[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rana była zbyt świeża i zbyt dotkliwa, by Annabella zechciała wysłuchać racjonalnych argumentów.- Nie będę się z tobą żegnać, bo na pewno znowu się zobaczymy - rzekła Caroline, mając szczerą nadzieję, że okaże się to prawdą.- Zatem do zobaczenia, Annabello, z całego serca życzę ci szczęścia.-1 wyszła, natknąwszy się w drzwiach na lady St Auby, której rzuciła tak miażdżące spojrzenie, że ta aż się skuliła.Caroline udała się do dworu w Mundell, zapominając o zrobieniu zakupów.Tu dowiedziała się, że mężczyźni wyruszyli na polowanie, a nie chciała spędzać czasu w towarzystwie panien Mundell i Hurst.Przypomniawszy sobie prośbę Annabelli, by nie mówiła nikomu o tym, co się wydarzyło, pospieszyła jednak do gabinetu, po czym zasiadła przy sekreta-rzyku, by jak najprędzej wysłać wiadomość do swej najstarszej i najdroższej przyjaciółki Alicji Mullineaux.W miarę upływu czasu w Annabelli narastało poczucie smutku i rozczarowania.Zbyt mało doświadczona i zbyt zakochana, by zdobyć się na choćby odrobinę obiektywizmu i dystansu wobec Willa Westona, rozmyślała o jego zdradzie tak długo, aż doszła do wniosku, że go nienawidzi.Złościło ją, że nie potrafi wyrzucić go z pamięci, w najmniej odpowiednich chwilach pojawiał się bowiem w jej wyobraźni.Pewnej nocy przyśniło się jej, że znowu jest z nim w owej różanej altance w Mundell, a gdy się obudziła, była zagubiona i bliska łez, czując się ponownie zdradzona.Co gorsza, jej impulsywna decyzja, by przenieść się do Larkswood, okazała się fatalna w skutkach.Nazajutrz po wizycie pana Buckie’a Annabella i jej pokojówka Susan o brzasku wyruszyły z Taunton w długą i męczącą podróż do hrabstwa Oksford.Powóz chybotał się i podskakiwał na drogach, aż rozbolały je wszystkie członki.Prop skamlał na kolanach Annabelli.Woźnica dowiózł je do bram Larkswood, gdy słońce chowało się za owe rozległe kredowe pagórki, które sir William Weston tak barwnie opisywał na tarasie w Mundell.Obie były zmęczone i zakurzone po podróży, której ostatni etap przebiegał po wyboistym trakcie.Gdy woźnica ruszył w drogę powrotną, zapadła cisza, ponura i ciężka.Wieczorne niebo przybrało barwę jaskrawego błękitu, a zachodzące słońce ozłacało różowe głazy domostwa ciepłym blaskiem.Bury kot siedział na opuszczonym dziedzińcu, obserwując przybyłe nieruchomymi ślepiami.Wtem szczur przebiegł przez podwórze, a Susan wydała okrzyk, rzucając się w ramiona młodzieńca, który właśnie wyszedł przed bramę, by zobaczyć, co się dzieje.Nieznajomy okazał się bardzo pożyteczny.Owen Lin-ton dzierżawił Lark Farm, Susan zaś była śliczną dziewczyną, toteż niebawem zauroczony dzierżawca na każde zawołanie naprawiał im drzwi i przybijał obluzowane deski.Mimo wszystko stały na przegranych pozycjach.Annabella westchnęła, myśląc o wszystkich czekających ją pracach.Larkswood był stylowym, uroczym domostwem, zajmującym czworokątny plac nieco z tyłu za traktem łączącym Lambourn z drogą wiodącą na wschód do Oksfordu.Dworek miał cztery sypialnie, jadalnię oraz ładnie urządzony salon, wychodzący na ogrody i sad.Między domem i zabudowaniami gospodarskimi leżał wysadzany kocimi łbami dziedziniec, gdzie ostały się resztki „starego domostwa”, jak nazywał je Linton, czyli niedużego średniowiecznego zameczku, który obecnie składał się z paru zrujnowanych komnat oraz sterty kamieni.Annabella pomyślała, że stary dom właściwie niewiele ustępuje nowemu.Trzy lata zaniedbań doprowadziły do zawilgocenia ścian, dywany i zasłony zgniły, a meble pokryły się rdzą i pleśnią.W kuchni zagnieździły się myszy, choć królował w niej bury kot, a wodę trzeba było ciągnąć ze studni.Farba obłaziła, dachówki były obruszone, podłogi skrzypiały.Najbliższa wioska oddalona była o pięć mil, a nie miały czym tam dojechać.Owen Linton zabierał je do kościoła, gdzie co niedziela Annabella modliła się, by Bóg zesłał jej natchnienie, jak poradzić sobie ze wszystkimi problemami.Kazania pastora nie podnosiły jej na duchu.Ten dobrotliwy starszy pan, który zawsze przyglądał się jej z pobłażaniem, mówił o wybaczeniu, współczuciu i dobroczynności, które są obowiązkiem każdego chrześcijanina.A kto zlituje się nad Annabella? Chociaż trzeba przyznać, że mogłoby być jeszcze gorzej.Gdyby nie odziedziczyła Larkswood, musiałaby nadal pozostawać na łasce łady St Auby.O nie, tego by chyba nie przeżyła! A tak chociaż Prop był zadowolony, bo hasał cały dzień, uganiając się za motylami.Prop.Przypomniał jej się dzień, w którym znaleźli pieska w ruinach starego zamku, kiedy bała się duchów, ale jednocześnie czuła się bezpieczna, bo był z nią sir William.Studzienny walec zgnił, sam zaś łańcuch zdążył zestarzeć się i zardzewieć.Słyszała plusk wiadra na dole, ale korba za nic nie chciała się kręcić.Czuła krople potu w porannym słońcu, chustka zsuwała się jej do tyłu, twarz czerwieniała z wysiłku.Był to jeszcze jeden z denerwujących drobiazgów, z których teraz składało się jej codzienne życie.To wszystko wina sir Williama Westona, pomyślała, ze złością utwierdzając się w niezłomnej decyzji, że Larkswood na zawsze pozostanie jej własnością i nigdy nie wypuści go z rąk.Pokaże temu pyszałkowi, że nie uda mu się jej oczarować, a potem odstawić do kąta, kiedy najdzie go taka fantazja.Niechaj pozwie ją do sądu o prawo własności domu, jeśli tego sobie życzy! Ona nigdy nie ustąpi.Od tych rozmyślań oderwał ją tętent kopyt.Wyprostowała się zdziwiona.Goście rzadko tu zajeżdżali, czasem trafił się jakiś wóz albo fura z sianem, niewiele bowiem pojazdów zapuszczało się w trakt nad wzgórzami.Annabella ściągnęła chustkę ze złotomiodowych włosów, a uczepione do niej pajęczyny połaskotały ją w szyję.Bardzo dobrze się złożyło, że miała tylko stare ubrania, bo gdzieżby tu chodziła w eleganckich strojach.Nie można było sobie wyobrazić niczego bardziej odmiennego od wspaniałości Mundell.Jeździec wjechał w zakręt na trakcie, wpadł galopem na dziedziniec, po czym zsunął się z siodła, rzucając lejce na płot gestem świadczącym, że robił to już setki razy.- To ty!Przez chwilę Annabella nie mogła uwierzyć własnym oczom.Jazda przez dolinę potargała brązowe włosy Willa Westona, lecz stanowiło to jedyną skazę w jego nienagannym wyglądzie, tak kontrastującym z niedbałym strojem Annabelli.Zniewalające błękitne oczy jak zawsze podbiły ją swym urokiem, gdy Will kroczył ku niej przez wykładany kocimi łbami dziedziniec z tym samym pełnym prostoty wdziękiem, który zawsze tak na nią działał.Annabella uświadomiła sobie, że przez te cztery tygodnie w jej uczuciach nic a nic się nie zmieniło.Na próżno próbowała wmówić sobie, że nienawidzi tego mężczyzny.- Witaj, Annabello.- Odczuła niemal fizyczny ból, słysząc swe imię ponownie wypowiedziane tym dobrze zapamiętanym głosem, tonem donośnym, chłodnym, czujnym, władczym.Nagle uświadomiła sobie, że dlatego poczuła tak wielkie rozczarowanie postępkiem Willa.Nieskończenie go przecież podziwiała i szanowała
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL