[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Jeœli chce pani zobaczyæ gwiazdê, panno Forester.-zacz¹³ Tristran, aleVictoria potrz¹snê³a g³ow¹.- Niezmiernie siê cieszê, ¿e bezpiecznie wróci³ pan do domu, panie Thorn.Ufam,¿e przyjdzie pan na nasz œlub.- Z pewnoœci¹ nic nie mog³oby sprawiæ mi wiêkszej radoœci - odpar³ Tristran,choæ w istocie wcale nie by³ tego taki pewien.*W zwyk³y dzieñ „Pod Siódm¹ Srok¹" nigdy nie spotyka³o siê takiego t³umu goœci,i to jeszcze przed œniadaniem.To jednak by³ dzieñ targowy.Mieszkañcy Muru iprzybysze t³oczyli siê przy barze, poch³aniaj¹c kopiaste talerze pieczonejbaraniny, bekonu, pieczarek, sma¿onych jajek i kaszanki.Dunstan Thorn czeka³ na Tristrana przy barze.Gdy ujrza³ syna, wsta³, podszed³do niego i bez s³owa uœcisn¹³.- Widzê, ¿e wróci³eœ bez szwanku - rzek³.W jego g³osie dŸwiêcza³a duma.Tristran zastanowi³ siê przelotnie, czy podczas swej nieobecnoœci przypadkiemnie urós³.Pamiêta³ ojca jako znacznie roœlejszego mê¿czyznê.- Witaj, ojcze - rzek³.- Trochê szwankuje mi rêka.- Matka czeka na ciebie ze œniadaniem na farmie -oznajmi³ Dunstan.- „Œniadanie" brzmi cudownie - przyzna³ Tristran.-I oczywiœcie cieszê siê, ¿eznów zobaczê matkê.No i musimy porozmawiaæ.- Jego myœli wci¹¿ kr¹¿y³y wokó³czegoœ, co powiedzia³a Victoria Forester.- Jesteœ chyba wy¿szy - zauwa¿y³ ojciec - i stanowczo powinieneœ odwiedziæbalwierza.Opró¿ni³ kufel i razem wyszli na s³oneczny œwiat.Dwaj Thornowie przeleŸli przez plot na jedno z pól Dunstana i, gdy maszerowaliprzez ³¹kê, na której bawi³ siê w dzieciñstwie, Tristran poruszy³ drêcz¹cy gotemat: kwestiê swoich narodzin.Ojciec odpowiedzia³ mu najszczerszej, jakpotrafi³, wspominaj¹c podczas d³ugiego marszu na farmê rzeczy, które wydarzy³ysiê bardzo dawno temu komuœ zupe³nie innemu: historiê mi³oœci.A potem znaleŸli siê w starym domu Tristrana.W œrodku czeka³a ju¿ na niegosiostra.Na piecu sta³y garnki, a na stole œniadanie, przyszykowane z mi³oœci¹przez kobietê, któr¹ zawsze uwa¿a³ za sw¹ matkê.*Madame Semele poprawi³a ostatnie szklane kwiaty i powiod³a niechêtnym wzrokiempo jarmarku.Minê³o ju¿ po³udnie.Na ³¹ce zjawiali siê pierwsi klienci.Jakdot¹d ¿aden z nich nie zatrzyma³ siê przy ich kramie.- Ka¿dego dziewi¹tego roku jest ich coraz mniej i mniej - zauwa¿y³a.-Zapamiêtaj moje s³owa: wkrótce z jarmarku pozostanie tylko wspomnienie.S¹jeszcze inne targi, inne miejsca.Czasy tego jarmarku ju¿ niemal minê³y.Jeszcze czterdzieœci, piêædziesi¹t, najwy¿ej szeœædziesi¹t lat, i koniec.- Mo¿liwe - odpar³a jej s³u¿ka o fio³kowych oczach -ale mnie ju¿ to nieobchodzi.To ostatni jarmark, w którym uczestniczê.Madame Semele spojrza³a na ni¹ gniewnie.- S¹dzi³am, ¿e ju¿ dawno wybi³am ci z g³owy bezczelnoœæ.- To nie bezczelnoœæ - odpar³ niewolnica.- Spójrz.Unios³a krêpuj¹cy j¹ srebrny ³añcuch.Jego ogniwa po³yskiwa³y w blasku s³oñca.Wydawa³y siê jednak cieñsze, bardziej przejrzyste.Miejscami wygl¹da³y jakzrobione nie z metalu, lecz z mg³y.- Coœ ty zrobi³a? - Na wargi starej kobiety wyst¹pi³y kropelki œliny.- Nic.Nic, czego nie zrobi³abym osiemnaœcie lat temu.Mia³am pozostaæ tw¹niewolnic¹ do dnia, w którym ksiê¿yc straci córkê, jeœli wydarzy siê to wtygodniu, w którym po³¹cz¹ siê dwa poniedzia³ki.Mój czas niewoli ju¿ niemalup³yn¹³.*By³a trzecia po po³udniu.Gwiazda siedzia³a na ³¹ce obok stoiska z winem, piwemi jad³em pana Bromiosa i spogl¹da³a w stronê wyrwy w murze i le¿¹cej za ni¹wioski.Od czasu do czasu klienci czêstowali j¹ winem, piwem b¹dŸ pysznymi,t³ustymi kie³baskami.Ona jednak zawsze odmawia³a.- Czekasz na kogoœ, moja droga? - spyta³a nagle m³oda kobieta o mi³ej twarzy.Popo³udnie ci¹gnê³o siê bez koñca.- Nie wiem - odpar³a gwiazda.- Chyba tak.- Jeœli siê nie mylê, pewnie na jakiegoœ m³odzieñca.Taka piêkna dziewczyna jakty.Gwiazda przytaknê³a.- W pewnym sensie - przyzna³a.- Jestem Victoria - przedstawi³a siê tamta.- Victoria Forester.- Ja nazywam siê Yvaine.- Gwiazda zmierzy³a sw¹ rozmówczyniê uwa¿nymspojrzeniem.- A zatem - rzek³a - ty jesteœ Victoria Forester.Twoja s³awa ciêwyprzedza.- Chodzi ci o œlub? - W oczach Victorii zalœni³y iskry dumy i radoœci.- Bêdzie wiêc œlub? - spyta³a Yvaine.Unios³a rêkê do pasa i poczu³a ukryty podsukni¹ topaz na srebrnym ³añcuchu.Potem spojrza³a w stronê otworu w murze iprzygryz³a wargê.- Och, moje biedactwo! Co z niego za potwór! Czemu ka¿e ci tu czekaæ? -wykrzyknê³a Victoria Forester.- Mo¿e pójdziesz i go poszukasz?- Nie, bo.- zaczê³a gwiazda i urwa³a.- Rzeczywiœcie - mruknê³a - mo¿epójdê.Niebo nad ich g³owami zasnu³y szarobia³e ³awice chmur.Miêdzy nimi widaæ by³oskrawki b³êkitu.- Szkoda, ¿e nie ma mojej matki - westchnê³a gwiazda.- Mog³abym siê z ni¹po¿egnaæ.- Niezgrabnie dŸwignê³a siê z ziemi.Victoria jednak nie zamierza³a tak ³atwo pozwoliæ odejœæ swej nowejprzyjació³ce.Szczebiota³a bez przerwy o zapowiedziach, zezwoleniach œlubnych ispecjalnych licencjach, udzielanych wy³¹cznie przez arcybiskupa - jakie toszczêœcie, ¿e Robert osobiœcie zna arcybiskupa.Z jej s³Ã³w wynika³o, ¿e œlub masiê odbyæ za szeœæ dni w po³udnie.Potem Victoria wezwa³a gestem szacownego d¿entelmena, siwiej¹cego na skroniach,który pali³ czarne cygaro i uœmiecha³ siê, jakby bola³y go zêby.- To jest w³aœnie Robert - oznajmi³a.- Robercie, poznaj Yvaine.Czeka na swegom³odzieñca.Yvaine, to jest Robert Monday.W nastêpny pi¹tek w po³udnie zostanêpani¹ Victori¹ Monday.Victoria Poniedzia³ek.Mo¿e móg³byœ wykorzystaæ to wswej mowie weselnej - w pi¹tek po³¹cz¹ siê dwa poniedzia³ki.Pan Monday zaci¹gn¹³ siê dymem z cygara i odpar³ narzeczonej, ¿e zastanowi siênad tym pomys³em.- Czyli - zagadnê³a Yvaine, starannie dobieraj¹c s³owa - nie wychodzisz za m¹¿za Tristrana Thorna?- Nie - odpar³a Victoria.- Ach tak - rzek³a gwiazda.- To dobrze.- I usiad³a.Wci¹¿ tam siedzia³a, gdy Tristran wynurzy³ siê z wyrwy w murze.Sprawia³wra¿enie nieco oszo³omionego, lecz na jej widok wyraŸnie siê rozpromieni³.- Witaj - rzek³, pomagaj¹c jej wstaæ.- Mi³o ci siê czeka³o?- Nieszczególnie - odpar³a.- Przepraszam - mrukn¹³ Tristran.- Chyba powinienem by³ zabraæ ciê ze sob¹ dowioski.- Nie - powiedzia³a gwiazda.- Nie powinieneœ.¯yjê tylko dopóty, pókiprzebywam w Krainie Czarów.Gdybym postawi³a stopê w twoim œwiecie, sta³abymsiê jedynie bry³¹ zimnego ¿elaza z nieba, popêkan¹ i poobijan¹.- Ale ja omal ciê tam nie zabra³em! - wykrzykn¹³ wstrz¹œniêty Tristran.-Zesz³ego wieczoru próbowa³em.- Owszem - odpar³a - co dowodzi, ¿e istotnie jesteœ g³upkiem, pó³g³Ã³wkiem i.mato³kiem.- Zakutym ³bem - podsun¹³ Tristran.- Stale nazywa³aœ mnie zakutym ³bem ios³em.- Có¿, jesteœ tym wszystkim i jeszcze mnóstwem innych rzeczy.Czemu kaza³eœ mitak d³ugo czekaæ? Myœla³am ju¿, ¿e spotka³o ciê coœ okropnego.- Przepraszam - powiedzia³.- Nigdy ju¿ ciê nie zostawiê.- Nie - odrzek³a z powag¹ i pewnoœci¹ w g³osie.- Nie zostawisz.Ich d³onie spotka³y siê.Trzymaj¹c siê za rêce, przeszli przez jarmark.Zerwa³siê wiatr, ³opocz¹c p³Ã³tnem namiotów i flagami.Z nieba lun¹³ zimny deszcz.Ukryli siê wraz z innymi istotami i ludŸmi pod p³Ã³ciennym dachem kramu zksi¹¿kami.W³aœciciel pospiesznie wsuwa³ pud³a g³êbiej pod dach, boj¹c siê, ¿ezmokn¹.- Zmienne niebiosa, zmienne niebiosa.To œwieci s³oñce, to pada rosa -powiedzia³ do Tristrana i Yvaine cz³owiek w czarnym jedwabnym cylindrze.Kupowa³ w³aœnie od kramarza ma³¹ ksi¹¿kê w czerwonej skórzanej oprawie.Tristran uœmiechn¹³ siê i skin¹³ g³ow¹.A poniewa¿ deszcz zacz¹³ wyraŸnies³abn¹æ, oboje z Yvaine odeszli
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL