[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jeœli to zwierzê.Przynajmniej dym jest zwiewny i ulotny, poniewa¿taki byæ powinien.S³oñce zapada na wschodzie.Monumentalne, kamienne ostrzaPiszczeli wyci¹gaj¹ swe cieniste szpony po brudnej g³adzi równiny.Ktoœ rzuci³siê wisz¹cego mostu w miêdzy¿ebrow¹ czeluœæ — i po¿ar³ go w locieie mrok.Nadci¹ga noc.S³uchajWys³uchaj mnie, Luis.Pod¹¿aj¹cy za Cieniem, mój tropicielu.- Trawi go jakaœgor¹czka, ogieñ sekretnej ¿¹dzy; mówi jak zamroczony, jakby rzeczywiœcie doswego snu i we œnie inwokowa³.- Ty jeden nie mo¿esz mnie zdradziæ, nie mo¿eszopuœciæ.Ty mi go odnajdziesz, dziêki tobie poniesie karê.To z³y cz³owiek; tonawet nie cz³owiek.To wampir; drapie¿ne monstrum, wybryk natury.Wampir.Niewiesz? Krew wysysa.Wbija zêby, o, i wysysa.- Przekrzywiaj¹c nieludzko g³owêi naprê¿aj¹c szyjê, pokaza³, jak.- Nieœmiertelny.Olivier Saint-Pierce; zaniego siê podawa³, gdy go pochwycono.Nale¿a³o go od razu zlikwidowaæ.Ale¿ywy wampir.taki fenomenalny metabolizm - mia³by siê zmarnowaæ?Wykorzystali, a jak¿e.Dwustuletni lot „Arki", dwustuletni nasz sen -nieœmiertelny to wszak wymarzony pilot nadzorca; poza tym w ten sposób nazawsze siê go pozbywali, nie morduj¹c.Humaniœci, myœla³by kto.I oto gdzietrafiliœmy! Mimo zabezpieczeñ, mimo tych niezliczonych sztucznychniby-inteligencji.Liczyli na jego instynkt samozachowawczy.Ale on nawet niemyœli jak cz³owiek! Specjalnie, specjalnie uszkodzi³ statek, specjalniesprowadzi³ nas na to cmentarzysko.Bagno.Nasz statek, „Arka".£Ã³dŸœródgwiezdna, ¿eglujemy po niebie.Nie, ty nic nie rozumiesz.Gwiazdy to wyspyw oceanie mrocznej pustki; okrêt nasz.zobaczy³byœ go, ale zaszed³ za dnia.Przemierzaliœmy mrok z szybkoœci¹ myœli przez czas tak d³ugi, i¿ musiano naspogr¹¿yæ w sztucznym œnie, abyœmy nie pomarli w drodze.Jedynie on,nieœmiertelny.i jego krwiodawcze œwinie.To potwór, jak mogliœmy.Tak.Tak.I teraz jesteœmy tu.Bagno.Czy wiesz, ¿e trzyma³ nas tam na orbicie,uœpionych, przez dziesi¹tki lat, w nieœwiadomoœci katastrofy.i dopiero gdydosiêg³a „Arkê" przeklêta moc Bagna i zadê³o siê wszystko sypaæ.Wiesz, iluzginê³o, zanim De-Wonte, jako pierwszy przetrwawszy awariê swego anabiozera,zbudzi³ resztê? Saint-Pierce to morderca; on ma mord w swojej naturze; topotwór.Jest tu.Trupy go kryj¹.Na nas paso¿ytuje; nie zabija - paso¿ytuje.- Anouki zwolni³ tempo monologu -.dopada, obezw³adnia samotnego wpuszczy.- zapatrzy³ siê w przesz³oœæ; tak, to wspomnienie upokorzenia: ten¿ar nie spe³nionego samozniszczenia -.pije, pije, pije, pije.Aaaaarchch.! -skoczy³ w ognisko.- Bo¿e, Bo¿e mój!!Pod¹¿aj¹cy za Cieniem struga flet, by zaprzyjaŸniæ siê z noc¹Szaleñca mam za boga.Myœl¹ wariata stworzonym.Mmmmm.Oby noc polubi³adŸwiêki, które zrodzi to drewno.(Niedrewno).Oby noc.Poszed³.Wróci zezwierzêtami i najnowszymi wieœciami o Zjadaczu Krwi.Bêdzie polowanie.Bêdêtropi³.To dobrze.Niech siê dzieje nieuchronnoœæ.A gdybym go zabi³? Czyrzeczywiœcie.rozsnu³bym siê w niebyt mg³¹ porann¹? To nierealne - jakwieczorna opowieœæ starca.Lecz — jak mogê siê baæ bêd¹c zaledwie snem? A wszakby³em nim od.od - zawsze.Ale teraz wiem.Oto co czuj¹ wojownicy przedzdecydowaniem siê na krok w przepaœæ.Zw¹tpienie.Zw¹tpienie we wszystko.Spyta³em Ziemiê pod Ziemi¹, a by³o to œwitem po najeŸdzie Piór, gdy niestanê³y jeszcze stosy pogrzebowe mych rodziców, po co ¿yæ.Spyta³em: Po co, poco? Odrzek³: Jutro spadnie deszcz; czujê to.Rozpêta siê burza.Martwy niepoczujesz jej zapachu.Wtedy stanowi³o to argument nie do zbicia.Lecz teraz?Teraz wszystko jest podwa¿alne.Byæ mo¿e za wyj¹tkiem ch³odu nocy.I blaskugwiazd.I woni zgaszonego ogniska.Na krew potêpionych, czy¿by ca³a realnoœæmego bytu zawiera³a siê w zdolnoœci do odbierania z³udzeñ?! Przygniata mniecielesnoœæ.Nawet we œnie nie mo¿na siê wyrzec siebie.Ca³a moja wiara, logikad³ugich przemyœleñ, przekonania g³êbsze od instynktów - nie znacz¹ nic wporównaniu z wra¿eniem dotyku g³adkiego, wilgotnego drewna.(Niedrewna).Musia³bym wyk³uæ sobie oczy, odci¹æ uszy, zmia¿d¿yæ nos, wyrwaæ jêzyk iobedrzeæ siê ze skóry.W oceanie anonimowego bólu zanurzony — wówczas dopiero,byæ mo¿e.Ale znowu wyje gdzieœ za Piszczelami demon nocy; a ja zapamiêtam towycie, i ten jeden skowyt przewa¿y pamiêæ dziesi¹tek wiosen i zim w KrainieStrumieni.Która nie istnieje.Która by³a wymys³em Bia³ego Diab³a.Bogowie,bogowie, i wy, Duchy Przesz³oœci - wierzê, wierzê, wierzê, ¿e s³yszycie mnie.Oooooooooo-uuuuuuu-uuoooooo! Wierzê, wierzê, wierzê, ¿e wys³uchacie mnie.Jeœlinie ¿ycie, to odbierzcie mi chocia¿ pamiêæ, gdy¿ nie mogê, nie potrafiê niewierzyæ w ten œwiat.Teraz bêdê graæ; powiedzcie nocy, ¿e.Trop- Wysoki?- Wysoki.- Jak ubrany?- By³ nagi.- W³osy? ?- Zero.- Znaki szczególne?- Teraz tak.- Jak to by³o, przez lewy policzek?- Aha.Takim, o, kamieniem.Zreszt¹ nawet nie widzia³em, czym walê.Aledosta³.Poczu³em.Miêkko wesz³o.Koœæ policzkowa, bok twarzy.Tak jakoœ.:- Uwa¿aj sobie!- Sorry.- Luis, nie s³uchasz?- Kto to?- Sen; mów dalej.- Niby co? Wrzasn¹³, uciek³, tyle go widzia³em.- Powiedzia³ coœ?- No co ty, wylatuje go³y z krzaków i z zêbami na cz³owieka; to wed³ug ciebie,jak rozbudowane konwersacje mo¿na z goœciem prowadziæ? Ile to wszystkiego by³o,piêæ sekund? Skacze, szarpanina, upadamy, kamieñ, wrzeszczy i ucieka.Koniec.Akurat najd³u¿ej to siê przypatrzy³em jego dupie, jak sadzi³ miêdzy drzewa.Zreszt¹ zaraz siê rozmy³; tu noc¹, choæ oko wykol.- Dobra, dobra.Luis! Luis! Nie chcesz go o coœ zapytaæ?Pod¹¿aj¹cy za Cieniem podniós³ siê znad domniemanych œladów stóp ZjadaczaKrwi, które pieœci³ by³ koniuszkami palców swej okaleczonej d³oni, po czymobróci³ siê do Bia³ego Diab³a i Poparzonego.Od kilku dni nie nosi³ swej kurty— nazbyt nasi¹ka³a tutejszym d¿d¿em — pozostawiaj¹c j¹ w sakwie przy siodledaka, i teraz widok straszliwej pl¹taniny blizn i prymitywnego, krwawegotatua¿u, pokrywaj¹cej pierœ szamana, a niczym nie przes³oniêtej, jeœli nieliczyæ naszyjników z k³Ã³w i szponów nie istniej¹cych, przeœnionych zwierz¹toraz paru amuletów i talizmanów - widok ten uderzy³ w Poparzonego niczym s³owaœmiertelnej obrazy.Zblad³.Siêgn¹³ rêk¹ gdzieœ w powietrze, zaraz cofn¹³ j¹.Spojrza³ na Anoukiego, ale ten mia³ ju¿ doœwiadczenie i wiedzia³, kiedy patrzeæw bok
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL