[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– Za dwadzieœcia chyba bêdzie – mówiê wolno, zachêcony powolnoœci¹ w zapytaniu.Mojekroki wybijaj¹ siê z poœpiechu, on zaœ dodaje i równa siê ze mn¹, nie tracêw³aœciwie niczego.– Po po³udniu, nieprawda¿? – Po po³udniu.Pi¹ta.Dziêkuje, po czym schodzi mi z oczu jakoœ miêkko, jak kolor pory szarej, ju¿ wni¹ wszed³.By³em po tamtej stronie wczoraj.Inn¹ por¹, choæ miejsce to samo.Tyle ¿eperfekcja.Maestria ruchów, pe³ny sens.Ju¿ na wchodnem natkn¹³em siê, patrzê, a tu ktoœ.Ach.Ktosia nieŸle znam,chocia¿ – i nieznam dot¹d.To i nie widzê, jak Ktoœ liczy siê z synem niby to na kasztany, jakpowinnoœciwymieniaj¹ i przesz³oœæ na przysz³oœæ, normalnie.Czas ³agodny by³, niby to jaknigdy.Wiêctym ³agodniej ka¿dy liczy³, liczyli.A i my nie zwracaj¹c na siebie uwagi,mogliœmy siê te¿ naobserwowaædo woli, z pomoc¹ ciszy.On, a Jak¿e, u¿ywa³ lusterka od samochodu, w którymsiedzia³, jako ¿e nie by³a to pe³na wymiana nawet z synem, jak równy z równym.Posta³em jeszcze chwilê, jakby z obowi¹zku obstawania przy swoim – skoroobserwowa³mnie zza swej granicy – spojrza³em jeszcze raz, panoram¹, ale widzia³em, twarzmia³nadal nieprzenikaln¹, co w tych okolicznoœciach czyta³o siê jakoœ tak, ¿e ¿adn¹miar¹ znóww rolê Dzia³acza nie da³by sobie teraz wejœæ.A jako takiego zna³em go.Na trzeciej dopiero, pustej ³awce le¿a³a porzucona gazeta, ale ba³em siês¹siadowaæ z t¹gazet¹.W³aœciciel siê ulotni³, profil pisma odstrêcza³? – odszed³, porzuci³,Mo¿e ju¿ duchygo do cna poch³onê³y do tej pory.Siad³em na pi¹tej, te¿ w numeracji jeszczepunktowana,zauwa¿alna i w dodatku po wa¿nej stronie.Wyci¹gn¹³em zaraŸ i swoje gazety,wci¹¿ jeszczemi siê œpieszy³o.Bo i jak zatrzeæ inaczej wra¿enie z dnia, spotkania i takdalej?No i owszem, by³a jedna ³awka specjalna.To na niej by³em nie tak dawnow³adczy, niemal¿ezwyciêski – takie przypomnienie coœ znaczy.Pomog³em zmaltretowanej dziewczynieunikn¹æ p³aczu najpierw, a w koñcu i wyp³akaæ siê.Wiêc by³o to s³usznezwyciêstwo, i naszewspólne.Odt¹d bêdzie sobie sama dalej próbowaæ.Syci³em siê widokiem jejuspokojenia –teraz; kiedy brakowa³o mi tamtej dziewczyny najbardziej.Sam szukam wsparcia.Gazetê rozpostar³em, ¿eby odbiec st¹d, wczytaæ siê w coœ i rozpoznaæ, i mieæ zasob¹.Zg³uch¹ nadziej¹ – na co?Podnios³em oczy, bo jednak by³em nie sam, bo Tutaj w ogóle nie jest siê nad³u¿ej samemu.Mija³y mnie obdarowane sob¹ pary raz po raz, dziewczyna strojna i aksamitnamia³a Go, a on niemal z ka¿dym poruszeniem Jej aksamitu opisywa³ powierzchniêtak wydatn¹,tak pe³n¹ pod d³oni¹.On by³ niezbêdnym trzonem tej harmonii Jej.I by³.Pasowa³kolorem tak œwietnie do Jej aksamitu, szkoda jeszcze, ¿e nie starczy³o go natwarz.Nie zauwa¿yli mnie, oczywiœcie, i poszli dalej.Obie twarze docelowo zajête.Mia³em dziœ doprawdy i w tej gazecie du¿o, a wygl¹da³o wszystko trochê tak, jakmarzy³omi siê, ¿e wyczytam z niej wiêcej.O wiele za du¿o jak na miejsce spodziewania.Ch³opak inny, teraz po prawej – wskoczy³ agresywnie w liœcie miêdzy klonami, awiadomo,¿e ju¿ jest po Tamtej Stronie, zaszeleœci³, zawarcza³, zosta³ psem.Ale nietylko, boschylony i w rozkroku zacz¹³ wyrzucaæ liœcie za siebie, ju¿ pies–kombajn.Toby³o dladziewczyny wszystko naraz.Wprost dla nadesz³ej, tu¿ za nim; w zachwyceniu,choæ i wbezpiecznej odleg³oœci sta³a – z boku, gdy tam coœ rusza siê i szumi, atrakcja,nawet lepszejpróby ni¿ kombajn! A¿ oba psy, oba razem, tarza³y siê w trawie.Jeden szczeka³,a jedenbezg³oœnie.Ona jakby mu siê wcale nie odwdziêcza³a.Ja – gazeta.Choæ tam nie by³o na pewno w kogo by wnijœæ i jak to nazwaæ.Niechcia³em,a jednak by³em w niej, czyta³em.Jak daleki by by³ dystans mój od innych, w ichoczach i pojêciu (i tych pozostaj¹cych nie opodal) – by³em ju¿ tylko jedn¹gazet¹ na piêæ³awek.I nawet nikt nie umia³by spojrzeæ na mnie inaczej.Bo by³em ni¹!Pan jeden, taki m³ody, wy³o¿y³ siê na ³awce sam, ale to w drugim koñcu parku,dok¹dzabieg³em potem.Zabieg³em, bo ju¿ tak szybko ucieka³em przed Gazet¹.Gazetamnie goni³a,a ja ucieka³em przed szelestem.Pan le¿a³ na ³awce i obchodzi³em go z pocz¹tkuz daleka,bo by³o to Le¿enie prawdziwe, a mo¿e nawet spanie.Le¿enie pod mroknadchodz¹cegoSpokoju.Takich nie nale¿y nigdy p³oszyæ.S³oñce dnia ju¿ doœæ siê nabiega³o znami, terazpozostawa³o za nami, i to jest spe³nienie.I mo¿e jeszcze niektórym wyda³o siê,¿e tooni za Nim id¹, gdy przecie¿ Ono odchodzi³o ju¿ z nimi tak¿e.Pan Jeden by³ dalej przede mn¹ i nawet gdy z daleka nañ zerkn¹³em, odczu³pewnie tomoje spojrzenie, choæ by³o nienatrêtne.Widaæ, ¿e tak by³o, bo otworzy³ sam³atwo oczy ibez obrony, bez potrzeby obrony patrzy³ i patrzy³ wci¹¿.Wiedzia³em ju¿, ¿e bardzo chcia³bym, teraz mo¿e najbardziej ze wszystkiego –tylkopole¿eæ tak jak on.Otwarcie.I w zapadaj¹cym pó³mroku dalej zostaæ.Ostatecznoœæ.Nie by³ to ju¿ czas, ¿eby zmieniaæ rolê.Nie czas.Mo¿e i ten, który od nasjest, stanie siêkiedyœ wspólny, czeka na wszystkich.Gdy ka¿dy, po obu stronach, bêdzie wœródnieznajomych.Nikt nie bêdzie rozmawia³ z nikim.A dzisiaj œmiejecie siê z tego chocia¿; tojeszcze.VI– Proszê pana – powiedzia³ kiedyœ dobrotliwy szef szefowej – a mo¿e w ogóle towszystko nie sk³ada siê na jedno? To, ¿e pan.urodzi³ siê na ten œwiat i ¿eteraz tu jesteœmy– mo¿e sta³o siê tak tylko przypadkiem, bo w danej chwili ktoœ trochê siêzapatrzy³, choænie wydawa³o mu siê, ¿e to jest wystarczaj¹cy moment.– Ale mo¿e w³aœnie mimo tamtego komuœ nie jest teraz wszystko jedno? On mia³jednakw³asn¹ metodê.– Powinno siê ukrywaæ takie rzeczy, to niejasny rodowód, proszê pana, trzebaukryænawet przed w³asnymi dzieæmi.W takim razie od kiedy zaczniemy nasz¹ prawdziw¹ historiê?Od pierwszej, jak¹ spotkasz, inteligentnej istoty.To tak jakbyœ wyszed³ sobiena powietrze.Legn¹³ na trawie przed p³otem.I zacz¹³ od pocz¹tku uk³adaæ œwiat.Ja,najm³odszy wrodzinie Benia, beniaminek, jak mi wypominaliœcie! Muszê to za was zrobiæ.Uporz¹dkowaæi odnaleŸæ zasady!Co widzia³ beniaminek zza p³otu, jak siê tam schowa³? Maj¹c widok rozci¹gniêtyszeroko,nie tak jak w swoim pokoiku na górce, móg³ tu siedzieæ albo i le¿eæ, i nawet ztak niskawidzieæ niest³umione ¿ycie.Jak Tego prowadzi obok konia do zaprzêgu i udaje,oczywiœcie,¿e nie widzi poza tym nikogo; taki widocznie z³y, i to nie na konia.Widaæpotem ¯onê,jak go pyta, czy zwali³ siano z fury, ale to takie tylko pytanie dla porz¹dku,bez odpowiedzi,bo trzeba wiedzieæ niby albo przypomnieæ, w jakim siê miejscu sprawy zatrzyma³yi mo¿e dalej stoj¹
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL