[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Nie sądzę, aby nam się udało.- Musi - powiedział Grant.- Słuchajcie, wejdę w głąb jak najdalej.Kiedy przepchniecie chrapy, złapię je i pociągnę.I tak pchając i ciągnąc, wspólnymi siłami.- Nie może pan tam wejść, Grant - rzekł Duval.- Będzie pan wessany.- Możemy użyć liny ratowniczej - powiedział Michaels.- Właśnie tej, Grant.- Wskazał na zwiniętą linę przy lewym biodrze Granta.- Duval, niech pan cofnie się z nią do okrętu i przywiąże ją, a my przeprawimy Granta na drugą stronę.Duval niepewnie wziął koniec liny i popłynął ku okrętowi.- Ale jak wrócisz? - spytała Cora.- Przypuśćmy, że nie będziesz mógł przepchnąć się ponownie przez napięcie powierzchniowe.- Wrócę na pewno.Poza tym, nie gmatwaj sytuacji, zajmując się problemem numer dwa, podczas gdy problem numer jeden jest nadal przed nami.Ze swej kapsuły Owens patrzył z napięciem na nadpływającego Duvala.- Potrzebujecie jeszcze jednej pary rąk tam na zewnątrz? - spytał.- Nie sądzę - odrzekł Duval.- Pan jest potrzebny przy miniaturyzatorze.Przywiązał linę ratowniczą do małego pierścienia umocowanego na klapie włazu i pomachał ręką:- Okay, Grant!Grant odmachał.Druga próba powiodła się.Złapał rytm.Najpierw szczelina, potem jedno ramię, potem drugie, następnie mozolne pchanie ramionami powierzchni oddzielającej, machanie płetwami i wreszcie wystrzelił jak kamień z procy.Znajdował się pomiędzy dwoma sztywnymi ścianami szczeliny międzykomórkowej.Spojrzał w dół, na twarz Michaelsa, wyraźnie widoczną, lecz nieco zniekształconą przez krzywiznę płaszczyzny oddzielającej.- Przepychajcie chrapy, Michaels!Poprzez płaszczyznę oddzielającą mógł dostrzec młócenie kończyn, wahadłowy ruch ręki trzymającej nóż.A potem częściowo ukazała się tępa, metalowa końcówka chrap.Grant ukląkł i złapał ją.Zapierając się plecami o jeden bok szczeliny, a stopami o drugi, pociągnął.I Płaszczyzna oddzielająca uniosła się razem z chrapami, przywierając do nich na całym obwodzie.Grant z wysiłkiem przesunął się w górę, przed chrapy, krzycząc:- Pchajcie! Pchajcie!Chrapy przedostały się wreszcie swobodnie.Wnętrze rury wypełniał nieruchomy płyn.- Teraz płynę w górę, do pęcherzyka - powiedział Grant.- Kiedy dostanie się pan do pęcherzyka, niech pan będzie ostrożny - rzekł Michaels.- Nie wiem, jak podziała na pana wdech i wydech.Może się pan znaleźć w środku huraganu.Grant posuwał się w górę, szarpiąc za chrapy, ilekroć znajdował oparcie dla rąk i nóg w miękkiej, sprężynującej tkance.Jego głowa wzniosła się poza ścianę pęcherzyka i nagle znalazł się w innym świecie.Światło z ”Proteusza” przenikało przez coś, co wydało mu się potężną warstwą tkanki.W przytłumionym świetle pęcherzyk był ogromną jaskinią, której ściany mgliście połyskiwały w oddali.Wokół niego strome skały i otoczaki wszelkich rozmiarów i kolorów skrzyły się opalizująco.Słaby refleks zminiaturyzowanego światła nadał im nieprawdziwie piękny blask.Grant dostrzegł, że brzegi otoczaków pozostały zamglone mimo nieobecności płynu, który tłumaczyłby to zjawisko.- To miejsce jest pełne skał - powiedział Grant.- Kurz i pył jak przypuszczam - dobiegł go glos Michaelsa.- Kurz i pył.Dziedzictwo życia i cywilizacji, oddychania nie oczyszczonym powietrzem.Płuca są trasą jednokierunkową.Możemy nabrać w nie kurzu, lecz nie możemy ich oczyścić.- Niech pan zrobi wszystko, żeby trzymać chrapy nad głową, dobrze? Nie chcę, żeby jakiś płyn je zatykał.teraz! - wtrącił się Owens.Grant dźwignął wysoko chrapy.- Niech mnie pan zawiadomi, kiedy kończymy, Owens - wydyszał.- Zawiadomię.- Działa?- Działa na pewno.Uregulowałem pole strobofiliczne tak że działa szybkimi zrywami, zależnie od.no, mniejsza z tym.Pole nigdy nie jest w akcji ciągłej dostatecznie długo, żeby w istotny sposób podziałać na ciecze lub ciała stałe, ale w wielkim tempie miniaturyzuje gazy.Rozszerzyłem pole daleko poza Benesa, do atmosfery w sali operacyjnej.- Czy to bezpieczne? - spytał Grant.- To jedyny sposób, w jaki możemy zdobyć dostateczną ilość powietrza.Musimy mieć go tysiące razy więcej, niż zawierają całe płuca Benesa i wszystko to zminiaturyzować.Czy to bezpieczne? Dobry Boże, człowieku, wsysam je prosto przez tkanki Benesa, nawet bez oddziaływania na jego oddychanie.Ach, gdybym tylko miał większe chrapy! - Owens sprawiał wrażenie wesołego i podekscytowanego.- Jak działa na pana oddychanie Benesa? - Grant usłyszał głos Michaelsa.Spojrzał szybko na błonę pęcherzyka.Robiła wrażenie mocno naprężonej, więc odgadł, że jest świadkiem bardzo powoli kończącego się wdechu.Wszystko w porządku - powiedział - żadnego efektu ubocznego.Grant usłyszał cichy zgrzyt, który stawał się głośniejszy i zdał sobie sprawę, że zaczyna się wydech.Z całych sił uchwycił się chrap.- To działa przepięknie - rzekł triumfalnie Owens.- Nigdy przedtem nie dokonano czegoś podobnego.Ruch powietrza wokół Granta stał się wyczuwalny, gdy płuca kontynuowały swe powolne, ale nabierające prędkości kurczenie się.Zgrzyt wydechu stawał się coraz; głośniejszy.Grant poczuł, że jego nogi unoszą się z pęcherzykowego podłoża
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL