[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Kogo mam zapowiedzieć? – zapytał służący.– Nie musisz zapowiadać nikogo.Zaprowadź mnie, proszę, do pokoju, gdzie przebywa.Coś w zachowaniu księcia zmusiło lokaja, żeby poprowadził gościa przez wyłożony kafelkami hol do pokoju w przedniej części domu.Na pewno słyszała, jak się zbliża, pomyślał Adam.Na pewno widziała, jak przyjechał.Minął lokaja, wchodząc do kwadratowego pokoju, najwyraźniej bawialni.Promienie słońca wpadały przez wysokie okna.Musiało się przejaśnić, pomyślał.Stała przed szerokim krzesłem, z którego pewnie właśnie się podniosła, naprzeciwko drzwi.Stała wyprostowana, z uniesioną wysoko brodą i z rękami luźno splecionymi z przodu.Miała na sobie bardzo ładną, wyszywaną muślinową sukienkę.Włosy zwijały jej się w miękkie loki i pierścienie.Wyglądała piękniej niż kiedykolwiek, nawet z tą bladą cerą i zaciśniętymi ustami.A potem wyraz jej twarzy się zmienił, napięcie ustąpiło niemal w widoczny sposób.– Myślałam, że to Matthew – powiedziała.– Bałam się, że wrócił.Zrobił krok w jej stronę, bojąc się, że zemdleje.Zamiast tego jęknęła i rzuciła się przez pokój, wprost w jego ramiona.– Och, myślałam, że to Matthew – powtórzyła, kiedy otoczył ją ramionami, wdychając jej słodki zapach.– Nie – szepnął jej do ucha.– To tylko ja, kochana.Już cię więcej nie skrzywdzi.Nikt już cię nie skrzywdzi.Spojrzała na niego zamglonymi oczami, dotykając opuszkami palców blizny na policzku.– Myślałam, że cię więcej nie zobaczę – szepnęła.Przełknął ślinę, widząc, jak jej oczy wypełniają się łzami.– Jestem – powiedział.– Jesteś bezpieczna, kochana.Schylił głowę, rozsuwając wargi.Usłyszał jej jęk.Rozdział 21Fleur obudziła się silniejsza i pełna nadziei po dobrze przespanej nocy.Deszcz ustał, chociaż słońce wciąż kryło się za chmurami.Pamiętała wizytę poprzedniego wieczoru i uśmiechnęła się na myśl, że wciąż ma przyjaciół.Czas płynął nieubłaganie, pomyślała, schodząc na dół na wczesne śniadanie.Matthew z pewnością zjawi się lada chwila.Musiał się domyślić, że wróciła do Heron.Chociaż kto wie? Może uznał, że znowu uciekła, mając nadzieję, że jej nie znajdą.W takim razie Londyn wydawał się jedynym prawdopodobnym miejscem.Może tam będzie ją ścigał.Chyba że starczy mu sprytu, żeby zajrzeć na postój dyliżansów i sprawdzić, dokąd kupiła bilet.Annie wyjechała.To przykre.Chciała zadać mnóstwo pytań byłej pokojówce na temat klejnotów.Nie miała jednak czasu na rozmyślania czy żale.– Chapman – zapytała lokaja przy śniadaniu – gdzie pochowano ciało Hobsona? – Zaczerwieniła się, zmuszona tak otwarcie mówić o czymś, o czym zapewne rozprawiano z zapałem w pomieszczeniach dla służby.– Nie wiem, panno Isabello – powiedział.– Więc przyślij kogoś, kto wie – odparła.– Nie jestem pewien, czy ktoś w ogóle wie.Chapman nigdy nie należał do najbardziej gadatliwych.– Ktoś musiał zawieźć ciało na cmentarz – stwierdziła.– A może ktoś wybrał się na pogrzeb.Któryś z jego przyjaciół? Lord Brocklehurst osobiście?– Jego lordowska mość, panienko.A Flynn powoził.Jest teraz z jego lordowska mością.– Ciało z pewnością zabrano osobno.Wozem, jak sądzę.Kto nim powoził?– Yardley, panienko – odparł lokaj.– Zatem przyślij do mnie, proszę, Yardleya.– Odszedł, panno Isabello.Do Yorkshire, jak mi się wydaje.Dostał tam nową pracę.– Rozumiem – powiedziała.– Przypuszczam, że gdybym chciała rozmawiać z kimś, kto kładł ciało Hobsona do trumny, okazałoby się, że ten człowiek też odszedł.– Yardley to zrobił, panienko, razem z jego lordowską mością.Lord Brocklehurst był załamany tym, co się stało.Fleur odłożyła serwetkę na stół.Straciła apetyt.W stajniach powtórzyła się ta sama historia.Nikt nie wiedział, dokąd zabrano ciało Hobsona.Yardley się tym zajął.A Flynn odjechał z jego lordowską mością następnego dnia.Nikt nie pamiętał, żeby Hobson kiedykolwiek mówił, skąd pochodzi.W końcu wróciła do domu, do bawialni, która była jej ulubionym pokojem.Kuzynka Caroline nigdy nie lubiła tego pomieszczenia, ponieważ bezpośrednie światło słońca, jak twierdziła, wywoływało u niej ból głowy.A Amelia rzadko wstawała rano.Tak więc zawsze miała wrażenie, że to jej własny pokój.Podeszła do okna i popatrzyła na schludne kwietniki i równo przycięte żywopłoty ogrodu.Wydawało się, że ktoś coś przed nią ukrywał.Co gorsza, nie miała pojęcia, o co chodziło.Wiedziała prawie wszystko.Zabiła Hobsona – przypadkowo.Matthew zabrał jego ciało do jego rodzinnego miasteczka na pogrzeb.Matthew włożył także do jej kufra klejnoty kuzynki Caroline i dopilnował, żeby kto inny je znalazł.Nawet gdyby mogła porozmawiać z Annie, w gruncie rzeczy nie umiałaby dowieść, że to nie ona sama je tam umieściła.Może jednak była szalona, skoro nie uciekła do Londynu, kiedy jeszcze miała szansę.Służba patrzyła na nią w taki sposób, jakby się spodziewali, że zaraz rzuci się na któreś z nich.Kiedy Matthew wróci, wszystko się zacznie.Albo raczej wszystko się skończy.A mimo zapewnień Daniela i Miriam, wątpiła, żeby ktokolwiek, czy cokolwiek mogło ją uratować.Nie była w stanie dowieść swojej niewinności.Ale nie.Nie będzie więcej uciekać.Była tam, gdzie powinna być.Spokojna rezygnacja, którą ta myśl wywołała, nie trwała dłużej niż chwilę.Pomiędzy drzewami przy podjeździe ukazał się powóz.Zbliżał się do domu.Jej dłonie stały się zimne.Serce biło jej gwałtownie i boleśnie w piersi.Poczuła chłód na twarzy.Szumiało jej w uszach.Odwróciła się od okna i usiadła na brzegu krzesła, zaciskając dłonie na kolanach i sztywno prostując plecy.Starała się opanować.Miała najwyżej pięć minut.Musi ją zastać spokojną.Nie będzie się zniżać do błagania.I nie wolno jej – nawet gdyby znowu to zaproponował – przyjąć jego propozycji.Nie wolno.Boże, proszę, modliła się w duchu, daj mi siłę, żebym się nie zatraciła i nie została zgubiona.Proszę, Boże.Nie wstała i nie wyjrzała przez okno, nawet kiedy odgłos końskich kopyt i skrzypienie kół powozu rozległy się całkiem blisko.Wyprostowała się, uniosła brodę i skupiła się na tym, żeby oddychać powoli i głęboko.Wstała, kiedy drzwi się otworzyły i ktoś wszedł do pokoju, mijając Chapmana.Chwilę trwało, zanim dotarło do niej, że to nie Matthew.Początkowo nie mogła uwierzyć własnym oczom.A potem poczuła, jak spływa z niej napięcie.– Myślałam, że to Matthew – powiedziała.– Bałam się, że wrócił.Ale to nie był Matthew.Miał wszystko, czego brakowało tamtemu.Dawał poczucie bezpieczeństwa i ciepło.Uosabiał dom.Był nadzieją i światłem.Zrobił krok w jej stronę i otworzył ramiona, a ona znalazła się w nich, nie zdając sobie nawet sprawy, jak i kiedy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL