[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Bądźmy teraz bardziej ostrożni – rzekł drugi.– Tu bywa czasami policja.Obydwa auta zwolniły.Gdy sedan Marissy i Tristiana przejechał na drugą stronę ulicy i zaparkował dokładnie przed głównym wejściem szpitala, samochód śledzący zatrzymał się tuż za nim.Siedzący w nim Chińczycy obserwowali, jak Marissa i Tristian wysiadają i idą do głównego wejścia szpitala.Uważnie rozejrzeli się wokół i stwierdziwszy, Że w okolicy nie ma policji, wysiedli z samochodu.Stojąc w promieniach słońca, jeszcze raz sprawdzili, czy nie widać policji, lecz teren był czysty.– Proponuję użyć ich samochodu – rzekł jeden z mężczyzn.Pozostali skinęli głowami.Cała trójka zapaliła papierosy i ruszyła naprzód.Freddie opuścił szybę w oknie i rozłożył poranne wydanie „South China Morning Post”.Uwielbiał plotkarską kolumnę drobnych wydarzeń.Czytał, gdy nagle poczuł przy prawym uchu ucisk zimnego metalu.Obawiając się zbyt gwałtownych ruchów, zwrócił na prawo tylko oczy.Wiedział, jaki przedmiot uciska jego głowę, a teraz stwierdził, że się nie pomylił: to był rewolwer.Spoglądając w górę, Freddie ujrzał twarz młodego Chińczyka niedbale trzymającego w zębach papierosa.Za nim stało dwóch innych.– Wyjdź z samochodu – rzekł człowiek z papierosem.– Powoli i spokojnie.Nic się nikomu nie stanie.Freddie z trudem przełknął ślinę.Ci ludzie to bojówkarze triad.Wiedząc, z jaką łatwością zabijają, Freddie był przerażony.W pierwszej chwili nie mógł się ruszyć, ale pomogło mu potrącenie lufą.Powoli wyszedł z samochodu.– Przejdź do tamtego mercedesa – rozkazał człowiek z rewolwerem, a Freddie usłuchał.Gdy zbliżył się do auta, Chińczyk kazał mu wsiadać.Freddie znów wykonał polecenie, a tamten usiadł obok.Freddie widział, jak dwóch pozostałych zajmuje miejsca w jego sedanie.Przylot na lotnisko Kai Tac zawsze wprawiał Willy’ego w dobry nastrój.Chociaż urodził się w Sydney i czuł się rdzennym Australijczykiem, jego rodzice pochodzili z Hongkongu i Willy zawsze był z tą kolonią bardzo związany.Poza tym nadal miał tu krewnych.Pierwszą rzeczą, którą zrobił, było wynajęcie samochodu.Chociaż parkowanie w Hongkongu było koszmarem, nie przerażało go to.Samochód miał stanowić bazę operacji i w razie potrzeby można go było łatwo opuścić.Do wynajęcia użył fałszywych dokumentów; miał przy sobie kilka takich kompletów.Pierwszym celem była restauracja w rejonie Mong Kok, części Kowloon, jednego z najbardziej zaludnionych miejsc świata.Restauracja mieściła się na Canton Street – ulicy wąskiej i bardzo zatłoczonej.Dając jednak miejscowemu policjantowi odpowiedni „podatek”, mógł pozostawić samochód pomiędzy dwoma pokrytymi płótnem straganami, wypełnionymi garnkami, patelniami i naczyniami.W tak wczesnych rannych godzinach restauracja była niemal pusta.Willy poszedł wprost do kuchni, gdzie spoceni kucharze przygotowywali posiłki na lunch.Podłoga była pokryta grubą warstwą tłustych odpadków i resztek opakowań.Z tyłu za kuchnią mieściło się kilka pomieszczeń biurowych.W pierwszym z nich siedziała przy biurku starsza kobieta ubrana w czarny jedwabny strój z wysokim kołnierzem.Przed nią stało liczydło.Drewniane krążki postukiwały w czasie zliczania poszczególnych pozycji.Willy skłonił się z szacunkiem i przedstawił się.Kobieta bez słowa otworzyła jedną z szuflad biurka, wyjęła paczkę zawiniętą w brązowy papier i przewiązana sznurkiem.Podała paczkę Willy’emu, który ponownie się ukłonił.Będąc już w samochodzie, Willy rozwiązał sznurek i odwinął papier.Wewnątrz znalazł fabrycznie nowy pistolet Heckler and Koch, kaliber 9 mm.Zważył pistolet w ręku.Doskonale pasował do dłoni.Willy wyciągnął magazynek i sprawdził, czy jest pełny.Zauważył zapasowe naboje zapakowane w brązowy papier i włożył je do kieszeni spodni, chociaż wiedział, że nie będą mu potrzebne.Prawdę mówiąc, był przekonany, że wystarczą mu tylko dwa naboje.Magazynek zawierał osiem.Włożywszy broń do kieszeni na piersi, Willy przejrzał się we wstecznym lusterku samochodu.Pistolet odstawał.Zapiął marynarkę.Wiedząc, że zatrzyma się w hotelu „Peninsula”, założył swój najlepszy garnitur.Ponownie sprawdził swą sylwetkę w lusterku.Teraz wyglądało to znacznie lepiej.Uruchomił silnik i ruszył w kierunku Nathan Road, kierując się na południe.Gdy zbliżał się do hotelu „Peninsula”, zaczął odczuwać dreszcz niecierpliwości.Ze wszystkich rzeczy, które wykonywał dla FCA, ten rodzaj działania najbardziej mu odpowiadał.Początkowo został zatrudniony dlatego, że płynnie mówił dialektem kantońskim, ale stopniowo przydzielano mu inne zadania, w których sprawdził się w ciągu wielu lat.W wydziale „bezpieczeństwa” zajmował pozycję zaraz po Nedzie Kellym.Podjeżdżając wprost przed główne wejście hotelu, Willy zaparkował na pustym miejscu pomimo znaku, który tego zakazywał.Wysiadł z samochodu i podszedł do portiera przy drzwiach.Wręczył portierowi dwieście dolarów hongkongskich.– Myślę, że mój samochód może tu stać bezpiecznie? – spytał w dialekcie kantońskim.Portier ukłonił się i schował pieniądze do kieszeni.Willy wchodził do hotelu z poczuciem dumy.Sam był przecież żywym dowodem słuszności etyki Hongkongu mówiącej, że uporczywy wysiłek jednostki owocuje sukcesem.Jako dziecko wyrastające w brudzie i biedzie Sydney, nigdy nawet nie marzył, że pewnego dnia będzie wchodził do hotelu klasy międzynarodowej i czuł się przy tym swobodnie.Podszedł do rzędu telefonów wewnętrznych i poprosił o połączenie z Marissą Blumenthal.Czekał, aż ktoś odbierze telefon, mając nadzieję, że ona rzeczywiście się tutaj zatrzymała.Bez żadnych trudności został połączony z jej pokojem.Początkowo zamierzał natychmiast odwiesić słuchawkę, ale nie mógł sobie odmówić przyjemności rozmowy ze swoją przyszłą ofiarą.Nikt jednak nie odebrał.Willy ponownie połączył się z centralą, prosząc o połączenie z Tristianem Williamsem.Tym razem również nikt nie odebrał.Pomyślał, że zapewne razem wyszli z hotelu.To był dobry znak.Potrzebował spotkać ich razem.Miał prosty plan: podejdzie i zastrzeli oboje strzałami w głowę.Najłatwiej było to zrobić w jakimś zatłoczonym miejscu.Po zastrzeleniu ich zamierzał porzucić pistolet i wmieszać się w tłum.Robił to już wielokrotnie.W Hongkongu było to łatwe, w Australii dużo trudniejsze.Willy odłożył słuchawkę, podszedł do kiosku z gazetami i kupił „Hongkong Standard”.Z gazetą w ręku przeszedł do głównej części hallu i usiadł w takim miejscu, by widzieć zarówno drzwi wejściowe, jak i recepcję.Postanowił czekać, aż jego ofiary same do niego przyjdą.– Medycyna w Hongkongu jest interesującą mieszaniną – rzekł doktor Myron Pao.Osobiście szkoliłem się w Londynie, więc naturalnie wolę styl zachodni, ale nie lekceważę też medycyny tradycyjnej.Zielarze i akupunkturzyści też spełniają swoją rolę.Marissa i Tristian znaleźli internistę, który z chęcią oprowadzał ich po szpitalu.Przyzwyczajona do standardów prywatnych szpitali w Bostonie, Marissa była zaskoczona warunkami panującymi w Queen Elizabeth Hospital, ale imponowała jej tutejsza skuteczność działania.Liczba pacjentów była zdumiewająca.Doktor Pao wyjaśnił, że chińskie rodziny w znacznym stopniu same opiekują się pacjentami.– A co z gruźlicą? – spytała Marissa.– Czy macie z tym problemy w Hongkongu? – Wszystko jest względne – rzekł doktor Pao.– Obserwujemy przeciętnie około ośmiu tysięcy nowych przypadków chorobowych rocznie.Ale to dotyczy populacji pięciu i pół miliona
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL