[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gdy taksówka przeje¿d¿a³a przez Fulton w kierunku szpitala, który by³ tak¹wielopoziomow¹ konstrukcj¹ z drewna i betonu, z widokiem na ocean, kierowcazauwa¿y³ g³oœno: — Patrz pan na te piekielne ptaki.Widzia³ pan kiedy coœpodobnego?Podnios³em oczy znad „Examinera", w którym szuka³em wzmianki o wypadku BryanaCordera.Skrêciliœmy miêdzy starannie przyciête ¿ywop³oty na obszernydziedziniec szpitalny i stwierdzi³em, zafascynowany i poruszony, ¿e na dachubudynku siedzia³y szare ptaki.Nie by³o to jakieœ stadko, które przypadkowozdecydowa³o siê tam wyl¹dowaæ.By³y ich tysi¹ce, obsiad³y krawêdŸ dachu,widoczne na tle nieba wzd³u¿ dachu g³Ã³wnego budynku i na ka¿dym ze skrzyde³szpitala, i na gara¿ach.— Takie coœ to ja nazywam dziwnym — oznajmi³ taksówkarz, wykrêcaj¹c samochodemna dziedziñcu i podwo¿¹c mnie pod drzwi wejœciowe.Dziwnym przez du¿e „de".Wygramoli³em siê z taksówki i przez chwilê sta³em tam, patrz¹c na trzepocz¹ceszeregi szaroœci.Nie wiedzia³em, jaki to gatunek.By³y du¿e, wielkoœci¹zbli¿one do go³êbi, ale by³y szare jak burzowe niebo albo jak morze wniespokojny dzieñ.Co gorsza, milcza³y.Nie æwierka³y ani nie œpiewa³y.Siedzia³y na dachu szpitala, ich ciemne pióra mierzwi³ ciep³y powiew znadPacyfiku; cierpliwe i nieme jak ptaki na granitowym nagrobku.— Widzia³ pan ten film Hitchcocka? — zapyta³ taksówkarz — ten, o ptakach, któredostaj¹ szmergla?Kaszln¹³em.— Nie musi mi pan o tym przypominaæ, bardzo dziêkujê.— No, a mo¿e sta³o siê to — powiedzia³.— Mo¿e od teraz wszystko przejm¹ ptaki.Mówi¹c szczerze, chcia³bym zobaczyæ, jak jakieœ ptaszysko stara siê prowadziæmojego grata.Dzisiaj rano dwa razy spad³ mi pasek klinowy.Chcia³bym zobaczyæ,jak ptaszyd³o zak³ada pasek klinowy.Zap³aci³em taksiarzowi i przeszed³em przez drzwi automatyczne do ch³odnegownêtrza szpitala.Wszystko tam by³o urz¹dzone ze smakiem.W³oska terakota napod³odze, malarstwo Davida Hockneya, palmy, cicha muzyka.Cz³owiek móg³ trafiædo Elmwood Foundation wtedy, gdy mia³ op³acone wszystkie ubezpieczenia.Dy¿uruj¹ca pielêgniarka by³a ubrana w obcis³¹ bia³¹ sukienkê, na której widokzapewne niejeden sercowiec w powa¿nym stanie poczu³ siê gorzej.Mia³anatapirowane czarne w³osy, na których jej czepeczek siedzia³ niby œwie¿ozniesione jajko w gnieŸdzie.Usta po³yskiwa³y biel¹ zêbów, którymi mog³abyobdzieliæ jeszcze ze trzy podobne do niej osoby.Tyle ¿e trzech takich osóbeknikt by nie znalaz³, ba, poza ni¹ nie istnia³a nawet jedna taka sama.— Czeœæ — powiedzia³a.— Nazywam siê Karen.— Czeœæ, Karen, jestem John.Co robisz dzisiaj wieczorem?Uœmiechnê³a siê.— Dziœ jest œroda.Zawsze w œrodê wieczorem myjê w³osy.Popatrzy³em na wypiêtrzon¹ stertê.— To znaczy, ¿e ty to myjesz? Myœla³em, ¿etylko k³adziesz nowy lakier.Naburmuszy³a siê i szturchnê³a palcem guzik, ¿eby po³¹czyæ siê z doktoremJarvisem.— Niektórzy z nas jeszcze wierz¹ w stare wartoœci — powiedzia³a zprzek¹sem.— Mówisz o pantoflach na szpilkach i samochodach z p³etwami?— A czy jest coœ z³ego w szpilkach i samochodach z p³etwami?— Nie wiem, mo¿e ty mi to powiesz.Pielêgniarka zamruga³a uczernionymi rzêsami.Na szczêœcie w windzie pojawi³ siê doktor Jarvis i podszed³ z wyci¹gniêt¹d³oni¹.— John! Jak siê cieszê, ¿e pana widzê! Skin¹³em znacz¹co g³ow¹ w kierunkubrunetki z izby przyjêæ.— Prawdopodobnie obaj czujemy to samo — powiedzia³em.— Wydaje mi siê, ¿e waszapanienka z rejestracji przetrzymuje swój mózg w dolnej szufladzie biurka.Jarvis poprowadzi³ mnie do windy i wjechaliœmy na pi¹te piêtro.Cicha muzyczkaprzygrywa³a Moon River, co podobno (jeœli nie mia³o siê sprecyzowanych gustówmuzycznych) dzia³a³o uspokajaj¹co.Wyszliœmy na b³yszcz¹cy korytarz, rozœwietlony matowymi neonówkami i zawieszonymd³ymi litografiami przedstawiaj¹cymi Mili Yalley i Sausalito.Doktorpoprowadzi³ mnie do szerokich mahoniowych drzwi i popchn¹³ je.Pos³usznieszed³em za nim i znalaz³em siê w pokoju obserwacyjnym, gdzie jedn¹ ze œcianzast¹piono tafl¹ szk³a, za któr¹ rozci¹ga³o siê mroczne, b³êkitnawe wnêtrzeoddzia³u intensywnej opieki medycznej.Doktor Jarvis zachêci³ mnie: — Proszêwejœæ.— Podszed³em, st¹paj¹c po pod³odze wy³o¿onej p³ytkami ceramicznymi.Spojrza³em przez szklan¹ œcianê.Widok Bryana, który le¿a³ w tym ra¿¹co niebieskim pomieszczeniu, z go³¹ czaszk¹wspart¹ na poduszce i nie naruszonym cia³em odzianym w zielony fartuchszpitalny, by³ przera¿aj¹cy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL