[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W naszych skomplikowanych i niełatwych czasach natychmiast znajdą się ludzie o brudnych rękach, którzy zechcą to sensacyjne odkrycie wykorzystać do własnych celów.- Rozumiem - westchnął Anatolij Borysowicz.Stojący przy wejściu do pieczary wujaszek Wienia zaklął sążniście.Bezwstydnie podsłuchiwał rozmowę Minca i Liebiedińskiego.Ważność odkrycia dinozaurów wcale do niego nie dotarła, zrozumiał tylko, że jego przyszywany zięć i protegowany zamierza sprzedać drogocenne wzgórze pod zabudowę komu innemu, a najpewniej temu gadatliwemu profesorkowi! Zmówili się! Sprzedawczyki! Nikomu nie można wierzyć! Gdyby nie Kat’ka, która zadzwoniła i uprzedziła ojca, to straciłby kawałek ziemi pod daczę! A wiadomo, że w tym życiu nieważne są pieniądze, ale prestiż! Przecież on, Wienia, zaprosił już na parapetówę ferajną z Tuły, Pitra i nawet z Moskwy!- W chwili, w której na guslarskim placu Zdobywców stanie pierwszy z dinozaurów, odtworzonych wedle metody znanej już nam z Pompei - ciągnął Minc - zaczną się do nas zlatywać samoloty z całego świata.Spielberg zapłaci każde pieniądze, żeby tylko dotknąć jednego z nich! Mer zmrużył oczy.Minc wciąż jeszcze roztaczał przed nim cudowne miraże, bo wiedział, że bez wsparcia Liebiedińskiego dinozaury mogą zostać unicestwione, zakryte lub ukradzione.Wienia nie słuchał i nie chciał słuchać dalszej rozmowy.Nie dowiedziawszy się nawet, o czym tamci rozmawiają, wskazał palcem ochroniarzowi Ralfowi to miejsce nad wejściem do pieczary, gdzie przyroda uczyniła niewielki nawis.Ralf, ochroniarz idealny, odpowiedział radosnym pomrukiem.Lubił strzelanie z granatnika.Starannie wymierzywszy w nawis, nacisnął spust i wypuścił granat.Granat trafi, gdzie trzeba i nawis runął w dół, pociągając za sobą tony skał.Po sekundzie wejście do pieczary przestało istnieć.W jego miejscu kłębił się teraz obłok czarnego pyłu.- Do nogi! - rzucił Wienia gorylowi.Ralf poszedł za nim do samochodu.Wienia nawet się nie obejrzał.Wiedział dobrze, że nie Jeży oglądać się ku przeszłości.Nawet w Biblii napisano, że żona Lota, która się odwróciła, by popatrzeć (na Sodomę czy Jerycho?), zamieniła się w słup soli.Wienia nie chciał się w nic zamieniać, dobrze mu było, jak jest.Rozdział 6Huk wybuchu wewnątrz był ogłuszający.Mincowi wydało się, że ktoś walnął go po głowie ciężkim zimnym workiem pełnym owsa.Latarka wyleciała mu z dłoni i przepadła w ciemnościach.Pieczarę wypełnił pył tak gęsty, że nawet kichnąć udało się nie od razu.Absolutne ciemności.Absolutna cisza.Dokładnie tak czuje się człowiek po śmierci, pomyślał Lew Christoforowicz, ale w tejże chwili usłyszał cichy jęk, którego od razu po śmierci się nie usłyszy.- Kto tu? - chciał zapytać Minc, ale zamiast tego wydusił z siebie niezrozumiały charkot, bo zaschło mu w gardle.- To ja - odezwał się znajomy głos.- Anatolij Liebiediński, możecie mi mówić Tolik.Jestem tu szefem.Głos w mroku drżał i załamywał się.Tak, jakby Anatolij Liebiediński niczego już nie był pewien.- Strop się zawalił - pomyślał głośno profesor.- Trzeba trafu.trzymał się przez trzydzieści milionów lat i puścił właśnie teraz.- Nie wierzę w takie przypadki - odpowiedział mer.- Widzę w tym czyjś zły zamysł.- Ale komu to byłoby potrzebne?- Temu, co chciałby sobie postawić pomnik na naszych kościach - oznajmił patetycznie Anatolij Liebiediński.Nastąpiła chwila niezręcznej ciszy.Po chwili przerwał ją słaby głos Liebiedińskiego:- Znaczy, już po nas? Jak pan myśli, profesorze?Dziwne z nas stworzenia, pomyślał Minc.Ot, jak się zmieniło brzmienie głosu naszego mera.Nie kieruje już z niedostępnych wysokości; zgadza się znów być zwykłym człowiekiem, mającym swoje słabości i wątpliwości.- Poszukajmy latarki - zaproponował Minc.- Upadła, ale mogła się potoczyć nieco dalej.Niech pan połazi po ziemi macając dookoła rękami.Zrozumiał pan?- Przystępuję do wykonania - odezwał się Anatolij Borysowicz.- Już pełzam.Minc też się poczołgał - na spotkanie Liebiedińskiego.Co prawda pełzać było niełatwo, ponieważ po ciemku obaj poruszali się zygzakami i nie mogli dobrze przebadać całej powierzchni dna pieczary.Latarki nie było.Powietrze w kawernie stawało się coraz bardziej duszne.Mogło im grozić uduszenie.Minc postanowił nie straszyć mera taką możliwością, żeby ten nie wpadł w panikę.I kiedy profesor tracił już siły i nadzieję, jego palce zamknęły się na grubej rurze latarki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL