[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Następnie przypomniał Laurie o zawoalowanej pogróżce, którą Paul skierował pod jego adresem.Skończywszy, wzruszył ramionami.– Wiem, że to zwykłe poszlaki.Laurie opadła na krzesło w stylu art deco i objęła głowę rękoma.– Ejże.– Jack położył rękę na jej ramieniu.– Musisz pamiętać, że to są tylko domysły.– Być może – odezwała się Laurie.– Ale układają się w sensowną całość.– Pokręciła głową.– Jak ktoś może prowadzić takie życie?– No już! – zachęcił ją Jack.Poklepał ją parę razy po plecach.– Nie wpadajmy w dołek.Jedźmy do miasta i zabawmy się.– Jesteś pewny, że masz na to ochotę po tym wszystkim?– Absolutnie! – odparł Jack.– Ruszajmy! Nie każmy na siebie za długo czekać Warrenowi i Spitowi.– Gdzie oni są?– Na dole w samochodach.Warren uparł się, żeby przyjechać z obstawą, w razie gdyby Ludowa Armia Aryjska pojawiła się na bis.Laurie skoczyła na równe nogi.– Powinieneś był mnie uprzedzić, że Warren czeka.– Pobiegła z powrotem do sypialni.– Mówiłem ci, że mnie przywiózł – zawołał za nią Jack.Znów schylił się i zaczął głaskać kota.– Kto to jest Spit? – krzyknęła po chwili Laurie.– A może nie powinnam pytać?– Gra w podstawowym składzie – wyjaśnił Jack.– Warren wziął go pod swoje skrzydła i ma do niego zaufanie.Kiedy Laurie była gotowa, zeszli na dół.Warren i Spit czekali tuż przy wejściu.Laurie i Warren uścisnęli się serdecznie, ponieważ nie widzieli się od kilku miesięcy.– Dobrze wyglądasz, kobieto – skomplementował Warren, oglądając ją od stóp do głów.– Ty też wyglądasz niczego sobie, facet – odparła Laurie, akcentując ostatnie słowo.Warren zaśmiał się i przedstawił jej Spita.Po raz pierwszy, odkąd Jack go znał, Spit wydawał się zmieszany.Na znak szacunku obrócił nawet swoją bejsbolówkę daszkiem do przodu – czego Jack również dotąd nie widział.– Gdzie ta restauracja? – spytał Warren.– Jestem gotowy do uczty.– No to w drogę – zaproponowała Laurie.– Ja pokażę drogę.Podróż do restauracji przebiegła szybko i bez zakłóceń.Warren kazał Jackowi i Laurie zabrać się jego wozem, Spit jechał za nimi.Z początku rozmawiali o niepokojącym incydencie w mieszkaniu Jacka, ale wkrótce jednomyślnie przeszli do weselszych tematów.Laurie pragnęła zwłaszcza dowiedzieć się, co słychać u Natalie Adams, „laleczki” Warrena, której nie widziała równie dawno, jak jego samego.Ucieszyła się na wieść, że układa im się bardzo dobrze.Parkowanie w Little Italy zawsze wiązało się z kłopotami, ale nie dla Warrena.Uzbrojony w swoją puszkę bez dna, zajechał przed hydrant leżący najbliżej restauracji.Spit ustawił się równolegle, lecz nie wszedł do środka.Jak to określił Warren, Spit miał „pokręcić się na ulicy”.Jack od pierwszej chwili był oczarowany restauracją.Nie tylko zachwycił go intensywny, ziołowy aromat wybornego jedzenia, ale też ogromnie spodobał mu się kiczowaty wystrój wnętrza, z widokami Wenecji malowanymi na czarnym aksamicie, plastikową winoroślą oplatającą kratowaną altankę i sztampowymi obrusami w biało-czerwoną kratę.Nawet banalna butelka Chianti ze świecą, która zdobiła każdy stolik, przypadła mu do gustu.– Mam nadzieję, że zarezerwowaliście miejsca – odezwał się Warren, lustrując zatłoczone pomieszczenie.Stało tutaj około trzydziestu stolików.Wszystkie były najwyraźniej zajęte.– Lou miał zadzwonić – powiedziała Laurie.Spróbowała zatrzymać jednego ze strapionych kelnerów.Chciała zapytać o Marię, gospodynię.Ale to Maria znalazła ją.Po wymianie uścisków Laurie przedstawiła jej Jacka i Warrena.Maria ich także serdecznie uścisnęła.– Szkoda, że Lou nie mógł przyjść – zauważyła Maria.– Zapracowuje się.Te zbiry nie zasługują na niego.Ku zaskoczeniu Jacka i Warrena wolny stolik wyrósł jak spod ziemi.Po chwili już siedzieli.– Podoba wam się tutaj? – zapytała Laurie.Obaj mężczyźni skinęli głowami.Laurie niecierpliwie potarła dłonie.– Zamówmy wino.Czuję, że tego mi potrzeba.Kolacja okazała się nad wyraz udana.Jedzenie rozpływało się w ustach, a rozmowa toczyła się wartko.Troje przyjaciół wspominało swoją wyprawę do Afryki sprzed dwóch lat.Opowiedzieli parę anegdot Marii, która przysiadła się na kwadrans do ich stolika.Gdy przyszedł czas na deser i kawę, Laurie zapytała Warrena, czy nie będzie miał nic przeciwko temu, że ona i Jack pogadają przez moment o pracy.– Nie krępujcie się – rzekł Warren.– Chodzi o przypadek Jacka – wyjaśniła Laurie.– O kobietę, która zatruła się jadem kiełbasianym.– W gruncie rzeczy to nie mój przypadek – wszedł jej w słowo Jack.– To istotna różnica.Poza tym Warren dobrze go zna.Laurie plasnęła dłonią w czoło.– No przecież.Jakże mogłam zapomnieć?– Mówi o Connie Dawidów – rzekł Jack.– Domyśliłem się – przytaknął Warren.– Flash był rozczarowany, że uznałeś jej śmierć za przypadkową.– A więc wiedziałeś o zatruciu jadem kiełbasianym? – spytała go Laurie.Warren skinął głową.Laurie roześmiała się z zakłopotaniem.– Wygląda na to, że dowiedziałam się na szarym końcu.– Dzwoniłem do Warrena dzisiaj rano, kiedy poznałem wyniki – wytłumaczył Jack.– Potrzebny był mi numer do Flasha.– Mniejsza o to – ucięła Laurie.– Co się zmieniło od tej chwili?– Prawie nic.Obawiam się, że sprawa ugrzęzła w biurokratycznym bagienku.Gdy zatelefonowałem do Sandersa z wiadomością o botulizmie, ciało zostało już spalone.A fakt, że autopsji nie będzie, oznacza, iż Brooklynowi trudno się będzie wytłumaczyć z pomyłki, chyba że ta informacja zostanie utajniona.Tak czy siak, Bingham będzie miał twardy orzech do zgryzienia.– Czyli Departament Zdrowia o niczym jeszcze nie wie – skonkludowała Laurie.– Tak przypuszczam – potwierdził Jack.– No cóż, to straszne – westchnęła Laurie.– Dlaczego to takie straszne? – zapytał Warren.– Przecież Connie już nie żyje.– Ale nie wiadomo, skąd pochodzi toksyna – wyjaśniła Laurie.– W istocie my, lekarze sądowi, wykonujemy nasz zawód po to, aby ratować życie ludzkie.To zatrucie jadem kiełbasianym dobrze to ilustruje
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL