[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nie stanowiło to dla nich żadnego problemu, bo przecież używali tlenu z wody, ani dla mnie, bo miałem skafander.Gorzej było z Huonem, który w ciężkiej zbroi spadał na dno jak kamień.Do zupełnego utopienia brakowało mu jedynie sekund.Na szczęście woda była na tyle przezroczysta, ze udało mi się go odnaleźć leżącego bezwładnie na piasku dna.Próbował nieudolnie oswobodzić się ze zbroi, a sprawiał przy tym wrażenie niezgrabnego kraba.Szybko ponurkowałem do niego i wyciągnąłem hermetyczny namiot, który nadmuchał się automatycznie wokół niego.Ciśnienie szybko wyparto wodę z wnętrza.Po kilku dalszych sekundach Huon wreszcie doszedł do siebie i dal mi ręką znak że wszystko jest w porządku.Ci indzie delfiny musieli nas rzeczywiście nienawidzić, jeżeli mimo rozkazów próbowali nas utopić.A może właśnie takie mieli rozkazy? Któż to mógł wiedzieć?Nie mogłem ich dostrzec w pobliżu, ale krajobraz i bez nich był wystarczająco przerażający.Spomiędzy długich podwodnych alg wydostawały się kreatury jak z koszmaru.Długie macki pełne przyssawek, pancerne ryby z paszczą pełną ostrych jak brzytwy kłów i oczach błyszczących jak piekło.W oddali dostrzegałem również tutejsze odmiany ziemskich mątw o jadowitych mackach ruszające groźnie w poszukiwaniu zdobyczy.Trochę dalej wznosiło się miasto ludzi - delfinów.Widać było place pełne wodorostów o malowniczych barwach i budowle przypominające swoją monumentalnością świątynie.W zarośniętych skałach dostrzegałem wejścia do wielu grot, służących zapewne za mieszkania.Na głębokości trzydziestu metrów światło słoneczne było jeszcze wystarczająco silne, żeby zalewać wszystko migotliwą poświatą.Nie dane mi było jednak zbyt długo podziwiać tego widoku, bo strażnicy miasta zaraz nas wykryli i gromadą rzucili się w naszą stronę.Były ich setki, wydostających się nieprzerwanie z kolczastych muszel.W większości były to olbrzymie węże morskie uzbrojone w potrójny garnitur zębów.Huon również je dostrzegł i dawał mi rozpaczliwe znaki wymachując niepotrzebnie mieczem.Podpłynąłem bliżej do niego i wyjąłem swój ultradźwiękowy pistolet.Najlepsza broń na taką sytuację.Zacząłem od razu strzelać do pierwszych rzędów napastników.Efekt był wręcz niespodziewany.Wszystkie trafione węże wybuchały i rozpadały się na mnóstwo kawałków pływających teraz wokół nas.Mimo to ich atak wcale nie zmniejszył na sile.Nowe potwory bez przerwy zastępowały swoich zabitych towarzyszy.Dołączyły do nich ogromne rekiny i małże poruszające się na zasadzie odrzutowej.Kiedy trafiałem którąś z nich woda natychmiast zabarwiała się ciemnym atramentem zasłaniającym pole widzenia.Ponieważ prąd w tym miejscu płynął w moją stronę wkrótce byłem całkowicie oślepiony.Odrobinę mnie to zaniepokoiło.Ryzykowaliśmy coraz bardziej przegraną pod wpływem zaduszenia nas przez masę Ciemności nie pozwalały mi na staranne celowanie.Złapałem uchwyt namiotu, w którym zamknięty był mój towarzysz i włączyłem swoje pole ochronne oraz plecak antygrawitacyjny.W ten sposób zbliżyliśmy się do olbrzymiej pustej muszli, która przynajmniej ochraniała nasze tyły.Umieściłem Huona w jej wnętrzu, a sam zająłem się obroną wejścia.Pole ochronne pozwoliło mi na chwilę wypoczynku, ale mimo wszystko daleko mi było do pełnego opanowania sytuacji.Zapasy tlenu w namiocie Huona starczą jedynie na jakieś dziesięć godzin.Musiałem więc znaleźć jakiś sposób wydostania się z tej matni bez zwracania na siebie uwagi tej sfory potworów.Na szczęście ludzie - delfiny nie ujawniali się w dalszym ciągu.Najprawdopodobniej mieli całkowite zaufanie do swoich strażników i do ich apetytów.My zaś nie zamierzaliśmy urozmaicać im menu.Ponieważ muszla wyglądała na twardą więc postanowiłem jej użyć jako łodzi podwodnej.Dwa generatory anty - g umieszczone na obu jej końcach powinny pozwolić na osiągnięcie powierzchni morza bez dodatkowych problemów.Przez chwilę zajęty byłem majsterkowaniem i uruchamianiem tego urządzenia.Nic się jednak nie stało.Zaniepokojony wzmocniłem natężenie promieni anty - g, ale z tym samym efektem, jeżeli nie liczyć lekkiego drgania.Coś musiało nas trzymać na dnie.Tylko co?Ostrożnie wyjrzałem na zewnątrz i dostrzegłem, że rząd kalmarów uczepionych naszej muszli ciągnął się aż do najbliższej skały.Strzeliłem do najbliższego i przez sekundę muszla była zupełnie wolna.Zaraz jednak inny kalmar zastąpił zabitego.Strzelałem dalej, ale wkrótce zostałem znowu oślepiony atramentem.Taka taktyka nie prowadziła do niczego, bo upór tych bestii był wariacki.Zaryzykowałem wszystko i wyekspediowałem na zewnątrz granat atomowy włączając jednocześnie moje anty - g na pełną moc.Muszla wystrzeliła do góry z taką szybkością, że o mało nie przebiliśmy jej dna upadając.Prawdą jest, że moja łódź nie miała certyfikatów władz Konfederacji, ale mimo wszystko udało mi się jakoś opanować jej zygzakowaty kurs i dalej płynąć w stronę powierzchni.Pod nami rozmywał się obraz miasta, a jego strażnicy nie wykazywali chęci gonienia nas.Widać jednak czegoś się nauczyli.Ludzie - delfiny dalej się nie ujawniali, najwidoczniej zadowoleni ze strachu, którego nam napędzili.A muszę przyznać, że było mi gorąco tam na dole.Spokój na powierzchni morza wydawał nam się wręcz szokujący po naszych podwodnych przejściach.Gdyby nie szczątki różnych stworzeń unoszące się wokół nas na falach, można by sądzić, że to wszystko nam się przyśniło.Huori niezdarnie starał się wygramolić z otaczającego go wciąż namiotu, a potem zaczął wylewać wodę z butów.Wreszcie odezwał się do mnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL