[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.* * *Pływałam kiedyś z Żyłą kajakiem po jeziorze; był tam mostek, pod którym nikt dawno nie przepływał.Kiedy się pod nim znaleźliśmy, zaatakowały nas tysiące małych muszek.Odbijały się od naszych ciał, wlatywały do ust i pod ubranie, wplątywały się we włosy.Tak samo poczułam się teraz, bo wszędzie wokół rozciągał się niebiański bezmiar ze wściekłymi, trzepoczącymi skrzydłami i brzęczącymi coś do siebie aniołami.Życie wieczne.Miałam tego dosyć.Wizyta w bibliotece wywołała wielką awanturę.Teraz każda księga żywota zawierała sprośne fragmenty.Biblioteka została zamknięta i dalej nie wiedzieli za bardzo, co z nią zrobić.Niszczenie ksiąg jest przecież grzechem.Do furii doprowadzał ich fakt, że nie mieli kogo zapytać o radę.Moje działanie obnażyło milczenie i nieobecność tego ich całego Boga, do której nie przyznawali się nawet przed sobą.A ja? Od razu poczułam się lepiej.Ukarzą mnie, to jasne.Praktycznie ich do tego zmusiłam.Ukarzą mnie według zasad.Ich anielskie dobro, Słowo Boże, całe to pierdolenie, jest jedynie samooszukiwaniem się, jeśli nie chodzi w nim o ludzi.Byłam więc o jednego, samotnego człowieka od nich lepsza, bo mnie jeszcze ciągle na kimś zależało.Teraz nie miało to już żadnego znaczenia.W ogłuszającym łopocie skrzydeł i oślepiającym blasku poczułam się kaleka i niedokończona.Już mi to nie przeszkadzało.Mogłam ich spokojnie pozostawić z całą niebiańską perfekcją i jedyną słuszną prawdą na tarczach.Z góry akceptowałam zesłanie do każdego piekła, które potrafiliby mi wymyślić.Amor fati.Byłam człowiekiem.Moje złamane serce, wspomnienia, milion grzechów i błędy, których nie da się już naprawić, czyniły mnie człowiekiem.Teraz już nikt, nawet oni, nie byli mi w stanie tego odebrać.* * *Amor i Leila spotkali się tam, gdzie zwykle.Oboje czuli się bezpiecznie.Mimo że w całym świecie i zaświecie nic nie mogło im zagrozić, najlepiej rozmawiało się tej dwójce w barze.Noc, zapach grzanego wina i ciepły półmrok.Są chwile, kiedy nawet wszechmocnym istotom to wystarcza.Rozgrywka dobiegała końca i, tak jak zwykle, żadne z nich nie dociekało, kto właściwie wygrał.Wynik stracił znaczenie bardzo dawno temu.– Niezły manewr – pochwaliła.– Chociaż jak zawsze korzystasz z dziwnych narzędzi.Ten cały Serafin.Chyba zapluje się ze złości.Amorek lekceważąco machnął skrzydłami.– Czy naprawdę nie było prostszego sposobu? Nie mogłeś, wiesz, po prostu.czegoś zrobić?– Nie ma mowy – odpowiedział, tłumiąc ziewanie – wolna wola i te sprawy.Poza tym nigdy więcej nie popełnię tego błędu.Za każdym razem, kiedy coś robiłem, wychodziła katastrofa.Umierali z głodu albo ubierali śmieszne czapki i szli się zabijać.Za każdym cholernym razem.Im donośniej do nich mówiliśmy, im prostszych słów używaliśmy, tym łatwiej było wszystko spierdolić.Niech więc o mnie zapomną, tak będzie dla wszystkich lepiej.Ale jej jakoś nie mogłem zostawić samej.– Bo to sympatyczna dziewczyna była – powiedziała Leila i oblizała wargi szpiczastym, różowym językiem.– Poza tym miała świetny tyłek.Amor kiwnął głową.– Sprawa załatwiona – powiedział.– Za kwadrans nie będę już nawet pamiętał, o co chodziło.Rozmowa z tobą zawsze sprawia mi przyjemność, moja pani.To pewnie ostatnia przyjemność, jaka mi pozostała.Tym razem jednak będę cię musiał opuścić.Zanim o wszystkim zapomnę, powinienem się jeszcze z kimś spotkać.Leila nie oponowała.W którejkolwiek z miliarda postaci by się nie manifestował, uwielbiała oglądać go przy pracy.– Nie brakuje ci tych małp? – zapytała jeszcze, kiedy obijając się tłustymi nóżkami o ściany, zmierzał w stronę wyjścia.– Wiesz, tego całego zamieszania?– Trochę – przyznał.– Znasz moją słabość.Zależy mi na nich, ale przychodzi w życiu taki czas, kiedy trzeba odstawić dzieciaka od cyca.Jeśli chcą rzeczywiście być szczęśliwi, powinni wziąć za siebie odpowiedzialność.Niech wreszcie nauczą się żyć tak, jakby mnie w ogóle nie było.Leila kiwnęła głową.Ceniła małego, lecz sama miała do tego wszystkiego trochę inne podejście.Ona zawsze była do usług.* * *Pił ostro, żeby już nigdy nie wytrzeźwieć.Pił ostro, żeby zapić się na śmierć.Zginąć w barowej bójce.Odejść w bytomskim stylu, szepcząc w ostatnich słowach „kurwa mać” raczej ze zdziwieniem niż ze złością.Przeszkodzono mu.Noworodki nie unoszą się na pierzastych skrzydłach pół metra nad zaszczaną podłogą knajpianego kibla, ale ten wyraźnie o tym nie wiedział.– Żyła – powiedział głosem stuletniego starca – wyglądasz jak gówno.Żyła nie należał do ludzi, którzy tracąc zmysły, wyzbywają się również panowania nad sobą.Na chłodno, z umiarkowaną ciekawością analizował proces pogrążania się w szaleństwie.– A ty jesteś tłustym, latającym dzidziusiem – odpowiedział swojej halucynacji
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL