[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zdaje siê, ¿e go to trochê uspokoi³o.Rozmowa zesz³a na sprawê œmierci Stefana i zakres zadañ, jakie mia³ dowykonania.Wyrazi³em pogl¹d, ¿e gdyby nie zatruwa³ alg, a tak¿e gdyby gojeszcze przez dwa miesi¹ce uda³o siê utrzymaæ przy ¿yciu, móg³by choæby zodleg³oœci pokierowaæ pracami.Niepotrzebnie poruszy³em tê kwestiê, bo Emil pocz¹³ mieniæ siê na twarzy idr¿¹cym,nerwowym g³osem powiedzia³:– Sprawa alg tylko w niewielkim stopniu przyspieszy³a œmieræ Stefana.On nieprze¿y³bynawet dwóch tygodni.W ka¿dej chwili spodziewa³em siê, ¿e nast¹pi ponownykrwotok i.œmieræ.To nie moja wina.Diagnoza Instytutu Feldhausena nie pozostawia³acienia w¹tpliwoœci.Mo¿e na Ziemi znalaz³by siê jakiœ sposób.Ale tu.Ja nie mog³em pomóc.By³em trochê zaskoczony tak gwa³town¹ reakcj¹, lecz ³atwo j¹ mo¿na wyt³umaczyæ:gdypacjent umiera – lekarz odczuwa jego œmieræ jako swoj¹ osobist¹ klêskê.Tu zaœjeszcze dotego przy³¹czy³a siê sprawa Joanny i obawa, ¿e ktoœ mo¿e go pos¹dziæ o celowezaniedbanieobowi¹zków dla pozbycia siê rywala.By³em przekonany, ¿e Emil ma czystesumienie i napewno nie jest zdolny do pope³nienia zbrodni.– To oczywiste, ¿e los Stefana by³ przes¹dzony – powiedzia³em do Emila chc¹c gouspokoiæ.– Nie tylko ty, ale nawet najwiêksze s³awy œwiatowe w dziedzinie onkologii nicby tuju¿ chyba nie zdzia³a³y.W tych warunkach i w tym stadium?.Na skomplikowan¹operacjênie ma miejsca, a przede wszystkim – by³o ju¿ za póŸno.To jego wina, ¿e niepozwoli³ operowaæ siê dwa miesi¹ce temu.– Ba³ siê mnie.– Chorobliwa podejrzliwoœæ.Ju¿ to samo wskazuje, ¿e w jego umyœle zaczyna³ siêjakiœproces.Emil spojrza³ na mnie zamyœlonym wzrokiem.Naraz otrz¹sn¹³ siê jakby ze snu ipowiedzia³ju¿ zupe³nie spokojnym tonem:– A jakbyœ ty post¹pi³ na jego miejscu?By³em zaskoczony pytaniem.– Nie rozumiem, o czym mówisz? Powiedz jaœniej.Czy chodzi ci o Joannê?– Joannê? – wydawa³ siê zdziwiony.– Nie.Nie to mia³em na myœli.Chcia³bymwiedzieæco byœ ty zrobi³, gdybyœ, dajmy na to, pewnego dnia znalaz³ dowody œwiadcz¹ce otym, ¿e.– zawaha³ siê – ¿e zapad³eœ na podobn¹ psychozê jak in¿ynier ¯.?Pomijaj¹c to, ¿e cierpia³byœ dodatkowo na jak¹œ inn¹ chorobê.– Jak Stefan?– WyobraŸ sobie, ¿e jesteœ w zasadzie zupe³nie zdrowy fizycznie, nie odczuwasz¿adnychdolegliwoœci, no powiedzmy, najwy¿ej bóle g³owy.I oto znajdujesz corazwiêcej dowodówœwiadcz¹cych o tym, ¿e.–.zatruwam algi.– Tak.I wiesz, ¿e leczenie w naszych warunkach wobec braku œrodków jest bardzoproblematyczne,¿e nie ma ciê gdzie izolowaæ.Myœla³em ju¿ kiedyœ o tym, zaraz jak zaczê³y gin¹æ glony, i mia³em gotow¹odpowiedŸ.Teraz pytanie Emila wzbudzi³o we mnie straszne podejrzenie.Oczywiœcie niemog³em siê znim zdradziæ.Postanowi³em jednak, korzystaj¹c z okazji, wybadaæ Emila.Liczy³em w g³êbiserca, ¿e moje obawy oka¿¹ siê p³onne.– Gdybym znalaz³ siê w takiej sytuacji i gdybym wiedzia³, ¿e w ka¿dej chwilimogê spowodowaæ œmieræ towarzyszy lub nawet zniszczyæ ca³¹ ekspedycjê? –zapyta³em jeszcze.– Tak.– Zdecydowa³bym siê na samobójstwo.To zdaje siê, jedyne wyjœcie.Z drugiejstrony niewolno nam potêpiaæ Stefana, ¿e nie podj¹³ tego kroku.On przecie¿, jak samstwierdzi³eœ, niezdawa³ sobie sprawy z tego co robi.A kiedy ju¿ zacz¹³ podejrzewaæ – czy towystarczy³o, abysiê zdecydowaæ?.Emil uœmiechn¹³ siê jakoœ dziwnie, chyba ironicznie.– Czy wystarczy.– powtórzy³.– Jeœli.mimo dowodów.nie mo¿esz czy niechceszuwierzyæ w to, ¿e jesteœ niebezpiecznym szaleñcem?.– Masz racjê.Stefan nie chcia³ uwierzyæ.– Nie³atwo znaleŸæ dowody, które mo¿esz uznaæ za niezbite.Zreszt¹ nie wieszsam czy nieoceniasz ich subiektywnie.A jeœli tak – to ju¿ nic nie wiadomo.Mo¿esz ulegaæsugestii otoczenia, a nawet autosugestii, ¿e dowody te œwiadcz¹ przeciwtobie.albo te¿ odwrotnie.i co zrobiæ w takiej sytuacji?W miarê jak mówi³ – coraz bardziej siê podnieca³, g³os jego sta³ siê znówpodniesiony,chwilami uderzaj¹c w uszy nieprzyjemnym œwistem.– Nie wiem – powiedzia³em po namyœle.– Jeœliby wypadki powtarza³y siê.Patrzy³ z napiêciem w moje oczy.– Jeœli sam nie móg³bym zdobyæ siê na ten krok – waszym obowi¹zkiem by³oby.–niedokoñczy³em.Nie by³em w stanie dokoñczyæ.Twarz Emila jakby zszarza³a.Przymkn¹³ oczyi trwa³ tak minutê, mo¿e dwie.Wreszcie wsta³ z fotela.– A jeœli.– rozpocz¹³ znów i urwa³.– Masz s³usznoœæ.Có¿ za sens zwlekaæ –zaakcentowa³zmienionym g³osem.– Za wielkie ryzyko.Nie odpowiedzia³em.Przecie¿ nie móg³ wymagaæ ode mnie otwartego rozgrzeszeniazbrodni.Wyszed³ z kabiny, a ja zosta³em sam z okropn¹ œwiadomoœci¹, ¿e otoutraci³em wiarê w prawoœæ cz³owieka, któremu ufa³em, chyba nawet wiêcej ni¿Joannie.Bo czy¿ mo¿nadopuœciæ mo¿liwoœæ, ¿e zrobi³ to tylko w imiê wspólnej sprawy?.W czasie obiadu Emil wydawa³ mi siê znacznie spokojniejszy.By³ bardzozamyœlony ijad³ niewiele, ale nie zauwa¿y³em aby unika³ mego wzroku.Twarz jego jakbywypogodzi³asiê i nabra³a ¿ycia.Po po³udniu, a¿ do wieczora zajêty by³em wraz z Gabrielem prac¹ na zewn¹trzstatku,gdy¿ trzeba sprawdziæ instalacjê zap³onow¹ silników.Po powrocie zastaliœmy jednak zupe³nie inn¹ atmosferê.Joanna le¿a³a na swejkoi i p³aka³a.Emil siedzia³ milcz¹cy i ponury.Na pytanie Gabriela, co znów zasz³o – nieotrzymaliœmyodpowiedzi.Nie chcieliœmy im przeszkadzaæ, gdy¿ na pewno nie nale¿y mieszaæsiê do takichspraw.W kabinie nawigacyjnej zasta³em Mirê.Czeka³a na mnie.Powiedzia³a mi otwarcie,¿epods³uchiwa³a, gdy Joanna i Emil zamknêli siê w laboratorium.Nie us³ysza³awiele, lecz posunê³a siê tak daleko, i¿ oskar¿y³a Joannê, ¿e.zatruwa³a algiby rzuciæ podejrzenie na Stefana, a póŸniej na Emila, ¿e on otru³ Stefana.Zdaje siê, ¿e Mirze w koñcu wszystko siê popl¹ta³o, bo zaczê³a pleœæ ¿e Joannazatruwa³a algi w tym celu, by wmówiæ Emilowi, ¿e on to zrobi³ i.jestob³¹kany.Nie wiem, co jeszcze by wymyœli³a, ale dos³ownie wyrzuci³em j¹ zkabiny.Jeœli ktoœ tu jest wariatem – to na pewno ona sama.Co w ogóle dzieje siê z tymi ludŸmi? Przecie¿ jeszcze niedawno byli to ludziesilni, odpornipsychicznie zahartowani i wytrwali.Ale ja nie dam zniszczyæ ekspedycji! Jeszcze wszystko bêdzie po dawnemu.6 wrzeœnia – 240 dzieñ podró¿y Sta³a siê rzecz potworna.Dziœ nad ranem Emilpope³ni³ samobójstwo.By³em zupe³nie œlepy.Nie mogê jeszcze otrz¹sn¹æ siê i skupiæ myœli.7 wrzeœnia – W dzieñ podró¿yJu¿ blisko dwa dni minê³y od œmierci Emila, a mnie siê wci¹¿ wydaje, ¿e ontylko wyszed³na zewn¹trz i lada chwila powróci.Nie jestem w stanie pogodziæ siê z myœl¹, ¿enie ma gomiêdzy nami.Teraz wiem, ¿e by³ on dla mnie czymœ wiêcej ni¿ przyjacielem.Nie mam dzieci ichybaw³aœnie on zogniskowa³ na sobie jakieœ drzemi¹ce we mnie uczucia ojcowskie.Postanowi³em zanotowaæ w mym dzienniku such¹, obiektywn¹ relacjê o tym, co siêsta³ow ci¹gu kilku ostatnich dni, ale bardzo mi trudno zdobyæ siê na rzeczowoœæ.Jestem odpowiedzialny za œmieræ Emila, i ta œwiadomoœæ jest chybanajstraszniejsza.Jestem odpowiedzialny za wszystko, co dzieje siê w naszym statku.Wszystkowidzieæ,wszystko s³yszeæ, przewidywaæ z góry niebezpieczeñstwo, wyczuwaæ nawetnajsubtelniejszezmiany w atmosferze.Tymczasem ja, w³aœnie ja, dowiedzia³em siê ostatni, ju¿po œmierciEmila, ¿e w ubieg³ych trzech dniach zatrute zosta³y dwie dalsze kultury alg, ¿enie Stefan by³tym niebezpiecznym szaleñcem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL