[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Wygląda na to, że potrzebowałeś po prostu porządnej drzemki.Poza lekkim nawodnieniem organizmu nie zastosowaliśmy żadnego poważnego leczenia.Beau wstał i przeciągnął się.– Może powinienem częściej przychodzić na to nawadnianie – uznał.– Cóż za różnica.Dla kogo ten wynalazek? – zapytał, spoglądając na fotel na kółkach.– Dla ciebie, gdybyś czasami potrzebował.Cassy przyjechała, żeby zabrać cię do domu.– Na pewno go nie potrzebuję – stwierdził Beau.Nagle zakaszlał i zrobił minę.– No cóż, gardło ciągle lekko boli, ale chodźmy już stąd.– Podszedł do szafy i wyjął ubrania.Wszedł do łazienki i przymknął za sobą drzwi.– Cassy, możesz wyjąć z szafki mój portfel i zegarek?! – zawołał zza drzwi.Cassy podeszła do biurka i wybrała właściwą kombinację cyfr.– Jeśli mnie nie potrzebujecie, wrócę do swojego biurka – odezwał się Pitt.Cassy odwróciła głowę, wkładając jednocześnie rękę do szafki.– Byłeś kochany – powiedziała i chwyciła jednocześnie portfel i zegarek.Wyjęła je i zatrzasnęła drzwiczki.Podeszła do Pitta i uścisnęła go.– Wielkie dzięki za pomoc.– Zawsze do usług – odparł nieco onieśmielony Pitt.Spojrzał na czubki własnych butów, potem w okno.Cassy wprawiała go w takie zakłopotanie.Beau wyszedł z łazienki.Zapinał koszulę.– Tak, dzięki stary – powiedział i klepnął Pitta po przyjacielsku w ramię.– Naprawdę doceniam, co zrobiłeś.– Cieszę się, że czujesz się lepiej.Do zobaczenia.– Pitt złapał za fotel i wypchnął go z pokoju.– W porządku facet – rzucił Beau.Cassy przytaknęła.– Będzie dobrym lekarzem.Jest troskliwy – przyznała.Rozdział 4Godzina 22.45Charlie Arnold pracował w Uniwersyteckim Centrum Medycznym przez trzydzieści siedem lat bez przerwy, od siedemnastych urodzin, kiedy zdecydował się rzucić szkołę.Zaczął od koszenia trawników, przycinania drzew i pielenia kwiatowych rabat.Niestety, alergia wywoływana przez trawy zmusiła go do zmiany zajęcia.Ale że był wartościowym pracownikiem, zaoferowano mu pracę w szpitalu.Charlie przyjął propozycję z zadowoleniem.Szczególnie w gorące dni cieszył się, że nie musi pracować na dworze.Charlie lubił pracować samodzielnie.Kierownik dał mu listę pokoi do posprzątania i zostawił samego.Tego wieczoru dostał jeden pokój więcej – jeden z tych na oddziale studenckim.Tam było zawsze łatwiej niż w innych salach szpitalnych.W zwykłym pokoju nigdy nie wiedział, na co się natknie.Wszystko zależało od choroby ostatniego pacjenta.Czasami bywało naprawdę kiepsko.Pogwizdując cicho, Charlie uchylił drzwi, wepchnął przed sobą wiadro i wciągnął wózek z przyborami i środkami do czyszczenia.Podparł się pod boki i rozejrzał po pokoju.Jak się spodziewał, wystarczało przetarcie na mokro mopem i odkurzenie.Wszedł do łazienki i też rzucił okiem.Wyglądało, że nikt z niej nie korzystał.Charlie zawsze zaczynał od łazienki.Włożył grube rękawice ochronne i wyszorował kabinę prysznica, umywalkę i zdezynfekował sedes, potem wymył podłogę.Wrócił do pokoju, zdjął pościel i wyczyścił materac.Odkurzył wszystkie płaskie powierzchnie, łącznie z parapetem.Zabierał się do wytarcia podłogi, gdy jego wzrok przyciągnęła jakaś poświata.Odwrócił się przodem do biurka i przyjrzał się szafce na wartościowe przedmioty.Chociaż rozum podpowiadał mu, że to niedorzeczne, szafka promieniowała, jakby w jej wnętrzu znajdowało się potężne źródło światła.Oczywiście to nie miało sensu, bo szafkę wykonano z metalu, więc nieważne, jak jasne byłoby światło – gdyby się znajdowało w środku, i tak nie wydostałoby się na zewnątrz.Charlie oparł szczotkę o krawędź wiadra i podszedł do biurka z zamiarem sprawdzenia szafki.Ale metr przed nim zatrzymał się.Poświata otaczająca szafkę rozjaśniła się.Zdało mu się nawet, że na twarzy odczuwa ciepło!Pierwszą jego myślą było zwiewać z pokoju, lecz zawahał się.To było zaskakujące i nieco przerażające widowisko, ale z drugiej strony niezwykle ciekawe.Niespodziewanie, ku wielkiemu zaskoczeniu Charliego, z boku szafki trysnęły iskry, którym towarzyszyło syczenie jak przy spawaniu elektrycznym.Charlie instynktownie uniósł ręce, chroniąc twarz przed iskrami, ale one zniknęły niemal w tej samej chwili, w której się pojawiły.Z miejsca iskrzenia wydostał się świecący na czerwono przedmiot nieco większy od srebrnej jednodolarówki.Wypalił sobie drogę z szafki, zostawiając za sobą smugę dymu.Kompletnie ogłupiony tym zjawiskiem Charlie nie mógł się ruszyć.Wirujący dysk powoli szybował w stronę okna, mijając ramię mężczyzny najwyżej o trzydzieści centymetrów.Przy oknie zawisł, jakby był punktem na odległym niebie.Nagle jego kolor zmienił się z czerwonego na gorący biały i wokół niego pojawiła się aureola przypominająca wąskie halo.Ciekawość kazała Charliemu podejść bliżej do tajemniczego przedmiotu.Wiedział, że nikt mu nie uwierzy, kiedy zacznie opowiadać.Wyciągnął przed siebie rękę z dłonią skierowaną w dół i machnął nad przedmiotem i pod nim, aby sprawdzić, czy nie ma drutu albo jakiejś struny.Nie potrafił zrozumieć, jak to może wisieć w powietrzu.Wyczuwając jego ciepło, Charlie złożył ręce i powoli zbliżał je coraz bardziej do przedmiotu.Ciepło wywołało mrowienie skóry.Kiedy dłonie znalazły się w zasięgu aureoli, mrowienie się wzmocniło.Obiekt ignorował Charliego do chwili, w której ten zasłonił mu widok nocnego nieba
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL