[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czasami, gdy nie śpię w nocy, zastanawiam się, dlaczego my, technicy, nie przejmujemy tego wszystkiego i.- Żona dzwoni, panie inżynierze.- Dobrze.- Wygasił biurowy telekomunikator i chwycił słuchawkę telefonu na biurku.- Tak, moja droga, wiem, że obiecałem, ale.Masz zupełną rację, kochanie, ale Waszyngton domaga się stanowczo, żeby Blekinsopowi pokazać wszystko, co tylko zechce zobaczyć.A nie wiedziałem, że przyjeżdża dzisiaj.Nie, nie mogę go nikomu podrzucić.Żadnemu z podwładnych, to byłoby niegrzecznie.Mówiłem ci, że jest australijskim ministrem transportu.Tak, kochanie, wiem, że grzeczność zaczyna się w domu, ale drogi muszą być w ruchu.Taką już mam pracę.Wiedziałaś, wychodząc za mnie.A to właśnie należy do mojej pracy.Tak, to dobrze.Na śniadanie będę na pewno w domu.Wiesz co? Przygotuj śniadanie w koszyczku i urządzimy sobie piknik.Spotkamy się w Bakersfield.W zwykłym miejscu.Dobranoc, kochanie.Ucałuj małą ode mnie.Odłożył słuchawkę, a ładna, choć bardzo niezadowolona twarz żony znikła z ekranu.Do gabinetu weszła młoda dziewczyna.Gdy otwierała drzwi, przelotnie ukazały się słowa wypisane na ich zewnętrznej stronie: “Centrala Drogowa Diego-Reno, Biuro Głównego Inżyniera”.Spojrzał na nią zmęczonym wzrokiem.- Ach, to ty, Dolores.Pamiętaj, nie wychodź za inżyniera, wyjdź za artystę.Mają więcej czasu dla domu.- Dobrze, szefie.Pan Blekinsop czeka, szefie.- Już? Nie spodziewałem się go tak prędko.Statek z Antypodów musiał wcześnie przylecieć.- Tak, szefie.- Dolores, czy ciebie coś kiedy wzrusza? - Tak, szefie.- Hm, to brzmi niewiarygodnie, ale ty nigdy się nie mylisz.Poproś Blekinsopa.- Dobrze, szefie.Larry Gaines wstał na powitanie gościa.“Nie wygląda imponująco” - pomyślał podając mu rękę i wymieniając wstępne uprzejmości.Melonik ministra i pięknie zwinięty parasol mówiły same za siebie.Oksfordzki akcent częściowo tylko skrywał twardą, szorstką, nosową wymowę Australijczyka.- Miło mi pana tu widzieć, panie ministrze.Chciałbym, aby pan był zadowolony ze swego pobytu.- Co do tego nie ma wątpliwości - odparł z uśmiechem tłuścioszek.- Pierwszy raz jestem w waszym wspaniałym kraju, a czuję się już jak w domu.Pan rozumie, eukaliptusy i te brunatne pagórki.- Ale pan przyjeżdża w sprawach służbowych?- A, tak! Moim głównym celem jest zbadanie waszych central drogowych i poinformowanie rządu, czy wasze zadziwiające metody dadzą się zastosować w naszych warunkach społecznych.Myślę, że uprzedzono pana, po co tu przyjeżdżam.- Tak, w sensie ogólnym.Ale nie wiem dokładnie, co pan chce w szczególności zobaczyć.Przypuszczam, że wie pan z grubsza o naszych centralach drogowych, jak powstały, jak działają i tak dalej.- Czytałem o tym sporo.Ale, proszę pana, nie jestem technikiem ani inżynierem.Mój zakres pracy to sprawy społeczne i polityczne.Chciałbym zobaczyć, jak ta nadzwyczajna przemiana techniczna wpłynęła na waszą ludność.Więc może powie mi pan parę słów o drogach, jak gdybym był zupełnym ignorantem.A ja będę zadawał pytania.- Myślę, że to praktyczny plan.Nawiasem mówiąc, z ilu osób składa się pańska delegacja?- Tylko ze mnie.Mój sekretarz pojechał do Waszyngtonu.- Rozumiem.- Gaines spojrzał na zegarek.- Jest prawie pora obiadu.Może więc pojedziemy na obiad do sektora Stockton.Jest tam dobra restauracja chińska, do której czasem zaglądam.Możemy tam być za godzinę i przez ten czas przyjrzy się pan funkcjonowaniu dróg.- Świetnie.Gaines nacisnął guzik na biurku i na dużym ekranie, wbudowanym w przeciwległą ścianę, ukazała się ja kas postać.Był to nieco kanciasty, rosły, młody człowiek siedzący przy półokrągłym stole kontrolnym.Obok widniała skomplikowana tablica rozdzielcza.Z kącika ust sterczał mu papieros.Młody człowiek spojrzał z ekranu, uśmiechnął się i zamachał ręką: - Dobry wieczór, szefie.Czym mogę służyć?- Jak się masz, Dave.Więc ty dzisiaj dyżurujesz? Wybieram się do sektora Stockton na obiad.A gdzie Van Kleeck?- Poszedł na jakieś zebranie.Nie mówił dokąd.- Nic do zameldowania?- Nie, szefie.Drogi w ruchu i publiczność już ruszyła do domu na obiad.- Dobra.Baczyć na ruch!- Tak jest, szefie.Gaines wygasił połączenie i zwrócił się do Blekinsopa.- Van Kleeck jest moim głównym zastępcą.Wolałbym, żeby więcej zajmował się drogami, a mniej polityką.Ale Davidson dobrze sobie radzi.Pójdziemy?Zjechali po elektrycznych schodach i wyszli na chodnik ciągnący się wzdłuż biegnącego na północ pasa o szybkości 5 mil na godzinę.Minęli klatkę schodową z napisem “Przejście do dróg na Południe” i zatrzymali się na brzegu pierwszego pasa.- Czy jeździł pan kiedy na pasie ruchomym? - spytał Gaines.- To bardzo proste.Trzeba tylko pamiętać, żeby wskakiwać tyłem do kierunku ruchu.Przeciskali się poprzez wracające do domu tłumy, skacząc z jednego pasa na drugi.Środkiem pasa “20 mil na godzinę” biegła szklista wysoka przegroda.Minister spojrzał na nią i uniósł pytająco brwi:- Ach, to? - Gaines otworzył zasuwane drzwi, przepuścił gościa i jednocześnie odpowiedział na milczące pytanie.- To jest po prostu wiatrochron.Trze ba w jakiś sposób oddzielać prądy powietrza na pasach różnej szybkości, inaczej wiatr zdarłby z nas wprost ubranie na pasie “100 mil na godzinę”, - Mówiąc nachylał się do Blekinsopa, aby mógł go usłyszeć mimo pędu powietrza, gwaru tłumu i stłumionego odgłosu ukrytego pod pasami a poruszającego je mechanizmu.Te połączone hałasy utrudniały rozmowę w miarę, jak zbliżali się do środka drogi.Minęli trzy dalsze wiatrochrony, umieszczone na pasach 40 - 60i 80 - milowym, i wreszcie dotarli do najszybszego pasa, “100 mil na godzinę”, który przebiegał od San Diego do Reno i z powrotem w dwanaście godzin.Blekinsop znalazł się na szerokim dwudziectostopowym chodniku, w pobliżu dalszego wiatrochronu.Na wprost siebie zobaczył płomienne ogłoszenie w oknie:DOM BEFSZTYKÓW JAKE'A NR 4Najszybszy posiłek na najszybszej drodze!Obiad w locieDaje krocie!- Zadziwiające! - wykrzyknął Blekinsop.- To tak, jakby ktoś jadł w tramwaju.Czy to naprawdę jest restauracja?- I to jedna z najlepszych.Żadnych frykasów, ale świetne jedzenie.- Oo, a może byśmy.- Chciałby pan spróbować - uśmiechnął się Gaines - prawda?- Nie chciałbym zmieniać pańskich planów.- Ależ proszę bardzo! Sam też jestem głodny, a do Stockton mamy całą godzinę drogi.Wejdźmy!- Hallo, pani McCoy - Gaines przywitał się z gospodynią jak z dawną znajomą.- Co u pani słychać?- Kogo widzę? To sam pan szef kochany! Już kawał czasu jak pana nie widzieliśmy.- Zaprowadziła obydwu panów do części restauracji oddzielonej od ogólnej sali.- Czy panowie na obiad?- Tak, naturalnie! Niech tam pani dla nas zarządzi według swojego wyboru.Byle tylko były w tym wasze befsztyki.- Na dwa cale grube.Z wołu, który miał łagodną śmierć - odpłynęła, nadzwyczaj zwinnie poruszając swą okazałą postać.Przewidując wszelkie możliwe potrzeby głównego inżyniera, pani McCoy umieściła przy stole przenośny telefon.Gaines włączył go do kontaktu i nakręcił numer: - Hallo, Davidson? Tutaj szef.Jestem na kolacji w Domu Befsztyków Jake'a.Możesz mnie tu wydzwonić pod numerem 10166.Odłożył słuchawkę, a Blekinsop zapytał uprzejmie: - Czy musi pan zawsze podawać, gdzie pan jest?- Nie zawsze - odparł Gaines - ale czuję się spokojniejszy, kiedy mam kontakt z ludźmi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL