[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ścigających także nie sposób było rozpoznać.Jedynym - i bardzo groźnym - szczegółem widocznym z tej odległości były powiewające czarne szaty, otulające ich od stóp do głów.Vanessa oparła się o samochód niepewna, czy powinna wskoczyć do środka, czy spróbować dowiedzieć się co oznacza ta zabawa w chowanego.Huk strzałów nie brzmiał szczególnie przyjaźnie, lecz czy wystarczy jej siły woli, by oprzeć się ta fascynującej tajemnicy? Ludzie w czerni znikli jak ten, który przed nimi uciekał; dziewczyna wlepiła wzrok w miejsce, w którym ich dostrzegła i ruszyła przed siebie, pochylając się i kryjąc głowę jak tylko się dało.W tak jednostajnym terenie trudno było ocenić odległość, jeden piaszczysty pagórek do złudzenia przypominał następny.Brnęła pomiędzy niewysokimi wzgórkami przez pełne dziesięć minut nim nabrała całkowitej pewności, że ominęła miejsce w którym zginęli i uciekinier, i pogoń - a w międzyczasie zgubiła się całkowicie wśród porośniętych rzadką trawą pagórków.Krzyki i strzały dawni umilkły.Słyszała tylko skrzek mew i zdyszaną dyskusję kłębiących się wokół jej stóp cykad.- Cholera! Dlaczego właściwie bez przerwy robię coś takiego?Wybrała największe wzgórze w okolicy i ruszyła na szczyt.Nogi grzęzły jej w piaszczystej ziemi.Chciała sprawdzić, czy z góry zobaczy ścieżkę lub chociażby morze.Gdyby udało się jej zlokalizować klify wiedziałaby mniej więcej, w którym miejscu zostawiła samochód i mogłaby pójść w tym kierunku wiedząc, że prędzej czy później dojdzie do ścieżki.Lecz pagórek nie dorastał do jej wymagań; ze szczytu dostrzegła wyłącznie, jak bardzo jest samotna.We wszystkie strony ciągnęły się podobne do siebie wzniesienia, wygrzewające boki w zachodzącym słońcu.Zdesperowana, polizała palec i podniosła rękę zakładając, że wiatr najprawdopodobniej wieje od morza i nawet na tej niepewnej podstawie można oprzeć umysłową kartografię.Wiatru prawie nie było, ale-nie miała innej wskazówki, więc ruszyła w - stronę, w której spodziewała się znaleźć ścieżkę.Po pięciu coraz bardziej denerwujących minutach, które spędziła włażąc na pagórki i złażąc z pagórków, znalazła się twarzą w twarz nie z samochodem, lecz z zespołem białych budynków, z którego wyróżniała się przysadzista wieża i, jak w koszarach, wysoki mur; obserwując teren z góry wcale go przedtem nie zauważyła.Natychmiast uświadomiła sobie, że uciekinier i jego trzej wielbiciele, doprawdy przesadnie manifestujący przywiązanie, pochodzili właśnie stąd; biorąc pod uwagę tę mądrość, lepiej byłoby chyba zachować dystans.Lecz jeśli nikt nie wskaże jej drogi, może się przecież błąkać w nieskończoność po tej pustyni i nigdy nie trafić do samochodu, prawda4 A poza tym budynki sprawiały wrażenie odświeżającej bezpretensjonalności.Znad jasnych ścian prześwitywały nawet liście świadczące o tym, że wewnątrz znajduje się być może mały ogród, w którym mogłaby znaleźć choćby skrawek cienia.Vanessa odwróciła się i ruszyła tam.Do bramy z kutego żelaza dotarła kompletnie wyczerpana.Dopiero na widok miejsca gwarantującego względną wygodę zdała sobie sprawę z tego, jak bardzo jest zmęczona, wędrówka przez niskie wzgórza spowodowała, że uda u łydki drżały jej tak, że nie mogła unieść ciężaru ciała.Skrzydło wielkiej bramy stało otworem.Weszła do środka.Wewnętrzny dziedziniec był brukowany i upstrzony odchodami gołębi; winni tego stanu rzeczy siedzieli na drzewach mirtu i gruchali jej na powitanie.Z dziedzińca kilka krytych korytarzy prowadziło do prawdziwego labiryntu budynków.Z perwersją, na którą przeżyta dopiero co przygoda nie miała żadnego wpływu, wybrała ten najmniej obiecujący, który wyprowadził ją na słońce i do przepełnionej żywicznym zapachem alejki z ustawionymi po obu stronach prostymi ławkami, a po przeciwnej stronie na mały, zamknięty dziedziniec.Słońce oświetlało jedną z jego ścian, a na ścianie, w niszy, stał posąg Maryi Dziewicy trzymającej na ręku swego osławionego syna, wznoszącego dwa palce w geście błogosławieństwa.Dopiero teraz, na widok posągu, Vanessa ułożyła sobie w głowie wszystkie elementy łamigłówki: sekretna lokalizacja, cisza, prostota dziedzińców i korytarzy.to z pewnością coś w rodzaju klasztoru!Od szesnastego roku życia była ateistką i przez następne ćwierć wieku z rzadka przekraczała próg kościoła.Teraz, mając czterdzieści jeden lat, nie liczyła już na nawrócenie, więc poczuła się podwójnie nie na miejscu.Ale przecież nie szukała tu azylu, prawda? Tylko informacji o tym, jak dotrzeć do ścieżki.Zapyta i ruszy w drogę.Kiedy tak szła po oświetlonych promieniami słońca kamiennych płytach, doznała tego dziwnego uczucia; z podwójną siłą uświadomiła sobie, że istnieje.Uczucie to pojawiło się zawsze wraz ze świadomością, że ktoś ją szpieguje.Pożycie z Ronaldem wyostrzyło tę zdolność w szósty zmysł
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL