[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Położył jąobok ksiąg magii, zaczął szybko kartkować, ażw końcu zatrzymał się na jednej ze stron.– Tak,właśnie tutaj – przerwał na moment czytanie.–Wydarzyło się to przed setkami lat – niedługopo powstaniu doliny.Czarodziejskie istotymagiczną mocą wypuściły z mgieł do naszejdoliny całe stado jednorożców.Przysłały je tutajz jakiegoś szczególnego powodu.Wygląda nato, że były bardzo zaniepokojone upadkiemwiary w magię w wielu zewnętrznych światach– światach takich, jak twój, panie – Skrybarzucił przed siebie spojrzenie pełne dezaprobaty– i chciały dać w jakiś sposób znak, że magianadal ma swą moc.– Zmarszczył brwi,wczytując się w stary tekst.– Tak, sądzę, żedobrze to zrozumiałem.Tekst jest niejasny.Napisany bardzo starym językiem.– A może to twoje stare oczy? – niezbytuprzejmie zasugerował Questor i sięgnął poksięgę.ZirytowanyAbernathyzagarnąłjąw pośpiechu.– Moje oczy są dwa razy lepsze od twoich,magu! – warknął.Kaszlnął i mówił dalej: –Waszawysokość,wyglądanato,żeczarodziejskieistotyzesłałydodolinyjednorożce, by dać dowód, że magia nie utraciłaswej mocy.Do wszystkich światów pozaLandover miały dotrzeć przez przesmyki czasu.– Znowu przerwał, przeczytał jeszcze kawałek,a potem z hukiem zamknął księgę.– Ale, rzeczjasna, nigdy do tego nie doszło.Ben zmarszczył brwi.– Dlaczego?– Bo wszystkie jednorożce zniknęły, panie.Nikt ich już nigdy więcej nie ujrzał.– Zniknęły?– Pamiętam tę historię – potwierdził Questor.– Zapamiętałem ją, bo zawsze wydawała mi siędosyć dziwna.Ben jeszcze mocniej zmarszczył brwi.– A więc czarodziejskie istoty wysłały doLandover stado jednorożców, a te po prostuzniknęły.I były to ostatnie jednorożce – zawyjątkiem tego czarnego – które mogły byćprawdziwe lub nieprawdziwe i zjawiają się tylkoczasami, Bóg wie skąd.Poza tym mamyzaginione księgi magii, które nie mają w sobienic z magii, a tylko rysunki jednorożców i nawpół wypalone, puste stronice.– Jedna otwarta, a druga z nienaruszonąpieczęcią – dodał Questor.–Nico Meeksie–powiedziałBenw zamyśleniu.– Nic o zmienianiu psów na powrót w ludzi –burknął niezadowolony Abernathy.Patrzyli na siebie w milczeniu.Na stole leżałyotwarte księgi: dwie księgi magii, zupełnie na tonie wyglądające, a jedna historyczna, niemówiąca jednak o historii niczego użytecznego.Niepokój Bena rósł.Im bardziej wnikaliw sprawę snów, tym więcej pojawiało sięniewyjaśnialnych tajemnic.Jego sen nie mówiłprawdy, sen Questora – tak.Źródła snówmusiały być więc różne.Pozornie.Ale niekoniecznie.Teraz nie był już pewienniczego.Robiło się późno.Podróż powrotnabyła długa i zmęczenie nie pozwalało mu jużjasno myśleć.Nie miał już sił, by to wszystkoanalizować, a i tak nie starczyłoby mu czasu.Wkrótce zacznie się nowy dzień.Gdy nadejdzieranek, ruszą na poszukiwania Willow.Kiedy jąodnajdą, tak długo będą rozważali sprawę snów,aż wszystko uda się wyjaśnić.– Zamknij księgi, Questorze.Idziemy spać –rzekł.Zgodnemruknięciedobiegłoz różnychzakątków komnaty.Bunion poszedł w kierunkukuchni, by się wymyć i coś zjeść.Abernathyruszył za nim, niosąc księgę historii królestwa.Questorzamknąłi zgarnąłksięgimagii,i wyszedł z nimi bez słowa.Ben obserwował, jak wychodzili.Sampozostał w półmroku komnaty.Żałował nieco,że nie poprosił ich o dłuższe pozostanie, skorosam chciał jeszcze pracować nad rozwiązaniemtej łamigłówki.Nie, to nie miało sensu.Wszystko jakoś sięułoży – myślał.Niechętnie udał się na spoczynek.I KOSZMARYBenHolidaywspominałpóźniej,jaknierozważne było to, co uczynił tamtej nocy.Pamiętał dokładnie własne słowa: „Jakoś sięułoży.Wystarczy, że zabierzemy się do tegojutro z rana”.Pamiętał te słowa, jak gdyby całyczas tkwiły w jego gardle.Później nieraz gorzkożałował, że pozwolił sobie czerpać z nichukojenie.Takie są właśnie uroki namysłu po szkodzie.Widzi się wtedy wszystko z taką ostrością.Kłopoty zaczęły się niemal natychmiast.Z gabinetu Ben poszedł prosto do sypialni.Włożył piżamę i wpełzł pod koce.Byłwyczerpany,leczsennieprzychodził.Wydarzenia tego dnia wyprowadziłygoz równowagi, a tajemnica snów tłukła się w jegogłowie, jak zapędzony w kąt szczur.Czyhał naniego, lecz nie mógł go uchwycić, bo ten – jakcień – wymykał mu się bez wysiłku.Widziałjego zarys, lecz nie mógł uchwycić formy.W ciemności oczy szczura świeciły purpurą.Ben zamrugał oczami i wsparł się na łokciach.Kamień runiczny podarowany mu przez Willowlśnił ognistą czerwienią na nocnym stoliku.Zamrugał jeszcze raz, uświadamiając sobie, żemusiał już prawie zasypiać, gdy światłokamienia przywróciło go do przytomności.Barwa kamienia oznaczała, że zagrażało muniebezpieczeństwo – niebezpieczeństwo, któretowarzyszyło mu przez całą drogę powrotną.Leczgdzie,u licha,kryłosięowoniebezpieczeństwo?Wstał i zaczął krążyć po komnacie, jakdrapieżnik poszukujący ofiary.Nie było tu nic.Ubrania leżały tam, gdzie je cisnął, przerzuconeprzez oparcie krzesła.Jego worek również leżałna miejscu.Stał przez chwilę na środkukomnaty, czekając, aż przeniknie go ciepłożyjącego zamku.Sterling Silver odpowiedziałgłębokim,wewnętrznympromieniowaniem,które przeniknęło Bena od stóp do głów.Byłniewzruszony.Ben zmarszczył brwi.Może kamień się mylił?W każdym razie jego blask rozpraszał go.Przykrył więc talizman ręcznikiem i wrócił dołóżka.Czekał przez chwilę, zamknął oczy,otworzył je znowu i zamknął po raz drugi.Otaczająca ciemność nie przeszkadzała mu.Szczur-widmo zniknął.Pytania wymieszały sięz odpowiedziami,i wszystkoprzybladłow ciemnościach nocy.Zaczął odpływać.Spał może przez godzinę.Śnił o jednorożcach–czarnychi białych,o szczupłych,ponadczasowych twarzach czarodziejskich istot.Pojawiły się i podobizny jego przyjaciół –dawnych i dzisiejszych, marzenia o przyszłościkrólestwai jegowłasnej.Wszystkotoprzepływało przez podświadomość i kołysało gopłynnie, jak fale bezbrzeżnego oceanu.Nagle pojawił się dziwaczny płomień,przerywając to senne kołysanie.Znikąd zaczęłysięgać ku niemu ręce.Ich palce zerwały z szyiłańcuch.To były jego palce! Co robiły?I wtedy stanął przed nim obraz Meeksa!Wyłonił się z czarnej mgły: wysoki, chudy jakszkielet odziany w metalizującą szatę, o twarzytak szorstkiej i twardej, jak surowe żelazo.PochyliłsięnadBenem,jakśmierćprzybywająca po swą kolejną ofiarę
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL