[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Szuka³a wzrokiem rangê rovera, ale znikn¹³ jej z oczu.By³a nasiebie wœciek³a za to, ¿e siê przestraszy³a i straci³a go z oczu.Przyœpieszy³a.Wjecha³a pod górê i teraz widzia³a przed sob¹ pó³ kilometradrogi, ale rangê rovera ju¿ na niej nie by³o.Œlady opon prowadzi³y w wielukierunkach.Trudno by³o przypuszczaæ, gdzie pojecha³ ten dziwny ch³opak.No có¿, Lizzy, pomyœla³a, schrzani³aœ to, czy¿ nie?Wziê³a g³êboki oddech.Tak mocno œciska³a kierownice, ¿e bola³y j¹ d³onie.Ba³asiê.By³a spocona i ca³a dr¿a³a.Zjecha³a na pobocze i zapali³a papierosa.Pewnie lepiej byœ zrobi³a, oddychaj¹cg³êboko, pomyœla³a.Uspokoi³abyœ siê trochê.Straci³a trop i w³aœciwie czu³aulgê.Mog³a wróciæ do hotelu i wzi¹æ prysznic, wypiæ margeritê i spotkaæ siê zestewardesami.W³¹czy³a silnik i zaczê³a zawracaæ, gdy nagle znalaz³a siê pod bram¹,naprzeciwko bacznie jej siê przygl¹daj¹cego wartownika.Zamar³a.Nad jego g³ow¹ znajdowa³ siê napis: OBÓZ GARCIA - MARYNARKA WOJENNASTANÓW ZJEDNOCZONYCH.Wartownik zmierza³ w jej kierunku.Kiedy chcia³aodjechaæ, podszed³ do samochodu.Cholera, by³ ju¿ przy oknie.- Mam w czymœ pomóc?- Nie, tylko zawracam.Skin¹³ g³ow¹ i zasalutowa³.Wygl¹da³ na piêtnaœcie lat.Ale na pewno mia³przynajmniej osiemnaœcie.Gdy pochyli³ siê, by z ni¹ porozmawiaæ, nie mog³a niezauwa¿yæ, ¿e lufa jego pistoletu przesunê³a siê tu¿ obok jej twarzy.Znówpoczu³a, jak dr¿¹ jej d³onie.W³¹czy³a silnik i odjecha³a, spogl¹daj¹c wlusterko.Nie, nie pobieg³ do telefonu.Wróci³a do pokoju w Casa del Frances.Nie czeka³ tam na ni¹ ch³opak z fryzur¹jak punk, w szafie nie ukrywali siê ¿o³nierze, a spod ³Ã³¿ka nie wysz³y ¿adnepotwory.Có¿, Lizzy, pomyœla³a, jesteœ najwiêksz¹ paranoiczk¹ na tej wyspie.Chyba ¿e tym razem naprawdê wpakowa³aœ siê prosto do jaskini lwa.Przez dwa dni Peter Junior i jego asystenci pracowali bez wytchnienia.Bylizarówno podekscytowani, jak i zmêczeni.Ten genialny syn cz³owieka, któregowielbili, a potem op³akiwali, zakoñczy³ pracê nad broni¹ w czterdzieœci osiemzaskakuj¹cych, niesamowitych godzin.- Gdzie siê ukrywa³eœ przez ca³y ten czas? - zapyta³a Rosemarie.- Dlaczegotwój tata nigdy nie wspomina³, ¿e ma dzieci? Wy, Jance'owie, jesteœcie tacyskryci.Spojrza³a na jego rozporek tak bezwstydnie, ¿e rozeœmia³ siê g³oœno.Odrzucaniezalotów wcale nie ostudzi³o jej zapêdów, ale rozpala³o ciekawoœæ.Kiedy Peterwyszed³, zwróci³a siê do Alexa.- Wygl¹da jak ojciec.- No i co? - uci¹³.- Z synami tak bywa.- Nawet za bardzo.Widzia³eœ zdjêcie jego ojca w encyklopedii „Britannica"?Jest w³aœciwie identyczny.- Mo¿e to klon?- Wiem tylko - odrzek³a Rosemarie, nie komentuj¹c tego, co powiedzia³ - ¿ezawsze jest uczepiony mamusi.Kiedy widujê Beatrice, Junior jest zawsze z ni¹.- Taa - zgodzi³ siê Alex, drapi¹c siê po g³owie i wpisuj¹c cyfry do komputera.- Nie zdziwi³oby mnie, gdyby spali ze sob¹.- Fe! To nie jest œmieszne, Alex.- Ciekawi mnie - odezwa³ siê Flannagan, który od rana grzeba³ w Internecie -dlaczego po otrzymaniu Nobla podziêkowa³ ¿onie, a o synu nawet nie wspomnia³.- Pewnie dlatego, m³otku - wtr¹ci³ siê Alex - ¿e dzieciak mia³ wtedy minus dwalata.Mêczy mnie ju¿ myœlenie za was.Flannagan siê wycofa³, a inni spojrzelipo sobie.- Co go ugryz³o?- Nie ja - rzuci³a Rosemarie.Kiedy wróci³ Peter, zajê³a siê prac¹, staj¹c blisko niego.Nikt inny nie zastanawia³ siê nad problemami Seniora i Juniora.By³y bardziejzajmuj¹ce tematy.Obliczenia siê zgadza³y.Przewidywano na ich podstawie, ¿ebroñ bêdzie dwa razy mniejsza i trzykrotnie skuteczniejsza ni¿ poprzednia.Nastêpny etap to przejœcie od teorii do praktyki.Wiadomo by³o, ¿e stanie siêto wkrótce, bo Bezlitosny Henderson zjawia³ siê kilka razy dziennie wlaboratorium.- W przysz³ym tygodniu przenosimy siê do White Sands - poinformowa³ Petera.-Czuje siê pan na si³ach?- Jestem zdrów jak ryba - oœwiadczy³ Peter, zapisuj¹c na tablicy: WA¯NE, NIEZMAZYWAÆ.- Gotów do mi³oœci - doda³ i wzi¹³ z biurka notatki.Z szufladywyj¹³ tenisówki.Henderson nie rozeœmia³ siê.Obsesja wyczynów sportowych u Petera martwi³aBarrolê i personel medyczny.Wszystkich, z wyj¹tkiem Wolfe'a, który, zdaniemHendersona, zrobi³ siê za miêkki.- Idzie pan na œcie¿kê? - zapyta³ pu³kownik.- Nie przeci¹¿y pan arterii?- Mo¿e siê tak staæ z pañskimi, ale moim na pewno nic nie grozi.Poza tymFreddy siê zgodzi³ - sk³ama³ Peter.Od czasu operacji zobojêtnia³ na uwagiHendersona i s³ucha³ teraz tylko Wolfe'a.- Jest pan pewien?- Mens sana in corpore sano.Nie uczyli w West Point ³aciny?- Pieprz siê - powiedzia³ ostro Henderson.Jance robi³ siê zbyt pewny siebiejak na jego gust.Te wszystkie pierdo³y o przywilejach geniuszy zaczyna³y gowyprowadzaæ z równowagi.- Barrola mówi, ¿e to du¿e ryzyko.- Barrola nie pobieg³by, nawet gdyby mu siê ty³ek pali³ - stwierdzi³ Peter zuœmiechem.- Muszê siê wy¿yæ.Nie chce pan chyba, ¿ebym zwariowa³, co?Przebieg³ obok Hendersona i ju¿ go nie by³o.Tego popo³udnia æwiczy³ przez godzinê i prawie wcale siê nie spoci³.Ca³y czasby³ pod obserwacj¹ jednej z asystentekBarroli, która mia³a zawiadomiæ szefa o najmniejszej nawet zmianie.Na pocz¹tkuzaniepokoi³y j¹ nieregularne uderzenia serca, ale kiedy porówna³a je z EKGPetera sprzed operacji, stwierdzi³a, ¿e wszystko jest w porz¹dku.Jak za karêmusia³a przed monitorem przesiedzieæ czterdzieœci piêæ minut, podczas gdy Peterprzebieg³ odleg³oœæ odpowiadaj¹c¹ wysokoœci Machu Picchu.Po powrocie do swego pokoju wzi¹³ prysznic i przebra³ siê.Nagie, be¿owe œcianyi niski sufit powodowa³y wra¿enie dusznoœci.Wystrój bazy mia³ w sobie coœ zuroku taniego motelu i choæ Beatrice próbowa³a za pomoc¹ farby i suszonychkwiatów dodaæ mu trochê ciep³a, pokoje wydawa³y siê stare i ma³e, za ma³e napotrzeby zwi¹zane z jego odrodzon¹ energi¹.Wyszed³ na balkon, jedyny luksus,na jaki im pozwolono.Kiedy Beatrice wróci³a z obiadu, zasta³a go tam,wpatruj¹cego siê w dal.- Peter, dobrze siê czujesz? Skin¹³, nie odwróciwszy siê nawet.- Znów siê rozmarzy³eœ? Zesztywnia³.- Nic mi nie jest.S³ucham.- Czego?- Oceanu.- St¹d nie s³ychaæ oceanu.- Ja s³yszê - odpar³ rzeczowo.- Nawet czujê zapach.Wysz³a na balkon ipow¹cha³a powietrze.- Nic nie czujê.- To naprawdê dziwne.Widzisz tego ptaka za drzewem? Wskaza³ coœ palcem.- Gdzie? - zapyta³a.Znów wskaza³ to samo miejsce.Zauwa¿y³a niewielk¹ plamkê.- Jesteœ pewien, ¿e to nie liœæ?- To ¿uraw wydmowy - powiedzia³ i uœcisn¹³ jej d³oñ.- Pamiêtasz, jak mnieuczy³aœ je rozpoznawaæ? Jeszcze miesi¹c temu w ogóle bym go nie zauwa¿y³, a codopiero plamkê na ³ebku.A mo¿e myl¹ mi siê gatunki? Ty zawsze lepiej siê natym zna³aœ.Odwzajemni³a uœcisk.- Chcesz byæ mi³y.Doceniam to.- Nie próbujê byæ mi³y.- Brudne ubrania móg³byœ sam wrzucaæ do kosza z praniem.- Dobrze, obiecujê.- Nie chcê byæ nieuprzejma, ale przeœcierad³a te¿.- Dobrze, mamo.Po¿a³owa³ tych s³Ã³w ju¿ w chwili, kiedy je wypowiedzia³.Mo¿e Henderson i innimieli racjê.Zachowywa³ siê jak genialny gówniarz.- Nie to mia³em na myœli - doda³ natychmiast.- Przepraszam, Beatrice.Beatrice wydê³a usta, co znaczy³o, ¿e siê zamyka.Nie œciska³a ju¿ jego d³oni,a on cofn¹³ rêkê.- Jeœli masz ochotê na mnie nakrzyczeæ, krzycz na mój nowy system nerwowy.- Czy ja krzyczê? To ty krzyczysz.Nie podniós³ g³osu.A mo¿e? Nadci¹ga³a k³Ã³tnia, i to du¿a.Wiedzia³, ¿epowinien wyjœæ i poczekaæ, a¿ jej przejdzie.Z jakiegoœ powodu nie móg³ siêruszyæ.- Nie jestem twoj¹ matk¹- syknê³a przez zaciœniête zêby.- Mo¿emy znów spaæ osobno, jeœli to ciê mêczy.- Dobrze.- Nie o to mi chodzi³o, Beatrice.¯artowa³em.Przestañ
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL