[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Osi¹gnêli konsensus: tamci pochodz¹ z ow³osionejmieszanki kolorowych ras, roj¹cej siê od bastardów.Pearson nagle zapyta³ Garraty'ego:- Mia³eœ kiedy lewatywê?- Lewatywê? - powtórzy³ Garraty.Zastanowi³ siê.- Nie.Chyba nie.- A ktoœ z was, ch³opaki? - spyta³ Pearson.- Tylko mówcie prawdê.- Ja mia³em - rzek³ Harkness i zachichota³.- Mama da³a mi raz po Halloween,gdy by³em ma³y.Zjad³em wtedy prawie dwukilow¹ torbê cukierków.- Podoba³o ci siê?- Do diab³a, nie! Komu, do diab³a, by siê podoba³o, kiedy mu wlewaj¹ litrciep³ej wody z mydlinami do.- Mojemu m³odszemu bratu - powiedzia³ ze smutkiem Pearson.- Spyta³em smarka,czy jest mu ¿al, ¿e idê, a on powiedzia³, ¿e nie, bo mama obieca³a, ¿e jeœlibêdzie grzeczny i nie bêdzie p³aka³, dostanie lewatywê.On je uwielbia.- To chore! - wykrzykn¹³ Harkness.Pearson wygl¹da³ na przybitego.- Te¿ mi siê tak zdaje.Po d³u¿szej chwili Davidson do³¹czy³ do grupy i opowiedzia³, jak to kiedyœupi³ siê na jarmarku stanowym w Steuben-ville, wlaz³ do namiotu z nagimitancerkami i dosta³ po ³bie od wielkiej t³ustej burdelmamci, która mia³a nasobie tylko przepaskê na krocze.T³umaczy³ jej (tak twierdzi³), ¿e siê upi³ iwzi¹³ namiot za salon tatua¿u, a rozpalona do bia³oœci burdelmamcia da³a mu siêtrochê popieœciæ tu i ówdzie (tak twierdzi³).T³umaczy³ jej, ¿e chce daæ sobiewytatuowaæ na brzuchu flagê pañstwow¹.Art Baker opowiedzia³ im o konkursie w jego rodzinnych stronach, który polega³na puszczaniu najwiêkszego p³on¹cego b¹ka.Jeden taki obroœniêty na ty³kurówniacha, Davey Popham, spali³ sobie nie tylko wszystkie w³osy na ty³ku, ale ina krzy¿u.Smród by³ jak po po¿arze prerii.Harkness œmia³ siê tak bardzo, ¿edosta³ upomnienie.Potem opowieœci potoczy³y siê na wyprzódki.Jedna goni³a drug¹, a¿ dobrynastrój prys³ jak bañka mydlana.Ktoœ dosta³ upomnienie, a nied³ugo potem innyBaker (James) zarobi³ czerwon¹ kartkê.Niektórzy rozmawiali o swoichdziewczynach, konwersacja zaczê³a rwaæ siê i utykaæ.Garraty nie powiedzia³nic o Jan, ale gdy przytoczy³a siê zmêczona godzina dziesi¹ta, czarny wór nawêgiel zbryzgany mleczn¹ mg³¹, doszed³ do wniosku, ¿e niczego lepszego ni¿znajomoœæ z Jan w ¿yciu nie zazna³.Przeszli pod krótk¹ wstêg¹ latarni rtêciowych, przez zamkniête miasteczko ooknach zaœlepionych okiennicami, wszyscy teraz przyciszeni.Przed jedynymdu¿ym sklepem m³oda para siedzia³a na ³awce przy chodniku, œpi¹c g³owa przyg³owie.Miêdzy nimi kiwa³a siê tablica nie do odczytania.Dziewczyna by³abardzo m³oda - wygl¹da³a na nieca³e czternaœcie lat - a ch³opak nosi³ spran¹sportow¹ koszulê.Rzucali na drogê cieñ, który zawodnicy przestêpowali bezs³owa.Garraty zerkn¹³ przez ramiê, przekonany, ¿e ³oskot transportera musia³ich obudziæ.Ale spali nadal, nieœwiadomi wydarzenia, które ich minê³o.Zastanawia³ siê, czy dziewczyna dostanie burê od ojca.I czy napis na ichtablicy brzmia³: „Tempo, tempo, Garraty, synu stanu Maine".Jakoœ mia³nadziejê, ¿e tak.Jakoœ ta myœl budzi³a w nim obrzydzenie.Zjad³ resztê koncentratu i poczu³ siê trochê lepiej.Teraz nie zosta³o nic,Olson nie bêdzie mia³ o co b³agaæ.Z Olsonem by³o dziwnie.Szeœæ godzinwczeœniej wygl¹da³ na wykoñczonego, ale nadal szed³ i teraz mia³ zatartewszystkie upomnienia.Garraty uzna³, ¿e cz³owiek potrafi wiele zrobiæ, jeœli odtego zale¿y jego ¿ycie.Przeszli jakieœ osiemdziesi¹t osiem kilometrów.Za bezimiennym miasteczkiem ostatecznie ucich³y rozmowy.Maszerowali wmilczeniu przez jak¹œ godzinê.Garraty znowu poczu³ ch³Ã³d.Zjad³ resztkêciastek mamy, zwin¹³ foliê w kulkê i cisn¹³ w zaroœla na skraju drogi.Niech¿ycie, ten wielki krzak pomidora, daje sobie radê z kolejn¹ mszyc¹.McVries tym razem wyczarowa³ ze swojego plecaczka szczoteczkê do zêbów i zzapa³em szorowa³ na sucho zêby.Wszystko toczy siê dalej, pomyœla³ zezdumieniem i podziwem Garraty.Odbije ci siê, mówisz „przepraszam".Machaszludziom, którzy machaj¹ do ciebie, bo tak nakazuje uprzejmoœæ.Nikt siê z nikimza bardzo nie k³Ã³ci (z wyj¹tkiem Barkovitcha), bo tak równie¿ nakazujeuprzejmoœæ.Wszystko toczy siê dalej.A mo¿e nie? Pomyœla³ o McVriesie, który wœród ³kañ nakaza³ Stebbinsowi siêzamkn¹æ.O Olsonie bior¹cym jego serki z têp¹ pokor¹ zbitego psa.Te obrazyby³y bardzo intensywne, mia³y ostro skontrastowane barwy i cienie.O jedenastej wydarzy³o siê kilka rzeczy naraz.Rozesz³a siê wieœæ, ¿e ma³ydrewniany most na trasie zmy³a burza.Jeœli to prawda, Wielki Marsz musia³byzostaæ przerwany.Miêdzy zawodnikami rozleg³y siê w¹t³e wiwaty, a Olson s³abymg³osem powiedzia³: „Bogu dziêki".W chwilê potem Barkovitch zacz¹³ bluzgaæ na Ranka, który mu przy³o¿y³ - czyliz³ama³ regulamin - i zosta³ za to upomniany.Barkovitch nawet siê niezatrzyma³.Zni¿y³ g³owê, zrobi³ unik i wrzeszcza³ dalej:- No, dalej, ty sukinsynu! Cholera, jeszcze zatañczê na twoim grobie! Dalej,przebieraj szybciej nogami! Nie oszczêdzaj mnie!Rank wyprowadzi³ nastêpny cios.Barkovitch zrêcznie unikn¹³ uderzenia, alepotr¹ci³ i przewróci³ ch³opaka id¹cego obok.Obaj dostali upomnienie, a¿o³nierze przygl¹dali siê rozwojowi wydarzeñ uwa¿nie, chocia¿ beznamiêtnie -jakparze mrówek wydzieraj¹cych sobie okruszek chleba, pomyœla³ z gorycz¹Garraty.Rank zacz¹³ iœæ szybciej, nie patrz¹c na Barkovitcha.Sam Barkovitch wœciek³yza upomnienie (ch³opak, którego potr¹ci³, to by³ Gribble, ten sam, którywczeœniej chcia³ powiedzieæ majorowi, ¿e jest morderc¹) wy³ pod jego adresem:- Twoja matka to bramowa, która li¿e dr¹¿ki, Rank!Na to Rank nagle odwróci³ siê i run¹³ na Barkovitcha.Podnios³y siê okrzyki „Przestañcie!" i „Dajcie se siana!", ale Rank nie zwraca³na to uwagi.Naciera³ na Barkovitcha z pochylon¹ g³ow¹ i rycza³ z wœciek³oœci.Barkovitch zrobi³ krok w bok.Rank polecia³ na miêkkie pobocze, potykaj¹c siê ikrêc¹c piruety, i wyl¹dowa³ na ty³ku.Dosta³ trzecie upomnienie.- Dalej, barania g³owo! - judzi³ go Barkovitch.- Wstawaj!Rank faktycznie wsta³.Ale poœlizgn¹³ siê na czymœ i wyli ³o¿y³ na plecy.By³oszo³omiony, zamroczony.Trzecie wydarzenie oko³o jedenastej to œmieræ Ranka.Karabiny znalaz³y cel,zapad³a chwila ciszy, a wtedy g³os Ba-kera by³ donoœny i wyraŸny:- No, Barkovitch, ju¿ nie jesteœ utrapieniem.Teraz jesteœ morderc¹.Karabiny zahucza³y.Cia³o Ranka wyskoczy³o w powietrze wyrzucone przezpociski.Potem upad³o nieruchome, z jednym ramieniem na drodze.- To by³a jego wina! - dar³ siê Barkovitch.- Widzieliœcie, pierwszy siêzamachn¹³! Punkt ósmy! Punkt ósmy! Nikt nie powiedzia³ nic.- Pieprzê was! Wszystkich!- Wracaj i potañcz sobie na nim, Barkovitch - rzuci³ McVries.- Zabaw nas.Postêpuj na nim trochê.- Twoja matka to te¿ bramowa, która li¿e dr¹¿ki, skan-cerowana mordo -powiedzia³ ochryple Barkovitch.- Nie mogê siê doczekaæ, kiedy zobaczê twój mózg rozwalony na asfalcie -odpar³ mu bez emocji McVries.Rêk¹ potar³ bliznê i tar³ j¹, tar³, tar³.- Bêdêg³oœno wiwatowaæ, ty skurwysynu.Barkovitch mrucza³ coœ jeszcze pod nosem.Pozostali unikali jego towarzystwa,jakby by³ zad¿umiony, i maszerowa³ samotnie.Jedenasta dziesiêæ.Nadal nie napotkali rzeki, do której most mia³ siê zawaliæ.Garraty zacz¹³ myœleæ, ¿e wieœæ tym razem rozminê³a siê z prawd¹, lecz pokonalima³y wzgórek i ujrzeli w krêgu œwiat³a krz¹taj¹c¹ siê grupkê ludzi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL