[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Minęła godzina.Potem jeszcze jedna godzina.Mr.Knox spał spokojnie, z na pół rozchylonymi ustami, oddychając równo, ale ciężko, jak wielu ludzi o nieco zbyt wielkiej tuszy.Poza oddechem śpiących w kabinie nie było nic słychać i nawet najwprawniejsze ucho nie uchwyciłoby odgłosu skradających się kroków.Kroki zatrzymały się.Nad Knoxem uniosło się długie, wąskie ostrze sztyletu.Przez chwilę trwało tak, zupełnie nieruchome.Potem nagle opadło w dół.Skurcz ściągnął rysy leżącego człowieka.Otworzył oczy, jego usta zaczerpnęły powietrza dla wydania okrzyku.Ale zdusił je koc i po kilku sekundach wyprężone ciało Knoxa rozluźniło się i opadło ciężko na fotel.Leżał jak poprzednio, ale nie słychać już było jego równego, ciężkiego oddechu, nie miał już zamkniętych oczu.Były szeroko otwarte, nieruchome, szkliste…Alex przekręcił się na drugi bok.W ciemności sztylet zatoczył półkole nad fotelami i zawisł nad jego piersią.Ale Joe westchnął tylko i powiedział: „Tak, tak, Karolino… kochanie…”Sztylet cofnął się i zniknął.Joe spał spokojnie dalej, ukołysany łagodnym szumem silników, śniąc o Karolinie, o wojnie, o mordercach, których pochwycił w rzeczywistości, i o tych, których wymyślił, a potem kazał im żyć na kartkach swoich książek.A potem nie śnił już wcale.Był bardzo zmęczony tygodniem nonsensownego pobytu z nonsensownymi „miłośnikami” nonsensownych „książek kryminalnych”.Spał jak zabity.4.„Jest tu, między nami”Kiedy się obudził, czerwony świt roztaczał się nad światem.Leżąc z twarzą blisko szyby, Joe patrzył przez chwilę na niezwykły krajobraz rozciągający się pod skrzydłami samolotu i wyrastający ponad nimi ku niebu.Oświetlone wiszącym tuż nad horyzontem słońcem, leżało morze kłębiących się chmur, z którego wyrastały fantastyczne baszty i grzyby, groźne i ciemne pomimo światła, którym ogarnięty był cały widoczny obszar przestrzeni.Nie wyszliśmy jeszcze z terenu burz… — pomyślał, a potem dodał odruchowo: — Maszyna leci na dziesięciu tysiącach stóp, a tam w dole pada deszcz… ale na pewno stacje meteo sygnalizują burze i dlatego będziemy się trzymali wysoko, aż do samego Nairobi… Tylko czy to na pewno pomoże? Jeżeli te chmury urosną i zamkną się w którymś miejscu, wybuja nas porządnie przed lądowaniem…Jakby na potwierdzenie jego myśli niewidzialny podmuch wiatru zakołysał samolotem.Joe usłyszał za sobą ciche skrzypnięcie drzwi.Usiadł powoli i odwrócił głowę.Stewardesa weszła właśnie, niosąc dużą tacę, na której stały filiżanki i szklanki z kawą i herbatą.Spoza obłoku pary, który unosił się nad naczyniami, zobaczył jej świeżą, uśmiechniętą twarz.— Dzień dobry! — powiedział półgłosem i mimowolnie potarł nie ogolony podbródek.— Dzień dobry! Kawę czy herbatę?— Och, kawę, oczywiście.Czy jeszcze daleko do Nairobi?Podała mu filiżankę z czarnym, gęstym płynem, nad którym unosił się najulubieńszy z zapachów, jakie Joe znał.— Powinniśmy tam być za pół godziny według rozkładu lotów.Ale w nocy zrobiliśmy łuk, żeby ominąć burzę na trasie.O tej porze roku to zwykłe zjawisko.Będziemy mieli chyba godzinę opóźnienia.Zresztą kiedy rozdam napoje, zajrzę do pilota i powiem państwu, jak sytuacja wygląda.Zaraz podam śniadanie…Kiwnęła mu głową i z promiennym uśmiechem, do którego Joe zdążył już przywyknąć, zwróciła się ku Knoxowi.— Dzień dobry… — powiedziała pochylając się i nagle wyprostowała się bez słowa.Joe, który patrzył na nią, dostrzegł, że taca wysuwa się z jej rąk.Jak na zwolnionym filmie widział przewracające się filiżanki, wylewający się z nich płyn, a potem spadający chaos szkła.Usłyszał brzęk.— On… on jest… — powiedziała cicho dziewczyna i cofnęła się.Podłoga kabiny u jej stóp pokryta była odłamkami białej porcelany, nad którymi unosił się obłoczek pary.Joe zerwał się i spojrzał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL