[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zamiast spaść, zwój powoli piął się w górę i rozwijał, aż w końcu znikał w chmurach.Nie było domu (ani innej konstrukcji), o którą mógłby się zaczepić.Prawie na całej długości sznur był sztywny.Następnie magik rozkazywał synowi, który był jego asystentem, żeby się wspiął po linie.Chłopiec chwytał sznur oburącz i wspinał się zręcznie jak małpa.Stawał się coraz mniejszy, aż wreszcie znikał w chmurach, tak jak wcześniej zniknął koniec zwoju.Wtedy kuglarz przechodził do innych zajęć i wykonywał kilka pomniejszych sztuczek.Po chwili informował widzów, że potrzebuje pomocy syna, i wołał chłopca, żeby zszedł.Głos dziecka odpowiadał z góry, że nie ma ochoty schodzić.Wyczerpawszy możliwości perswazji, rozeźlony magik ostrzegał chłopca, że jeśli nie zejdzie, za karę spotka go śmierć.A kiedy dziecko znów odmawiało, w porywie wściekłości chwytał w zęby wielki nóż, wspinał się po sznurze i także ginął w chmurach.Wtem rozlegał się krzyk i ku przerażeniu widzów z miejsca, gdzie magik zniknął na niebie, zaczynały kapać krople krwi.Po chwili na ziemię spadało ciało dziecka, poćwiartowane.najpierw nogi, potem tułów, wreszcie głowa.Gdy głowa była już na ziemi, magik zjeżdżał po sznurze z nożem wetkniętym za pas.(Wiele relacji podaje, że magik jest wówczas niepocieszony, mówi rzeczy w rodzaju: „Cóż ja najlepszego zrobiłem!”).Potem magik bez pośpiechu wkładał części ciała chłopca do kosza i przykrywał go szmatą.Zbierał swoje czarodziejskie przybory (często rytualnie recytując magiczne zaklęcia), ściągał szmatę [znad kosza] i (mirabile dictu!) chłopiec [wychodził] cały i zdrowy.W dalszej części artykuł wyjaśniał, na czym prawdopodobnie polegał ów trik.Wykonywano go zawsze w górzystym terenie, gdzie między dwoma wzgórzami przeciągano splecioną katgutową linę albo kabel.Prawdopodobnie po obu stronach wznoszono platformy, na których niewidoczni z ziemi asystenci naciągali linę, żeby zaczepiony o nią sznur utrzymywał sztywność.Na górze czekał także akrobata, niewidoczny we mgle.Rzucony przez magika sznur zaczepiał o linę.Wówczas jeden asystent przytwierdzał go do niej, a następnie, przy pomocy asystenta z drugiej platformy, naciągał linę, żeby sznur był sztywny.Trik zawsze wykonywano o zmierzchu albo o świcie, tam gdzie zazwyczaj panowały mgły, żeby nie było widać miejsca, w którym znikał sznur, a później dziecko i magik.Jeśli natura odmawiała współpracy i nie było mgły, stosowano sztuczny dym albo koksowniki.Jeśli chodzi o ciąg dalszy, opinie różniły się między sobą.Jedni uważali, że publiczność padała ofiarą zbiorowej hipnozy albo że ogniska, zazwyczaj towarzyszące takim pokazom, były naszpikowane haszyszem lub opium, a magik, kłaniając się gwałtownie, rozpraszał halucynogenne opary w kierunku widzów.Inni sądzili, że miejsce przedstawienia było specjalnie tak wybierane, by w konkretnym momencie występu wschodzące słońce oślepiało publiczność.Jeszcze inni podejrzewali, że zakrwawione części ciała dziecka tak naprawdę były ochłapami ogolonej z sierści małpy, a głowa dla niepoznaki była zamazana krwią i zakryta turbanem.Kolejni upatrywali w spadających szczątkach części woskowej figury, będącej idealną kopią dziecka.W dwóch ostatnich przypadkach podejrzewano, że magik znosił dziecko po sznurze, ukryte pod swoimi luźnymi szatami.Jeden z historyków utrzymywał, że magia wzięła swe początki w „świątyniach starożytnych religii”.Doszukiwał się ich w wierzeniach, w których składanie ofiary, także z ludzi, było na porządku dziennym, stanowiło część liturgii.„Bo czymże jest składanie ofiary, jeśli nie rytuałem, w którym siły destrukcji, sprowadzające śmierć, zostają przekształcone w siłę życia i stworzenia?Według tegoż historyka „magia”, jaką oglądamy na scenie, jest rekonstrukcją owych starożytnych rytuałów.Urąganie prawom fizyki, stanowiące podstawę najpopularniejszych efektów (jak lewitacja czy dematerializacja), jest przeniesieniem na estradę dawnych religijnych cudów i dlatego triki te - nawet mimo iż obecnie są całkiem bezpieczne - wciąż pozostają tajemnicą i wywierają potężne wrażenie.Bogowie, pisał dalej ów autor, dysponują nadprzyrodzoną mocą-jest to jedna z cech, które ich wyróżniają.Budda, choć w zasadzie nie był bogiem, często demonstrował swą doskonałość, unosząc się kilka jardów nad ziemią.Bóg Abrahama panował nad siłami natury.Nie tylko potrafił grzmieć z nieba i spowodować samozapalenie się krzewu, lecz nawet sprawić, że morze się rozstąpiło.Jezus z Nazaretu potrafił rozmnażać bochenki chleba, stąpać po wodzie, uzdrawiać chorych oraz wskrzeszać umarłych.Wracając do sztuczki ze sznurem, w jej trakcie chłopiec umiera, a następnie jest przywracany do życia.A zatem jest to rekonstrukcja najbardziej uświęconego z cudów.W dalszym ciągu ekspert wyraził suchą opinię, że nikt nie podjął wyzwania rzuconego przez lorda Northbrooka i nie pokusił się o nagrodę w wysokości dziesięciu tysięcy rantów szterlingów za publiczne wykonanie sztuczki ze sznurem (w 1875 roku była to prawdziwa fortuna) z tego prostego powodu, iż „kluczowym elementem tego triku jest udział dwóch identycznych bliźniaków, a o takich niełatwo.Wyjaśnienie tajemnicy jest oczywiście bardzo proste - jedno z bliźniąt zostaje w trakcie pokazu złożone w ofierze”.Wiedziałem.oczywiście, że wiedziałem! Wpadłem na to już dawno temu, w kanionie Red Rock.Clara Gabler została zabita na scenie.Widzowie zaś zobaczyli Carlę, żywą i całą.Niewątpliwie Carla uśmiechała się szeroko, by zaprezentować świeżo wybielone zęby.A potem, gdy przedstawienie dobiegło końca i publiczność się rozjechała, została skutecznie załatwiona jednym strzałem.Tak samo było z dziećmi Ramirezów.Po tych pokazach to z rodzeństwa, które przeżyło, było zbędne, niepotrzebne, a nawet groźne.W przypadku bliźniaków Ramirezów Boudreaux dobrze to zaplanował.Niewątpliwie pomógł Vermillionowi złożyć podanie i uzyskać zwolnienie z Port Sulfur, a potem wystawił go policji jako rzekomego zabójcę chłopców.Jestem pewien, że to on sam wyszukał domek koło Big Sur, a potem udostępnił go Vermillionowi.Po występie, w trakcie którego zabił dzieci Ramirezów, dostarczył Char-leyowi kapsułkę z cyjankiem.Kto wie, co mu powiedział na temat jej zawartości.A potem zawiadomił policję.Owszem, wiedziałem o tym, wówczas jednak były to tylko moje domysły.Teraz zaś lektura opinii eksperta, napisanej w suchym, nieco przestarzałym stylu z roku 1952 - kiedy nie było mnie jeszcze na świecie - daje mi pewność.Przez dłuższą chwilę siedzę, a serce wali mi z przerażenia.Muszę ich znaleźć!Wpisuję do wyszukiwarki słowo „Mertz” i stwierdzam, że w rejonie Los Angeles mieszka pół tuzina ludzi o tym nazwisku.Sprawdzam wszystkich, lecz żaden z nich nie jest człowiekiem, którego szukam.Dzwonię po radę do Mary McCafferty.Skoro znalazła Emmę Sandling, być może zlokalizuje także Mertza.McCafferty przeprasza, bo właśnie jedzie na czyjś ślub, ale podaje mi nazwiska i numery telefonów do dwóch „handlarzy informacjami” w Los Angeles.- I co mam im powiedzieć?- Zna pan tylko nazwisko? Mertz?- Tak.Wiem także, że jest cudzoziemcem.- Niech pan im każe sprawdzić, czy nie ma zastrzeżonego numeru telefonu.Poza tym niech pogrzebią w aktach sądowych
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL