[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dopiero znacznie później, dokładnie mówiąc w cztery dni później, kiedy stał przy oknie patrząc, jak ogrodnicy idą między pawilonami niosąc sadzonki, przypomniał sobie o trawniku.Znalazł Mayflowera, który wrócił do pawilonu B na miejsce Devlina i zdradził mu myśl, która go naszła.- Jest w grobie - powiedział.- Jest z dziadkiem.Dym i cień.Pod osłoną nocy wykopali trumnę; z kijów i brezentu wznieśli zasłonę, która miała zabezpieczyć ich przed wścibskim okiem ciekawskich.Lampy, jasne jak słońce lecz nie ciepłe, oświetlały pracę zespołu ludzi, który na ochotnika zgłosił się do ekshumacji.Odpowiedź, jakiej udzielił Cleve na tę zagadkę, spotkała się z ogólnym niedowierzaniem lecz, w przypadku tak niewyjaśnionym, chwytano się już każdego rozwiązania.Dlatego zgromadzono się tu, przy anonimowym grobie, dlatego przerzucono ziemię, wyglądającą na nieruszaną od pięćdziesięciu lat; naczelnik, przedstawiciele Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, patolodzy i Devlin.Jeden z lekarzy, pewien, że straszne iluzje Cleve’a znikną gdy ten obejrzy zawartość trumny i naocznie przekona się o swym błędzie, wytłumaczył naczelnikowi, że należy go dopuścić do ekshumacji.Kiedy otworzyli trumnę Edgara Claire Taita, tylko Cleve nie był zaskoczony.Znaleźli tam ciało mordercy - być może wróciło do trumny dymem? - ani całkiem ludzkie, ani całkiem potworne i, jak mówił Biskup, zachowane jak po egzekucji.Dzieliło miejsce z Billy Taitem; nagim, leżącym w objęciach dziadka.Niesamowita kończyna Taita wciąż okręcona była wokół szyi chłopca, a ściany trumny pociemniały od zakrzepłej krwi.Lecz twarz Billego pozostała niezmieniona.„Wygląda jak lalka” - powiedział jeden z lekarzy.Cleve pragnął odpowiedzieć, że żadna lalka nie ma na policzkach takich śladów łez, nie ma w oczach takiego wyrazu rozpaczy, lecz ta myśl nie chciała przekształcić się w słowa.Trzy miesiące później Cleve został warunkowo zwolniony z więzienia na podstawie specjalnego orzeczenia sądu apelacyjnego, po odsiedzeniu zaledwie dwóch trzecich kary.Po pół roku powrócił do wykonywania jedynego zawodu, jaki znał.Miał nadzieję, że sny go opuszczą, lecz byłą ona krótkotrwała.Miasto nadal w nim tkwiło - teraz, kiedy odszedł Billy, którego umysł otworzył drzwi, trudniej było do niego dotrzeć i jego obraz nie był już tak ostry, lecz strach, jaki budziło, dręczył go nadal.Czasami sny ustępowały niemal całkowicie tylko po to, by powrócić później ze wzmożoną siłą.Dopiero po kilku miesiącach Cleve zrozumiał wzór tych wahań.To ludzie sprowadzał i na niego sny.Gdy tylko spotykał kogoś myślącego o morderstwie, pojawiało się miasto.A takich ludzi spotykał często.W miarę, jak coraz lepiej odbierał ich intencje, coraz większą trudność sprawiało mu nawet wychodzenie na ulicę.Byli wszędzie, ci potencjalni mordercy; doskonale ubrani, pogodni ludzie szli chodnikami i idąc wyobrażali sobie śmierć pracowników i żon, gwiazd seriali telewizyjnych i niedbałych krawców.Cały świat myślał o morderstwie i Cleve nie potrafił znieść jego myśli.Od tego ciężaru wyzwalała go tylko heroina.Cleve rzadko przyjmował heroinę dożylnie, lecz teraz narkotyk stawał się dla niego rajem na ziemi.Był to jednak drogi nałóg; raptownie kurczący się krąg odbiorców nie miał szans go finansować.I wtedy pewien człowiek nazwiskiem Grimm, także narkoman, z taką pasją uciekający od rzeczywistości, że zdolny zaprawić się zsiadłym mlekiem, zasugerował, iż Cleve powinien znaleźć robotę za pieniądze, które by go usatysfakcjonowały.Wydawało się to dobrym pomysłem.Zaaranżowano spotkanie, złożono propozycję.Forsa okazała się tak wielka, że nie sposób było ją odrzucić gdy potrzebowało się pieniędzy.Chodziło, oczywiście, o morderstwo.Nie ma tu gości, tylko przyszli obywatele.Ktoś kiedyś mu to powiedział, chociaż Cleve nie był już całkiem pewien, kto.Wierzył w proroctwa.Jeśli nie popełni morderstwa teraz, z pewnością popełni je później.I chociaż szczegóły morderstwa, którego podjął się dokonać, były mu strasznie znajome, nie przewidział nieszczęśliwego zbiegu okoliczności.Okoliczności sprawiły, że musiał uciekać z miejsca zbrodni boso, musiał biec po chodnikach i po asfalcie, i kiedy wreszcie policja osaczyła go i zastrzeliła, stopy pokryte miał krwią.W ten sposób przygotował się wreszcie do marszu uliczkami miasta - dokładnie tak, jak w snach.Czekał już na niego pokój, w którym zabił i Cleve mieszkał w nim, przez kilka miesięcy, kryjąc się przed tymi, którzy pojawiali się na uliczkach.Zakładał, że czas mijał i tu, bo rosła mu broda.Sen jednak przychodził rzadko, a dzień - nigdy.Po pewnym czasie odważył się w końcu stawić czoła wiatrowi i motylom, i poszedł na granicę miasta, gdzie domy stykały się z pustynią.Poszedł tam nie po to, by obserwować wydmy, lecz by słuchać głosów, zawsze obecnych, wznoszących się i opadających jak wycie szakali lub dzieci.Stał tam przez dłuższy czas i wiatr zmawiał się z pustynią, chcąc go zasypać.Lecz owoce czuwania nie rozczarowały go.Bowiem pewnego dnia (a może pewnego roku) zobaczył mężczyznę, który przeszedł obok niego, rzucił na ziemię strzelbę i poszedł w pustynię, podskakując, zataczając się, tańcząc o kulach.Otoczyli go ze śmiechem.Poszedł z nimi ze śmiechem.I choć odległość i wiatr zatarły obraz, Cleve był pewien, że widział jak mężczyzna zostaje podniesiony, jak ktoś inny bierze na plecy chłopca, jeszcze ktoś tuli w ramionach niemowlę, aż wreszcie, niemal niedosłyszalny, rozległ się krzyk człowieka, który ożył.Dopiero wtedy Cleve odszedł, zadowolony, wiedząc nareszcie, jak grzech (i on) pojawili się na świecie.WYBRZEŻE AMEN- Miejsce to wzbudza radość w mej pogańskiej duszy - oznajmił Beisho Fie, zwracając się do Rutaluki; obaj schodzili stromymi, krętymi uliczkami Joom w stronę przystani.- Choć zapewne nawet to miasto nie jest całkowicie pozbawione bogów, z pewnością gdzieś w okolicy znalazłby się naiwny idiota, na klęczkach proszący niebiosa o łaskę.Nie widzę jednak żadnej dzwonnicy ani nie słyszę wezwania do modłów, może więc wiara w bogów została oficjalnie zakazana?- To idiotyczne - zauważył Rutaluka, znany powszechnie jako Ruty.- Nie bardziej idiotyczne niż dziecinna wiara w to, że istnieją bogowie, obserwujący nas w każdej chwili naszego życia - odparł Beisho, zsuwając z wydatnego nosa okulary.Mrużąc oczy spojrzał w dół ku fioletowoczamym wodom jeziora.- Czasami we dwóch rozmawiamy o różnych rzeczach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL