[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jego posłuszna i miła żona zażądała dowodu, że ona jest jego jedyną kobietą, w przeciwnym razie jej pięciu braci borcich* da mu nauczkę za pomaganie Laszce.* * *Marcelka wlokła się przed siebie.Zbliżała się wiosna i we wsiach potrzebowano rąk do pracy i dziewczyna miała nadzieję, że nie będzie długo szukać zajęcia.W tych stronach nie mordowano już tak masowo Polaków, ale bieda i strach uodporniły ludzi na zły los innych.Na wszelki jednak wypadek Marcelka niewiele mówiła, a jeśli czasem musiała odezwać się, to tylko po ukraińsku.Obszarpana i brudna, wiecznie głodna, nie przypominała w niczym roześmianej uczennicy, szczęśliwej ze skrócenia roku szkolnego, która wysiadła pewnego grudniowego poranka na stacji.Wypisana ze szpitala jakiś czas przebywała w sierocińcu, ale głód, który tam panował i przemoc, która dotykała zwłaszcza dziewczęta, kazały jej odejść.Trochę spała w straganach na rynku pewnego miasteczka, pomagając w sprzątaniu, pilnowaniu i innych pracach za odrobinę jedzenia, chodziła też na pola, wyszukując zeszłoroczne, porośnięte kłosy, tłukła wyłuskane z nich ziarno kamieniem i gotowała z nich na małym ognisku w wyrzuconym przez kogoś dziurawym garnku kaszę.Garnek komuś wydawał się nieprzydatny, choć dziura była wysoko, ale Marcelce w zupełności wystarczał.Czasem rzucano jej jakieś resztki jedzenia, czasem komuś pomagała, nosząc wodę i wyrzucając śmieci, wśród których znajdowała liście kapusty i dające się oczyścić ze zgnilizny warzywa.Wreszcie wzięła ją do siebie kobieta, właścicielka straganu z rybami.Marcelka pracowała tam, pilnie uwijając się w rybnym smrodzie, wieczorami sprzątając dom i nosząc wodę za jedzenie i miejsce do spania, ale wrzaski, śmiechy i śpiewy, straszne jęki konających, mordowanych i palonych żywcem ofiar, pijackie ryki oprawców, płacz i lament kobiet i dzieci, bezskutecznie wołających o litość, ryk, rżenie i wycie palących się zwierząt, nie dawały jej nocami spać.Budziła się z krzykiem, czując na szyi zęby wideł.Od tamtego wydarzenia miała głowę przekrzywioną na jedną stronę i silnie kulała, dlatego wszyscy uważali ją za przygłupią.Którejś nocy, przewracając się na posłaniu w kuchennym kącie, między wiadrem z pomyjami a skrzynią z drewnem, usłyszała dobiegający z drogi turkot wozów i głosy w języku polskim.Schwyciła laskę i podpierając się, wyszła przed dom.Przy studni zatrzymało się kilka wozów, aby napoić konie.Płakały obudzone dzieci, kaszlały ich matki.Zagadując nieśmiało po polsku, Marcelka dowiedziała się, że sformowano transport na roboty do Niemiec i że pod eskortą niemiecką nareszcie czujący się bezpiecznie ludzie udawali się na punkt zborny.Wyszła tak jak stała, nawet nie powiadamiając gospodarzy.Nie miała zresztą niczego swojego, oprócz tego, co na grzbiecie.Zabrała się z Polakami, a ktoś litościwy zrobił jej miejsce na wozie obok chorego dziecka.Cały ranek trzymała jego głowę na kolanach, aż wreszcie przestało oddychać.Miało spokojną śmierć i Marcelce nie przyszło nawet do głowy, aby budzić ludzi na wozie.Wozy zatrzymały się przy stacji i Marcelka poszła nabrać wody.Kręciło jej się w głowie, nie wiedziała, czy ze zmęczenia, czy z głodu lub pragnienia.Rozpaczająca matka nie zwróciła uwagi na nieobecność obcej dziewczyny, która tymczasem zasnęła skulona na odrzuconej przez kogoś słomianej macie, osłaniającej zimą pompę przed mrozem.Ludzie nabierali wody, przychodzili i odchodzili, ktoś próbował bezskutecznie obudzić Marcelkę, aż wreszcie zorientowano się, że jest chora.Wysypka nie pozostawiała wątpliwości: tyfus.Niemcy natychmiast kazali zawieźć dziewczynę do szpitala i tam przeleżała do lata na granicy życia i śmierci.W jej snach pojawiał się anioł, którego tak naprawdę nie widziała.Miał oczy podłużne – mówi się o nich – migdałowe.Marcelka nie widziała nikogo z migdałowymi oczami, ale słyszała, że tak właśnie mówiono o oczach niektórych urodziwych dziewcząt.Ale u anioła nie były czarne, a niebieskie, jaśniutkie niebieskie, tak bardzo chabrowe, że zdawało się, iż patrzą na wskroś Marcelki, widzą wszystko, co jest w jej wnętrzu, każdą myśl i każdy zakamarek duszy, każdy błąd i grzech, odnajdują nawet ową spowiedź świętokradczą, gdy zataiła jakieś senne marzenie, i widząc to wszystko, i rozumiejąc, wydają wyrok: winna.W snach Marcelka przestawała mieć pewność kogo widzi, anioła czy diabła i nie wiedziała, który ją zabijał, a który ratował.Ta niepewność ciążyła jej tak bardzo, budziła tyle niepokoju i lęku, że w ostatecznym rachunku trzymała przy życiu.Musi go jeszcze raz zobaczyć, musi dowiedzieć się, jakie zadanie jej przeznaczył, jaką ma odbyć pokutę, musi zrozumieć wszystko to, co stało się cieniami tamtego czasu, niezrozumiałymi i mętnymi.Zatopiona w swoim wnętrzu i w dyskusji z aniołem-diabłem Marcelka nie wiedziała, że wojna się skończyła, że nie było już transportów na roboty do Niemiec i że Rosjanie, którzy ponownie objęli władzę, kazali wybierać obywatelstwo: zostają tu czy jadą tam.Pytał ją lekarz i pytały pielęgniarki, ale nie potrafiła im odpowiedzieć.Wydawało się to wszystko odległe, nieważne, niewarte skupienia, które przecież tak trudno rodziło się w skołowanej głowie.W końcu zrezygnowano, a lekarz opiekujący się dotąd dziewczyną, zaczął namawiać, aby podpisała zgodę na rosyjskie obywatelstwo.Uznał, że najlepiej będzie, żeby pacjentka wyjechała do sanatorium nad Morze Czarne i że może jej to załatwić pod warunkiem złożenia podpisu.Marcelka nie chciała jechać nad Morze Czarne.Myśl o ciepłym morzu, w którego toni odbijają się setki chabrowych oczu, budziła w niej mdłości.Kamieniste plaże z obrazka przywodziły na myśl podwórko Hrychorija i jego murowaną z głazów cembrowinę studni.Biegła wówczas do ubikacji i wymiotowała dotąd, aż szary kolor kafelków przyćmił niebieskość doznanego okrucieństwa.Nie żyła mama, przepadł gdzieś brat, nie żył nawet tata, który używał bez umiaru pasa, ale był jej ojcem, zaginęła gdzieś ciotka z dzieckiem, nie było nikogo z rodziny.Biegały tylko ukraińskie koleżanki z ustami pofarbowanymi kwaśnym szczawiem z pochodniami w ręku i całowała się z nimi na jaskrawo zielonej łące.Te pocałunki były jej największym grzechem, straszliwą zbrodnią nie do odkupienia.W zemście poczerwieniałe raki czepiały się jej nóg dotąd, aż ciało przemieniało się w stertę kości obrosłych gnijącym mięsem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL