[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Lecz ludzie z Doliny Wend uznali go za po prostu kolejne lokalne zagrożenie.Brązowy dzwon alarmowy w wiosce ogłosił stan oblężenia, rogi przekazały wiadomość do okolicznych farm.W ciągu kilku minut na drogach pojawili się uzbrojeni farmerzy, jadący wraz z rodzinami.W niedługi czas potem znów zapanował spokój.Ustawiono posterunki, kobiety i dzieci zgromadzono w centralnych budynkach, a mężczyźni usadowili się, by obserwować babcine projekcje - wąskie kierunkowe wiązki wideo - z bezpiecznej odległości granic wioski.Jeśli nic się nie zdarzy, ludzie powinni zostać tam aż do rana, dopiero wtedy rozpoczną ostrożne badanie zjawiska.Od czterech lat oglądali tajemnicze niebieskie światła nieszkodliwie polatujące nad farmą Grimpa, więc byli dość przyzwyczajeni do ognistych zjaw.Jednak jeśli nawet odezwie się w nich żyłka awanturnicza, nie zrobią sobie krzywdy o efektowne hologramy.Wszyscy z całej okolicy znaleźli się w jednym miejscu, unieruchomieni, tak jak chciała babcia Wannattel.Poza tymi drobiazgami zachód słońca nad doliną był wyjątkowo cichy i spokojny.Nic nie wskazywało na to, że tutaj znajduje się jedyne obecnie miejsce kontaktu sił zaangażowanych w wojnę o skali najprawdopodobniej galaktycznej.Konflikt był dość widmowy, lecz pochłaniał wiele ofiar.Trwał od ponad tysiąca lat, a obie strony wiedziały o przeciwniku tylko jedno - że jest bezlitosny.Nigdy nie było żadnych bitew pomiędzy ludzkością i Halpami, odbywały się jedynie naprzemienne, gruntowne masakry - wszystkie, z punktu widzenia człowieka, po niewłaściwej stronie płotu.Jedynie Halpowie dysponowali wiedzą pozwalającą im dopaść przeciwnika.Jednak atak prawdopodobnie wymagał od nich niesamowitego wysiłku oraz warunków trwających przez zaledwie kilka lat i pojawiających się co mniej więcej trzy wieki ludzkiego czasu.Trudno by doszukać się w Halpach jakichś pozytywnych cech poza wytrwałością.Co trzysta lat, z regularnością zegarka, wykorzystywali ów krótki okres na zadanie ludzkiej cywilizacji kolejnego ciosu, starannie zaplanowanego, umiejscowionego i przeprowadzonego z przerażającą gwałtownością - a tym razem ich celem była Noorhut.- Coś zaczyna się poruszać koło rozpadliny! - odezwał się nagle kuc.- To nie jest jedna z ich kul detektorowych.- Wiem - mruknęła babcia Wannattel.- To pierwszy z samych Halpów.Wygląda na to, że pojawią się zgodnie z rozkładem.Ale nie denerwuj się, nie mogą zrobić nikomu krzywdy, dopóki nie pojawi się tu transmiter i nie doda im energii.Teraz musimy być szczególnie ostrożni, żeby ich nie spłoszyć.Wydaje się, że oni sami są bardziej wrażliwi na otaczające ich emocje niż kule detektorowe.Kuc nie odpowiedział.Zdawał sobie sprawę, jaka jest stawka i dlaczego dzisiejszej nocy osiem wielkich okrętów okrąża Noorhut poza zasięgiem detektorów przestrzennych.Wiedział też, że zaczną działać, tylko jeśli się dowiedzą o klęsce babci Wannattel.Jednak.Potrząsnął niepewnie głową.Lud Treebel nigdy nie doszedł do takiego rozwoju cywilizacyjnego, by rozważać podejmowanie ryzyka na skalę planetarną - nie wspominając już, że tutaj w grę wchodziło życie i jego samego, i babci Wannattel.Podróżował z nią osiem lat i nabrał ogromnego szacunku dla jej umiejętności oceny sytuacji i odwagi.Mimo to spłoszenie Halpów, o ile jeszcze wykonalne, wydawało mu się bardzo dobrym pomysłem.W gruncie rzeczy, jak babcia Wannattel dobrze wiedziała, prawdopodobnie można by osiągnąć ten cel, po prostu wrzucając do rozpadliny niewielką petardę.Przed opanowaniem planetarnego przyczółka Halpowie byli niezmiernie ostrożni.Umieli dostrzec każde urządzenie typu broni radiacyjnej w odległości setek kilometrów i zarówno jakakolwiek oznaka agresji ze strony lokalnej ludności, jak i prowadzenie zdalnej obserwacji natychmiast powstrzymałyby próbę inwazji na Noorhut.Lecz jednym z głównych zadań babci Wannattel było dopilnowanie, by nie zdarzyło się nic, co mogłoby wystraszyć Halpów.W takim wypadku najazd zostałby tylko przeniesiony na inną planetę i bardzo prawdopodobne, że na taką, gdzie zlekceważono by kule czujnikowe, aż byłoby za późno.Najlepszy system informacyjny w Galaktyce nie był w stanie powiadomić o tego typu zagrożeniach więcej niż drobny ułamek populacji.Babcia nagle zerwała się na równe nogi i w tym samym momencie kuc odwrócił się od rozpadliny.Oboje stali przez chwilę, obracając lekko głowami na boki, jak psy gończe usiłujące złapać wiatr.- To Grimp! - wykrzyknęła babcia Wannattel.Nosorożcowaty kuc prychnął głośno.- Zgadza się, to jest wzorzec jego myśli - potwierdził.- Najwyraźniej czuje, że potrzebujesz ochrony.Możesz go zlokalizować?- Jeszcze nie - zaprzeczyła nerwowo.- Tak, już mogę.Nadchodzi przez las po drugiej stronie rozpadliny, nieco na lewo od nas.To mały czort! Pośpieszyła do wozu.- Chodź, muszę tam na tobie podjechać.O tak późnej porze nie odważę się użyć terenówki.Zwierzak przykucnął koło wozu, a babcia, stojąc na szczycie tylnych schodków, szybkim ruchem założyła mu siodło, pasujące do sześciu metalowych pierścieni umocowanych do jego grzbietowych płyt kostnych, i wspięła się na nie, łapiąc za uchwyty.- Obejdź rozpadlinę z daleka! - ostrzegła.- Hałasem się nie przejmuj
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL