[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Powinieneœ zostaæb³aznem, by³byœ dobry.Alidor zastanawia³ siê, jak d³ugo Missa wytrzyma te docinki.Miecz Waldañczykaby³ w jego rêku zawsze zabójczy, ale potê¿ny Beli móg³ bez trudu rozszarpaæprzedtem Missê na kawa³ki.- To tam.- Jan wyci¹gn¹³ swój hak.- Do diab³a, a¿ tu czuje siê zapach wina.- Dobrze - rzek³ lord Gaethaa.- Ta czêœæ miasta jest równie martwa, jak ca³areszta.Z pewnoœci¹ nie istnieje tu ¿adna zorganizowana si³a zbrojna, ale niewiadomo co zamierza Kane.Zasiêgniemy jêzyka, zanim zaczniemy dzia³aæ.Udawajmypodró¿nych, którzy przeje¿d¿aj¹ przez Dermonte i chc¹ odpocz¹æ w gospodzie.Alidor i ja wybadamy tego Gaveina, jeœli jest tutaj.Niech nikt nie wymienianazwiska Kane, dopóki nie dam znaku.I ostro¿nie z tym winem, zdarzenia mog¹potoczyæ siê szybko.Lord Gaethaa i towarzysze przywi¹zali konie przed dwupiêtrowym kamiennymbudynkiem i weszli przez otwarte drzwi.Powietrze wewn¹trz by³o ch³odne,chocia¿ duszne.Kilku ludzi sia³o przy barze lub siedzia³o przy sto³ach,zastawionych kubkami, z winem.Przyciszone rozmowy umilk³y, gdy jeŸdŸcy weszli,kieruj¹c siê przez zadymione pomieszczenie w stronê baru.Po chwili, kiedyucich³o zamieszanie, ludzie powrócili do swoich spraw i cichy szmer rozmówzabrzmia³ od nowa.Jethrann, w³aœciciel karczmy, z pustym uœmiechem przyj¹³ monetê i przyniós³wino.W odpowiedzi na pytanie lorda Gaethaa wskaza³ burmistrza, siedz¹cego naswoim sta³ym miejscu i na wpó³ uœpionego.Ocieraj¹c z w¹sów krople wina, lord Gaethaa ruszy³ w stronê sto³u Gaveina.Zanim, z butelk¹ w rêku, szed³ Alidor.- Mo¿na siê przysi¹œæ? - zapyta³ lord Gaethaa.Gavein wzruszy³ ramionami.- Proszê bardzo.- Napije siê pan z nami? - zaproponowa³ Alidor, widz¹c pusty kubek Gaveina.Coœ takiego - odezwa³ siê burmistrz.- Grupa uzbrojonych osi³ków przyby³a domiejsca, gdzie widujemy mo¿e tuzin obcych na rok i od razu chce piæ znaczelnikiem miasta.Mo¿e najemnicy s¹ teraz lepiej ni¿ kiedyœ wychowani,chocia¿ raczej w¹tpiê.W ka¿dym razie dziêkujê.Czego panowie sobie ¿ycz¹?- Nazywam siê Gaethaa - przedstawi³ siê Krzy¿owiec, zamierzaj¹c od razu przejœædo rzeczy.Gavein nie zareagowa³, chyba nigdy nie s³ysza³ tego imienia.Lord Gaethaa nieby³ zarozumia³y i zdawa³ sobie sprawê, ¿e opowieœci o jego czynach mia³yniewielk¹ szansê dotrzeæ do Sebbei.Spróbowa³ wiêc od innej strony.- Widzê, ¿e moje imiê nie jest znane tu w Dermonte, ale jest wiele imionznanych du¿o lepiej ni¿ Gaethaa.WeŸmy na przyk³ad imiê Kane.Nosi je cz³owiek,którego s³awa obieg³a ca³y œwiat.Dosz³y mnie s³uchy, ¿e Kane przeje¿d¿a³ przezto miasto.Mo¿e pan siê z nim widzia³?- Znam cz³owieka o tym imieniu - zgodzi³ siê Gavein.Lord Gaethaa pochwyci³znacz¹ce spojrzenie Alidora.- Byæ mo¿e to nie ten sam cz³owiek.Kane, o którym mówiê jest istnym gigantem.Ma prawie dwa metry wzrostu i musku³y, jakby wziête od trzech silnych mê¿czyzn.Ma szerok¹ twarz, rude w³osy i czêsto nosi krótk¹ brodê.Zazwyczaj miecz maprzytroczony na plecach, jak rycerze z Carsultyalu.Jest leworêczny, choædoskonale trzyma miecz w obu rêkach.Jego oczy.trudno je zapomnieæ.Maniebieskie oczy i jak¹œ ob³¹kan¹ groŸbê w spojrzeniu.- Mówimy o tym samym cz³owieku - oœwiadczy³ Gavein niechêtnie.- Co w zwi¹zku ztym?Lord Gaethaa si³¹ woli powstrzyma³ siê od powiedzenia wszystkiego.- Wiêc Kane jest w Sebbei, czy tak?Burmistrz wpatrywa³ siê w swój kubek z winem.- Tak, Kane jest w naszym mieœcie.Thoem raczy wiedzieæ, po co tu zosta³.Mieszka w starej willi kupca Nandai.Jedyn¹ osob¹, która wie o nim wiêcej jestRehhaile.Jesteœcie jego przyjació³mi?Lord Gaethaa zaœmia³ siê, wstaj¹c od sto³u.Widz¹c to jego ludzie przy barzepo³o¿yli rêce na broni, lecz cofnêli je, ujrzawszy wyraz triumfu na poci¹g³ejtwarzy Krzy¿owca.- Nie, Kane nie jest moim przyjacielem - powiedzia³ dobitnie.Ludzie przystolikach spojrzeli na niego, zaskoczeni.- Na ca³ym œwiecie zw¹ mnie Mœcicielem.Drog¹ mego ¿ycia uczyni³em œciganie ibezwzglêdne niszczenie agentów z³a, nios¹cych œmieræ i zag³adê.Zbyt d³ugo z³opanowa³o nad nami, zbyt d³ugo jego wyznawcy dzia³ali nierozpoznani.Onokierowa³o ¿yciem ludzi przy pomocy bezlitosnej si³y, a rodzaj ludzki zmuszonyby³ k³aniaæ mu siê pokornie, aby umkn¹æ ca³kowitego unicestwienia.Poprzysi¹g³em zg³adziæ s³ugi z³a wszêdzie tam, gdzie trzymaj¹ ludzi w niewoli.Wielokrotnie stacza³em bitwy z si³ami z³a i za ka¿dym razem wygrywa³em z pomoc¹wiêkszej potêgi, dobra.Zawsze mia³em odwagê spojrzeæ przeciwnikowi prosto woczy, dlatego walczy³em z nim na jego w³asnym terenie.Wprowadza³em porz¹dektam, gdzie panowa³ chaos.Zwalcza³em z³o, stosuj¹c tê sam¹ przemoc, któreju¿ywali jego agenci.Si³ê zwalcza³em si³¹, brutalnoœæ - brutalnoœci¹.Twarz Krzy¿owca sk¹pana by³a w demonicznym blasku.Z jego g³osu emanowa³a jakaœdzika moc.Wszyscy wpatrywali siê weñ w najwy¿szym napiêciu, zahipnotyzowaniprzemow¹ tego œwiêtego, czy szaleñca.I nawet tu, w Dermonte, nikt nie oœmieli³siê zignorowaæ czaru, jaki na nich rzuci³.Kontynuuj¹c oracjê, lord Gaethaa wskaza³ na swoich ludzi.- Oni s¹ ze mn¹.Niewielka to armia, ale z³o¿ona z samych dobrych ¿o³nierzy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL