[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Puszczono go wolno w przeświadczeniu, że pobiegnie za saniami; pies miał widocznie inny pogląd na sprawę, zniknął i odtąd więcej go nie widziano.Niektórzy sądzili, że powrócił do składu żywności i żyje tam sobie wspaniale pośród zwiezionego przez nas z takim trudem mięsa.Muszę przyznać, że myśl ta była dla mnie w najwyższym stopniu niemiła.Taka możliwość nie była jednak wcale wykluczona i należało się obawiać, że kiedy zechcemy skorzystać z naszych zapasów, większej ich części już nie znajdziemy.Ulepszone wyposażenie zdało doskonale egzamin, a zalety nowych namiotów były opiewane na wszelkie sposoby.Prestrud i Johansen ze swoim dwuosobowym śpiworem byli w siódmym niebie.Sądzę jednak, że inni byli również zupełnie zadowoleni ze śpiworów jednoosobowych.W ten sposób najważniejsze prace jesienne były ukończone.Fundamenty założone zostały solidnie i teraz należało energicznie budować dalej.ZIMAZima! Sądzę, że większość ludzi uważa tę porę roku jedynie za okres burz, zimna i wszelakich przykrości, że godzi się z nią jako ze złem koniecznym.Wprawdzie nadzieja na parę potańcówek trochę rozjaśnia ich horyzonty, ale mimo wszystko — zimno i ciemności — nie, dziękuję! Stanowczo wolę lato!Nie potrafię powiedzieć, co myśleli i czuli moi współtowarzysze wobec zbliżającej się zimy; ja sam oczekiwałem jej z przyjemnością.Kiedy stałem na ośnieżonym pagórku i widziałem przyjazny promyk światła padający przez nasze kuchenne okno, przenikało mnie uczucie nieopisanego zadowolenia.Niech srożą się choćby najgorsze burze; niech noce zimowe będą jeszcze ciemniejsze — tym przytulniej i wygodniej będzie w naszym wspaniałym domku! Drodzy moi czytelnicy! Widzę dokładnie wyraz powątpiewania na waszych twarzach i wiem, co chcecie powiedzieć! „No dobrze, ale czy się pan nie bał, że część płyty lodowej może się oderwać i popłynąć wraz z wami na pełne morze?" Chcę odpowiedzieć na to pytanie możliwie szczerze i uczciwie.Z wyjątkiem jednego z nas doszliśmy do przekonania, że w tym miejscu, gdzie stoi nasz dom, lód spoczywa na trwałej podstawie.Dlatego dalecy byliśmy od wszelkich obaw co do nie zamierzonej podróży morskiej.Ale i ten spośród nas, który uważał, że lód jest zanurzony w wodzie, nie odczuwał strachu — wiem to z całą pewnością.Zresztą sądzę, że i on z biegiem czasu przyłączył się do poglądu pozostałych.Wódz, który chce wygrać bitwę, musi być stale w pogotowiu.Gdy jego przeciwnik zrobi jakieś posunięcie, winien on umieć natychmiast wystąpić z właściwym kontrposunięciem; wszystko musi być z góry dokładnie obliczone, nic nie przewidzianego nie powinno mu pomieszać szyków.My znajdowaliśmy się w położeniu takiego właśnie wodza.Musieliśmy z góry dokładnie rozważyć, co nam przyszłość może przynieść, i zawczasu się na to przygotować.Kiedy słońce nas opuści i zapadnie długotrwała ciemność, wówczas będzie już za późno.Co w pierwszym rzędzie absorbowało naszą uwagę i zmuszało do wytężenia całej zdolności myślenia — to płeć piękna.Nawet na lodowcu cały nasz „fraucymer" — jedenaście sztuk — uważał za stosowne znaleźć się w stanie, który zwykło się określać jako „poważny", a który w naszych warunkach tym bardziej musieliśmy za taki właśnie uważać.I bez tego kłopotu mieliśmy pełne ręce roboty! Zwołaliśmy więc wielką naradę wojenną, aby coś postanowić.Urządzać jedenaście „sal porodowych" wydawało się nam nieco za wiele.Gdybyśmy wpakowali po kilka zwierząt do jednego pomieszczenia, powstałby ogromny harmider, a rezultat byłby taki, że nawzajem pożarłyby swoje młode.Cóż bowiem niedawno się zdarzyło? Kaisa, wielka suka w czarne i białe cętki, korzystając z chwili nieuwagi porwała trzymiesięcznego szczeniaka i połknęła go.Kiedy nadbiegliśmy, zobaczyliśmy tylko ogonek, znikający w jej paszczęce.Nie było tu już nic do zrobienia.Właśnie w tym czasie jeden z psich namiotów stał pusty, ponieważ zaprzęg Prestruda został podzielony pomiędzy inne namioty.Jako przewodnik Prestrud nie potrzebował teraz psów.W tym pustym namiocie można było przy pewnej przebiegłości pomieścić dwie suki, budując pomiędzy nimi ściankę działową.Oczywiście już przy zakładaniu obozu zimowego braliśmy pod uwagę tę stronę naszego przyszłego bytowania i urządziliśmy „klinikę położniczą" w postaci szesnastoosobowego namiotu.Ale „klinika" nie pokrywała zapotrzebowania, wobec czego uciekliśmy się do materiału, który w tym błogosławionym zakątku ziemi znajduje się w niebywałej obfitości — do śniegu — i wybudowaliśmy obszerną i wspaniałą chatę ze śniegu.Prócz tego Lindström w wolnych chwilach wzniósł niewielką budowlę, która była już gotowa, gdy powróciliśmy z drugiej naszej wyprawy.Nikt z nas nie pozwolił sobie na pytanie, do czego ten domek ma służyć; albowiem nawet podróżnik polarny nie musi być wyzbyty wszelkiej delikatności.W razie ostatniej biedy liczyliśmy jednak na dobre serce Lindströma.Sądziliśmy zatem, że z tymi wszystkimi pomieszczeniami, jakie mamy do dyspozycji, można spokojnie oczekiwać zimy.Kamilla, przebiegłe stworzenie, pierwsza rozpoczęła korowód.Wiedziała dobrze, co znaczy chować potomstwo w czasie nocy polarnej; rzecz to bynajmniej niełatwa.Dlatego też Kamilla pośpieszyła się, jak mogła, i zległa, zaledwie została urządzona pierwsza „sala".Teraz mogła spokojnie spoglądać w przyszłość; gdy nadejdzie wielka ciemność, jej młode będą już umiały stać na własnych nogach.Kamilla miała zresztą własne poglądy na wychowywanie dzieci.Nie wiem, co jej nie dogadzało w „klinice", pewne jest jednak, że wolała każde inne miejsce.Nieraz zdarzało się spotykać Kamillę wędrującą przy trzydziestostopniowym mrozie i gwałtownej burzy z jednym ze szczeniąt w pysku w poszukiwaniu innego schronienia.Przez ten czas pozostałe trzy szczeniaki w oczekiwaniu na powrót matki darły się i skomlały niemiłosiernie.Miejsca, które Kamilla obierała sobie na mieszkanie, nie mogły mieć, naszym zdaniem, najmniejszych pretensji do wygody.Tak na przykład zadomowiła się ze swoimi małymi w skrzyni, której otwór zwrócony był wprost do wiatru.Kiedy indziej ulokowała się za kupą desek, gdzie ciągnęło niczym w dobrze zbudowanym kominie fabrycznym.Ale cóż robić, skoro jej się tam podobało! Jeżeli pozostawiło się całą „rodzinę" na wybranym miejscu, to spędzała tam kilka dni, po czym udawała się znowu na wędrówkę.Do „kliniki" jednak nigdy dobrowolnie nie wracała.Nierzadko zdarzało się widzieć Johansena, który był opiekunem tej „rodzinki", jak taszczył z powrotem panią matkę i tyle spośród jej młodych, ile tylko mógł naraz udźwignąć.Przy wtórze przyjaznych upomnień pod adresem Kamilli całe towarzystwo znikało wkrótce w „klinice".W tym czasie zaczęliśmy dawać naszym psom więcej swobody.Do tej pory musieliśmy trzymać je na uwięzi z uwagi na foki, inaczej bowiem psy wymykały się na własną rękę, szerząc spustoszenie.Niektóre z nich wybitnie się pod tym względem odznaczyły, na przykład taki Major Wistinga, urodzony myśliwy, który nie cofał się przed niczym, kiedy chodziło o polowanie.Albo Czarny Hassela; ten miał przynajmniej tę zaletę, że wypuszczał się samopas, podczas gdy Major prowadził za sobą cały sztab.Psy wracały przeważnie z mocno okrwawionymi pyskami.Ażeby przeszkodzić temu sporowi, zmuszeni byliśmy trzymać zwierzęta dobrze uwiązane.Kiedy jednak foki wyniosły się już z naszej okolicy, można było psy spuścić.Rozumie się, że ta wolność została w pierwszym rzędzie wykorzystana do zażartych bójek
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL