[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.–Sądziłem, że zdecydowaliśmy się zostawić kapitana w spokoju – powiedział Jelbart z lekką nutą zniecierpliwienia w głosie.–Zaraz będzie sobie dalej drzemał.Chcę mu tylko zadać proste pytanie.–Proszę pytać – rzekł rozbitek.–Dziękuję.Przedtem mówił pan jednak, że woli o niczym nie rozmawiać.–Jak już wspominałem, jestem wyczerpany.Nie chciałbym czegoś przekręcić albo być źle zrozumiany.–Zgadzam się z panem – stwierdził Herbert.– A więc zadam panu pytanie, przy którym trudno o pomyłkę.Gdzie się pan urodził?Mężczyzna podniósł wzrok na Herberta.–O co chodzi? – spytał Herbert.– Czyżby to było za trudne?–Pan mówi poważnie? – Kannaday się zdziwił.–Już mnie o to pytano.Tak, mówię poważnie – stwierdził Herbert.– Czy może pan udzielić odpowiedzi?–Urodziłem się tu, w Australii – odparł mężczyzna.–Proszę podać miasto i datę urodzenia.–Po co? Chce mi pan kupić prezent urodzinowy? – Rozbitek wyszczerzył zęby w uśmiechu.–Właśnie.Coś, co wystarczy panu na długo – powiedział Herbert.– Dożywocie w więzieniu o zaostrzonym rygorze.–Czyżby? – zdziwił się Kannaday.– Za co?–Dobrze pan wie, za co.–Bob, mieliśmy nie robić takich rzeczy – upomniał go ze złością Jelbart.–To pan tak zdecydował – odparł Herbert, nie spuszczając wzrokuz Kannadaya.– Gdzie i kiedy pan się urodził?Loh nie podejrzewała, aby Herbert znęcał się nad kimś bez poważnego powodu.Na to jednak wyglądało.Obserwowała, jak zareaguje Kannaday.Był niewzruszony.Po chwili kapitan zamknął oczy.Głowa opadła mu na oparcie i znów pogrążył się w mroku.–Bob, dlaczego pan zadaje te pytania? – spytał Jelbart.–Bo to nie jest Peter Kannaday – odparł Herbert.–Co?–Mam tu fotografię kapitana Kannadaya – powiedział Herbert.Przekręcił ekran monitora w kierunku Jelbarta i zwiększył nieco jasność.–Oto zdjęcie dołączone do patentu kapitańskiego.Jelbart przeniósł wzrok z ekranu na rozbitka.–Zrobiłem z siebie durnia.Bob ma rację.Pan nie jest Peterem Kannadayem.–Bzdura – odburknął obcy, nie otwierając oczu.– Na pewno jest jakiś błąd w dokumentach.–Nie sądzę – stwierdził Herbert.– Na pokładzie jachtu było dwóchludzi.Tamten zginął, a pan podszył się pod niego.–Po co miałbym to robić? – spytał przybysz, wciąż nie otwierając oczu.Wyglądało na to, że wcale nie przejmował się sytuacją.–Udawanie dzielnego kapitana, walczącego z przemytnikami to najlepszy sposób zdobycia naszego zaufania.I bezpiecznego dotarcia nabrzeg.Potem wystarczyłoby zniknąć nam z oczu.–Fotografie się pomieszały, a i panu w głowie się pomieszało, panie Herbert.–A więc proszę o odpowiedź na moje pytanie.Gdzie i kiedy się pan urodził?Loh uważnie przyglądała się mężczyźnie.Nawet nie drgnął, nie zareagował też na pytanie Herberta.–Coś ci powiem – rzekł Herbert.– Jesteś nędznym oszustem i przemytnikiem, ale nie obchodzi mnie to.Nie ciebie chcę dopaść, lecz kogoś innego.Rozbitek wciąż milczał.–Chcę dorwać Jervisa Darlinga.Wystaw mi go, to puszczę cię wolno.Obcy powoli otworzył oczy.–Nie może pan proponować mi takiego układu.–Ale nie zaprzeczy pan, że za tym przemytem stoi pan Darling.– Jelbart szukał potwierdzenia.–Pan Darling.– Mężczyzna wydął pogardliwie wargi.– Raczej Jego Wysokość.Tak, Jego Wysokość lepiej by pasowało do tego upadłego księcia.–Najwyraźniej znasz Darlinga – zauważył Herbert.–Tylko ze słyszenia – odparł rozbitek.Znowu zamknął oczy i wcisnął się w siedzenie.Loh była zaskoczona.Herbert zachowywał się nienaturalnie spokojnie, jak szachowy mistrz tuż przed zadaniem przeciwnikowi mata, którego nikt inny jeszcze nie dostrzega.–Wyglądasz na twardziela, który nie boi się śmierci – powiedział.– Chociaż z prawdziwą przyjemnością wyrzuciłbym cię w tej chwili z helikoptera, nie będę ci w żaden sposób groził.Zamierzam jednak zmienić nasze plany.A ponieważ jesteśmy jeszcze wciąż na wodach międzynarodowych, sądzę, że chorąży Jelbart nie będzie miał nic przeciw temu.Jelbart kiwnął głową, przyznając Herbertowi rację.–Nie zabierzemy cię do Cairns.Wylądujemy w Cape Melville i tam oddamy cię w ręce miejscowej policji na przechowanie.Patrolowiec majorLoh odstawi cię do Singapuru, gdzie powita cię żandarmeria wojskowa.A potem będziesz miał spotkanie z wymiarem sprawiedliwości podczaswstępnej rozprawy sądowej.Obcy spojrzał na niego złym okiem.–Pocałujcie mnie w dupę.Herbert wzruszył ramionami.–Sam się obsłuż, gnoju, skoro taki jesteś bojowy.Ja i tak dopadnę Darlinga.Pilot, zmiana kursu.Pilot popatrzył pytająco na Jelbarta.Chorąży skinął głową.–Dowiemy się tego, na czym nam zależy – powiedziała Loh.– Oficer prowadzący dochodzenie wyciągnie z ciebie wszystkie informacje zapomocą tortur lub narkotyków.Żandarmeria wojskowa ma do tego prawo na mocy rozporządzenia z dwutysięcznego drugiego roku dotyczącegozagrożenia atakiem jądrowym.Zgodnie z tym rozporządzeniem przemyt materiałów promieniotwórczych traktuje się jak akt terroru.W Singapurze może dojść do zawieszenia praw obywatelskich w obliczu groźby masowej zagłady.Herbert posłał jej za wsparcie pełne wdzięczności spojrzenie.Mężczyzna otworzył oczy.Już nie wyglądał na takiego luzaka, jak przed chwilą.–Zbliżamy się do brzegu.To jak będzie? Więzienie w Australii i współpraca czy zapuszkowanie w Singapurze i elektrody przyczepione do uszu,i Bóg raczy wiedzieć, do czego jeszcze?Rozbitek popatrzył przez okno.Brzeg był już coraz bliżej.–Domyślam się, że do tej pory jakoś ci się udawało.Ale teraz twój los się odmienił.Możesz być tego pewien – podkreślił Herbert.–Nie chcę iść do więzienia – odezwał się mężczyzna.– Nie dowodziłem ani jachtem, ani całą operacją.Byłem zwykłym oficerem.–Nazywasz się John Hawke?–Tak.–Czym się zajmowałeś?–Byłem szefem ochrony – odpowiedział hardym głosem John Hawke.– Nie miałem kontaktu ze sprzedawcami ani z nabywcami.Nie miałem nicwspólnego z przemytem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL