[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.O wiele bardziej bał się mnie, niż ja jego.Przykucnęłam na mokrej słomie i wyciągnęłam rękę.Znajdowałam się teraz w polu siły złocistych oczu.Wydobył pomruk z głębi gardła, pochylił łeb, opadł na przednie łapy, zawarczał, ukazał mi czerwoną gardziel, żółte zęby.Ani drgnęłam.Wciągnął w nozdrza powietrze, jak gdyby chciał powąchać mój strach.Nic nie poczuł.Wolno, bardzo wolno przeciągał swoją ciężką, lśniącą masę po posadzce w moim kierunku.Potężne wibrowanie, jakby maszyny, dzięki której ziemia się obraca, napełniło niewielki pokój: to on mruczał.Jego mruczenie słodkim grzmotem przetaczało się po starych murach, okiennice zaczęły uderzać w okna, aż te rozwarły się na oścież i wpuściły białe światło śnieżnego księżyca.Dachówki z łomotem leciały z dachu, słyszałam, jak spadają na dziedziniec, daleko w dole.Od jego pomruków trzęsły się fundamenty domu, ściany poczęły tańczyć.Pomyślałam: „Wszystko się zawali, wszystko się rozsypie”.Przysuwał się do mnie coraz bliżej, aż na dłoni poczułam szorstki aksamit jego łba, a potem język, chropawy jak papier ścierny.„Zliże ze mnie skórę!”I oto każdym pociągnięciem zdzierał ze mnie skórę kolejnymi warstwami, całą skórę światowego życia, pozostawiając świeżą patynę lśniącej sierści.Moje kolczyki zmieniły się na powrót w wodę i spłynęły mi po barkach; strząsnęłam krople z pięknego futra.Tytuł oryginału: The Tiger's Bride.Pierwodruk w zbiorze The Bloody Chamber, wyd.cyt.1 Biała róża jest rekwizytem w różnych wersjach baśni o Pięknej i Bestii.2 W.Szekspir, Otello, V, 2, przekład J.Paszkowskiego.KOT W BUTACHFigaro tu, Figaro tam, długo by mówić! Figaro w górę, Figaro w dół i - och, Boże ty mój, ten mały Figaro potrafi wśliznąć się do sypialni jaśnie pani, kiedy tylko mu przyjdzie ochota, tak zmyślnie, jak wam się podoba; wiecie chyba, że jest kotem światowym, kosmopolitą, kotem wyrafinowanym, świetnie wyczuwa, kiedy puszysty przyjaciel jest dla jejmości najmilszym towarzystwem.Która bowiem dama w świecie całym zdoła oprzeć się namiętnym, acz toujours discret zalotom pięknego rdzawego kocura? (chyba że oczy jej łzawią bez opamiętania od samego już zapachu kociej sierści, co raz się przydarzyło, jak usłyszycie dalej).Kocur, wielmożni panowie, rudy kocur i dumny z tego.Dumny z wytwornego oślepiająco białego gorsu, harmonizującego pięknie z pomarańczowo-mandarynkową mozaiką ubarwienia (ach, jak ogniście błyszczy mój garnitur), dumny z oka hipnotyzującego ptaki i wąsów wspanialszych niż u wojskowego, dumny - niektórzy uważają, że za bardzo - z pięknego, melodyjnego głosu.Wszystkie okna w rynku otwierają się na oścież, gdy tylko rozpoczynam improwizowaną arię do księżyca nad Bergamo[11].Jeśli biedni grajkowie, ponura gromadka z gatunku obdartej, podpitej hołoty nawiedzającej prowincję, bywają nagradzani gradem grosików, kiedy ustawią na placu prowizoryczną scenę i rozpoczną ochrypłe zawodzenia, to o ileż hojniej obywatele częstują mnie kubłami zimnej wody, warzywami z lekka tylko nadgniłymi, a od czasu do czasu kapciami, pantoflami, trzewikami.Czy widzicie moje piękne, wysokie, lśniące skórzane buty? Młody oficer kawalerii złożył mi je w darze, najpierw jeden, a następnie, kiedy czczę jego hojność nowym obbligato, z sercem nie mniej pełnym od księżyca - buch! zwinnie uskakuję na bok - leci drugi.Wysokie obcasy będą trzaskać jak kastaniety podczas przechadzki Imć Kota2 po dachówkach, bo moja pieśń przypomina flamenco, wszystkie koty mają hiszpańską barwę głosu, aczkolwiek sam Imć Kot, gwoli elegancji, zmiękcza swój męski, gromki rodzimy bergamoński francuszczyzną, jest to bowiem jedyny język, w którym da się mruczeć:- Merrrrrrrrrrci!W okamgnieniu naciągam nowe buty na schludne białe skarpetki, które stanowią wykończenie moich tylnych łap.Młody człowiek, obserwując ciekawie przy świetle księżyca, jaki też użytek robię z jego obuwia, wykrzykuje:- Ej, Kocie, Kocie, pójdź no tu!- Do usług wielmożnego pana!- Na mój balkon, młody Kocie!Wychyla się w nocnej koszuli, ofiarowując słowa zachęty, podczas gdy ja jednym skokiem zawisam na fasadzie, przednie łapy na kędzierzawej łepetynie amorka, tylne na stiukowej girlandzie, podciągam tylne na spotkanie przednich, z kolei pierwsza łapa, hop, na kamienny cycek nimfy, lewa ociupinkę niżej, zadek satyra powinien okazać się pomocny.Nic prostszego - kiedy się wie jak, rokoko nie stanowi problemu.Akrobacja? To się ma we krwi, Kot potrafi, trzymając pionowo kieliszek wina w prawej łapie, wywinąć koziołka do tyłu i nie rozlać ani kropli.Ale, wstyd się przyznać, słynnego potrójnego salto mortale en plein air, to jest w powietrzu, to jest bez asekuracji i bez ochronnej siatki, ja, Imć Kot, nigdy jeszcze nie próbowałem, choć nieraz gracko wywinąłem podwójnego kozła przy ogólnym aplauzie.- Wyglądasz mi na utalentowanego kota - powiada młody człowiek, kiedym już dotarł na jego parapet.Złożyłem mu wytworny ukłon: zad wypięty, ogon do góry, łeb na dół, żeby łatwiej mógł po przyjacielsku podrapać mnie w podgardle, mimochodem też dorzuciłem, niejako w prezencie, mój naturalny, zwykły uśmiech.Gdyż wszystkie koty mają tę właściwość, wszystkie razem i każdy z osobna, od byle łachudry myszkującego po zaułkach do najdumniejszej, najbielszej kotki, jaka kiedykolwiek spoczywała na poduszce papieża - nosimy te nasze uśmiechy niby namalowane.Lekkie, chłodne, spokojne uśmieszki Mony Lisy, których nie możemy się pozbyć, obojętnie czy jest się z czego cieszyć, czy nie.I tak każdy kot ma minę polityka, uśmiechamy się i uśmiechamy, więc uważają nas za łajdaków.Spostrzegam jednak, że owemu młodemu człowiekowi uśmiech też nie schodzi z oblicza.- Może kanapkę - częstuje.- A także kropelkę brandy.Mieszkanko ma nędzne, choć jest przystojny, nie powiem, i nawet w dezabilu, w szlafmycy i tak dalej, jest w nim jakaś schludność, elegancja, coś z dandysa.Oto ktoś, kto zna się na rzeczy, myślę sobie ja; mężczyzna, który zachowuje pozory w sypialni, nigdy nie przyniesie ci wstydu i poza nią.Wyśmienite kanapki z wołowiną, delektuję się plastrem chudego rostbefu, a w alkoholu zagustowałem wcześnie, bom rozpoczynał karierę jako kot w sklepie winnym, zarabiając na utrzymanie polowaniem na szczury w piwnicy, zanim świat tak wyostrzył mi dowcip, że udaje mi się żyć dzięki niemu.A rezultat tego północnego spotkania? Zostaję z miejsca zaangażowany jako lokaj wielmożnego pana, valet de chambre, a od czasu do czasu służący osobisty, ponieważ jeśli fundusze są na wyczerpaniu - rzecz nieunikniona w przypadku każdego szarmanckiego oficera, kiedy rozejdą się łupy - to on ni mniej, ni więcej, tylko zastawia kołdrę.Wtedy wierny Kot zwija się na jego piersi w kłębuszek, żeby mu było ciepło w nocy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL