[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ach! ach! jaki straszny nietoperz! zmiłuj się, nie pokazuj, schowaj go w koszu, nie chcę i nie mogę patrzeć na taką obrzydliwość.Sądząc, że w tym zmyślonym strachu był jakiś dziwaczny kaprys i upór Amelii, kazałem starcowi, aby szedł i przenocował w folwarku, i że jutro będzie mieć naznaczone dla siebie mieszkanie.On pokłoniłsię i poszedł prosto do dworu.Z przechadzki powracaliśmy do domu w milczeniu.Amelia nadzwyczajnie była zmartwiona, blada i łzy świeciły się na oczach.Patrza-łem na nią z podziwieniem i szukałem w rozmaitych domysłach przy-czyny, dlaczego by przeczyła tak oczywistej prawdzie, gdyż własnymi oczyma widziałem młode króliki - na koniec przerywając milczenie rzekłem:- Cóż więc, Amelio? i teraz jeszcze gotowaś dowodzić, że starzec ten ma w koszu nietoperze? dziwny do głowy przyszedł ci kaprys: drwić z starego człowieka, zadając jemu kłamstwo.- Nie miałam zamiaru - rzekła - zadawać kłamstwo, lecz wierzę własnym moim oczom.- Żałuję, że zmartwiłaś biednego starca, wszak zauważyłaś z jego rozmowy, że ten człowiek obdarzony rozumem od natury i uczony, szkoda tylko, że jest nieszczęśliwy.- Spojrzenie i twarz straszna.Na co jego było zatrzymywać, nie-chby sobie szedł dalej.- Dziwi mię dzisiejszy nadspodziewanie dziwny twój charakter.Zatrzymałem jego nie na czas krótki; dam przytułek biednemu i bę-dzie żyć w moim majątku, póki sam zechce.Amelia słowa na to nie odpowiedziała.Skończyła się sprzeczka i milcząc oboje powróciliśmy do domu.Niedaleko od dworu nad rzeką stał dom samotny, otoczony jodłowym lasem.Mieścił się tam jeszcze za życia mego ojca poddany z całą swoją rodziną, któremu później dla mieszkania naznaczyłem miejsce na wsi bliskiej, ale pole, które orał, przyłączyłem do ziemi należącej do dworu.W następnym dniu wstałem rano, podróżnego starca zaprowadziłem do samotnego domu, aby tam miał spokojne schronienie 54przy schyłku lat swoich - podziękował mi i pośród chaty wypuścił z kosza swoje króliki.Mieszkał samotnie; niekiedy sam jeden błąkał się po polu lub w cieniu lasów; w nocy nie spał, pokazywał się na różnych miejscach w czarnym odzieniu, jak gdyby straszne zjawisko.Mieszkańcy, spotykając go przy świetle księżyca, obawiali się zbliżyć, uciekali jakby od upiora i dziwne nosiły się wieści o nim po całej okolicy.Opowiadali jeden drugiemu, jakoby o północy widzieli ogromne stado nietoperzy nad dachem, gdzie on mieszkał, i na zawołanie przylatywały do niego sowy i kruki.Słysząc takie wymysły prostego ludu śmiałem się, odwiedzałem starca samotne schronienie, lubiłem rozmawiać niekiedy przez kilka godzin, jesienną porą słuchałem tam, jak szumiały stare jedliny nad dachem chaty; poglądałem na twarz jego, na której zamarł wesoły uśmiech na wieczne czasy.Przed oknem na piaszczystym wzgórku wśród sosen snuło się ogromne stado czarnych królików, skrywając się pod ziemię i znowu wybiegając z nor swoich.Patrząc na to wszystko czułem w sobie zmianę i duch mój pogrążył się w smutne myśli.Amelia nie chciała go widzieć i nie lubiła, jeśli ktokolwiek wspominał o nim; ja przeciwnie, z przyjemnością rozmawiałem z nim i po upływie kilku miesięcy tak mną zawładnął, że wierzyłem wszystkiemu, co by on tylko powiedział.W końcu września przed samym zachodem słońca wchodzę do chaty starca; wiatr jesienny wył za ścianą, on wsparłszy się na ręku patrzył się na swoje króliki, których pełno było w domu i na podwórzu.Postrzegłszy mię wstał i rzekł tymi słowy:- Dziwna rzecz, w przeciągu tego czasu, jak mieszkam w majątku pana, zwiedziwszy wszystkie tu miejsca wokoło widziałem w tych lasach drzewa rozmaitego rodzaju, lecz dębów zupełnie tu nie ma blisko; znalazłem tylko o wiorst kilka dwa stuletnie drzewa tego 55rodzaju i blisko wokoło młode drzewka, a te, jak sądzę, wyrosły z żo-łędzi, które tam wiatr porozrzucał.- Ja zupełnie nie zwróciłem na to uwagi - rzekłem.- Dla rozmaitych potrzeb gospodarskich nie mniej są dobre u nas i inne.- Dla użytku dobry wiąz i brzoza, ale cóż może być wspanialszego, jak widzieć gaj dębowy; te drzewka wieki rosną i ja bym panu radził, aby teraz, jesienną porą, kazał je wykopać i wszystkie posadzić na wzgórzu, które widziałem w ogrodzie za stawem i na którym jeszcze dotychczas żadne nie rośnie drzewko.- Wiele lat trzeba czekać, póki wyrosną ogromne, i pewnie nie zobaczę na tym wzgórku wspaniałych i wysokich dębów, gdyż życie ludzkie jest nader krótkie.On spojrzał na mnie surowo, tak że dreszcz przebiegł po ciele, i jakby drwiąc powtórzył moje słowa:- Życie ludzkie jest nader krótkie.Na co myśleć o tym, pan jesteś jeszcze młody, masz mocne zdrowie, lat sto żyć będziesz na tej ziemi i w cieniu tych dębów weselić się z przyjaciółmi.Odrzucaj wszelkie smutne myśli, jesteś panem i wszystko powinno służyć dla twoich wy-gód.Posłuchałem rady.Na drugi dzień rozkazałem ogrodnikowi iść do starca, który mieszka nad rzeką blisko jodłowego lasu, a gdy ten poka-że mu młode dęby, aby te przeniósł do ogrodu i posadził na wzgórku.Ogrodnik słysząc mój rozkaz przeląkł się, twarz mu pobladła i rzekłzmienionym głosem:- Skąd panu przyszły te myśli? Dęby nie kwitną i z owoców ich nie ma żadnej korzyści; dla ozdoby w ogrodzie najlepsza jest lipa i te lepiej by było posadzić na wzgórku.- Rady twojej nie potrzebuję - rzekłem - słuchaj, co tobie rozkazuję i wnet spełnij.- Od starych ludzi słyszałem, że kto sieje lub sadzi dęby - roku nie przeżyje.56- Jeśli mi drugi raz - rzekłem - powtórzysz takie głupstwa, to zarę-czam, że każę ci dać pięćset rózeg.Idź, zrób to, co ci rozkazuję
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL