[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Spełnił, co do niego należało.– Dzielny ptak! – mówiłem do niego.– Spostrzegłeś, że ten psotnik znów ucieka, i zapędziłeś go do domu.Należy ci się co najmniej pięć kostek cukru za taki wyczyn.Wracałem na statek.Bajdur powoli kroczył za mną bardzo z siebie zadowolony.– A ty, głuptasku – zwróciłem się do żółwia – w końcu kiedyś zabłądzisz.Kto cię będzie karmił? Zapomniałeś, że jesteś własnością moskiewskiego Zoo? I że nie wolno ci nigdzie uciekać.Nagle usłyszałem nad sobą szelest skrzydeł i dwoma susami dopadłem luku.Nauczyłem się już rozpoznawać ptaka Krok po jego locie.Bajdur śmignął wraz ze mną i zatrzasnęliśmy pokrywę.Usiedliśmy na podłodze pod lukiem, by zaczerpnąć tchu, a Krok walił w pokrywę swym żelaznym dziobem.Alicję z Zielonym spotkaliśmy na korytarzu.Szukali mnie wszędzie, przestraszeni moją nieobecnością.– Wszystko dobre, co się dobrze kończy – powiedziałem do nich.– Okazuje się, że nasz bajdur to genialny ptak.Zauważył, że diamentowy żółwik znów wyruszył na wędrówkę, przyłapał go i do taszczył z powrotem.Pewnie żółwik porządnie najadł się strachu!Żółwik odpychał się pazurami, usiłując wyrwać się z moich rąk.– Ale jakim on cudem wydostał się na zewnątrz? – zdziwiła się Alicja.– Przecież luk był zamknięty.– Nie ma w tym żadnego cudu – odpowiedziałem.– Ten, kto strzaskał zwierciadła, otworzył również luk.– A skąd miał klucz od statku? Właśnie, gdzie się podział elektroniczny klucz do „Pegaza”? Wisiał przecież w jadalni.– Tej zagadki nie rozgryzie nawet Sherlock Holmes – mruknął Zielony.– A ja rozgryzę – odpowiedziała Alicja.– Ja wiem.– No, co takiego wiesz?– Rozwiązanie masz w ręku.Spojrzałem na swoje ręce.Trzymały źółwika.– Nie rozumiem – powiedziałem.– Zobacz, co on chowa w pyszczku.Głowa źółwika była wciśnięta pod pancerz, lecz koniuszek elektronicznego klucza wystawał na zewnątrz.Pociągnąłem za klucz.Żółwik opierał się, trzymał go w żelaznym uścisku i musiałem sporo się namęczyć, zanim wyrwałem mu klucz.Równocześnie coś w żółwiku zgrzytnęło i jego usiane drobnymi kamyczkami łapki wysunęły się spod pancerza, opadły martwo.– No, no – rzekł Zielony – dajcie mi tego źółwika, zobaczymy, jak on ćwierka.Z lekkim zamętem w głowie, niezbyt jeszcze pojmując, co się dzieje, oddałem mechanikowi nieżywe zwierzątko i powiesiłem klucz na dawnym miejscu.Zielony wyjął z kieszeni kombinezonu śrubokręt, położył źółwika na stole i obejrzawszy go ze wszystkich stron, podważył pancerz.Szczęknął jak wieko szkatułki, odskoczył ukazując skupisko najrozmaitszych elementów, komórek pamięci, atomowych bateryjek – żółwik był po prostu mistrzowsko skonstruowanym robotem.– Teraz rozumiem tę jego ruchliwość – powiedziała Alicja.– To koniecznie chciał wcisnąć się do maszynowni, to biegał za nami.Przypomnij sobie, tatusiu, wiecznie się koło nas kręcił, jak rozmawialiśmy o ważnych rzeczach.– Cud techniki – wymówił z szacunkiem Zielony.– Jest tu nadajnik i nawet mały antygrawitator.– Więc grubas znał każde nasze słowo – powiedziałem.– Właśnie! Grubas! – wykrzyknęła Alicja.– Przecież to on ofiarował ci żółwika.– Tak nalegał, że to dla naszego Zoo.Nie wypadało mi odmówić.– Cieszmy się, że nie ofiarował dla Zoo bomby zegarowej – mruknął ponuro Zielony.– Mieliśmy za to wewnętrznego wroga.Żółw słyszał wtedy w pracowni, że wpadliśmy na sposób zajrzenia w przeszłość i natychmiast otrzymał rozkaz, by nam przeszkodzić.No i strzaskał resztę zwierciadlanych kwiatów w jadalni.Mogę się założyć, o co chcecie, że na polanie śladu już nie zostało po kwiatach.Właściciele żółwia na pewno się o to postarali.– Zgadzam się z Zielonym – powiedziała Alicja.– A na koniec żółw ukradł klucz od statku i zwiał.– No tak – przyznałem.– Ale w tej chwili mamy jedną przewagę nad grubasem i Wierchowcewem.– Jaką?– Oni nie wiedzą, czy zobaczyliśmy coś w zwierciadle.– Nie to jest teraz najważniejsze.– A co?– Musimy się dowiedzieć, dlaczego żółwik nagle uciekł z „Pegaza”.– Zrobił swoje i uciekł – powiedziałem.– Przecież o nic go nie podejrzewaliśmy.Mógł dalej kręcić się nam pod nogami i w najlepsze przekazywać rozmowy swoim panom.A tymczasem nagle zwiał.– Może jest teraz potrzebniejszy w innym miejscu?– Wątpię – rzekł Zielony.– Nie podoba mi się ta historia.Raczej podłożył na statku bombę zegarową i lada chwila możemy wylecieć w powietrze.I my fruniemy, i zwierzęta z nami.Proponuję natychmiast ewakuować statek.– Czekaj – tłumaczyłem mu – gdyby nas chcieli wysadzić, zrobiliby to wcześniej.W korytarzu rozległy się pospieszne kroki i do jadalni wbiegł Połoskow.Jednym rzutem oka objął rozmontowanego żółwika i prawie już nie potrzebował naszych wyjaśnień.– Najlepszy dowód, że oni są jeszcze na planecie – stwierdził.– Bez ich rozkazu żółw nie zniszczyłby zwierciadeł.W końcu to tylko robot.– Kazali mu podłożyć bombę – upierał się Zielony – i spływać stąd.Spoglądaliśmy wszyscy na Połoskowa, czekając na kapitańskie słowo.– Bzdura! – powiedział.– To dlaczego zwiał?– Niósł im przecież klucz od „Pegaza”.Cóż by im przyszło z klucza od wysadzonego statku?– No pewnie – rzekła z uznaniem Alicja.– Nasz kapitan jest po prostu genialny!– Skądże, przeciętnie zdolny.– zaczął Połoskow.–.a my kapuściane głąby! – cieszyła się Alicja.– Powinniśmy się skapować, że bomby żółw nie mógł podłożyć.Kiedy zdążyłby ją przynieść?– Też racja – rzekł kapitan.– Ale to już teraz nieważne.Grubas i doktor Wierchowcew podejrzewają, że znamy tajemnicę Drugiego Kapitana, i zdecydowali się zawitać do nas na statek.Potajemnie czy jawnie, tego nie wiem.W każdym razie należy spodziewać się gości.I przygotować się na tę wizytę.A co z kwiatami na polanie? W gruncie rzeczy nie wiemy nic pewnego.GDZIE JEST DZIEWCZYNKA?Nie taka to prosta rzecz poderwać z ziemi statek kosmiczny i przerzucić go zaledwie kilka kilometrów dalej.Trudniejsza niż odlot z planety.Nie każdy kapitan tego się podejmie.Połoskow zdecydował się jednak przenieść „Pegaza” na polanę.Statek zapewnia większe bezpieczeństwo, bez naszego zezwolenia nikt nie wejdzie na pokład.Kapitan dokonywał obliczeń, jak mu będzie najłatwiej przeskoczyć „Pegazem”, my zaś rozeszliśmy się po statku, by przywiązać stojące luzem rzeczy, sprawdzić klatki ze zwierzętami i zamknąć w szafie naczynia.W pół godziny później „Pegaz” był zapięty na ostatni guzik.Zebraliśmy się w sterowni.Połoskow zasiadł przed pulpitem sterowniczym, ja na stanowisku nawigatora, Alicja nieco dalej za nami.– Silniki gotowe? – zapytał kapitan
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL