[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tak siê bojê.Bojê siê tego sztywniaka, jasne, ale i innych rzeczy te¿.Niektórych niepotrafiê nawet wyraziæ, a niektóre potrafiê wyraziæ a¿ za dobrze.Ale w tejchwili najbardziej siê bojê, co siê z nami stanie, je¿eli nie znajdziemySennego Wêdrowca.Tego przeklêtego, kretyñskiego, ró¿owego samochodziku.Gdzie¿to cholerstwo siê mog³o podziaæ? ¯eby tylko uda³o siê je znaleŸæ.ROZDZIA£ 81Podczas gdy Kirsten Carver umiera³a, Johnny Marinville myœla³ o swym agencieliterackim, Billu Harrisie.O tym, jak Bill kiedyœ okreœli³ ulicê Topolow¹:czysty, nie zafa³szowany horror.Jak na dobrego agenta przysta³o, przez ca³¹drogê z lotniska udawa³o mu siê utrzymaæ na twarzy neutralny, choæ niecolukrowany uœmieszek, który zacz¹³ jednak bledn¹æ, gdy wjechali do Wentworth(powita³o ich tablic¹: MIASTECZKO, KTÓRE NAPAWA OTUCH¥!), zamar³ zaœ zupe³nie,kiedy jego klient, którego nazwisko wymawiano swego czasu jednym tchem znazwiskami Johna Steinbecka, Sinclaira Lewisa i (po "Rozkoszy") VladimiraNabokova, zatrzyma³ siê na podjeŸdzie ma³ego, doskonale anonimowego domku narogu Topolowej i NiedŸwiedziej.Bill spogl¹da³ lekko oszo³omiony, lecz niczegonie rozumiej¹cy na spryskiwacz ogrodowy, na aluminiowe drzwi siatkowe zozdobnym "M" na œrodku oraz na owo ucieleœnienie podmiejskiego ¿ywota,oproszon¹ traw¹ kosiarkê stoj¹c¹ na podjeŸdzie niczym spalinowy bo¿ekoczekuj¹cy na ho³dy.Nastêpnie przeniós³ wzrok na ch³opaka jad¹cego na rolkachprzeciwleg³ym chodnikiem, z walkmanem na uszach, z topi¹cym siê lodem od Millyw rêce i bezmyœlnym, zadowolonym uœmiechem na pryszczatej twarzy.To by³o szeœælat temu, latem dziewiêædziesi¹tego roku, a gdy Bill Harris, wszechmocny agent,znów spojrza³ na Johnny'ego, w ogóle siê nie uœmiecha³."Chyba nie mówisz powa¿nie" - rzek³ Bill bezbarwnym, pe³nym niedowierzaniatonem."Ale¿ Bill, chyba jednak mówiê" - odpowiedzia³ Johnny i coœ w jego g³osiemusia³o uderzyæ agenta, przynajmniej na tyle, ¿e kiedy siê znów odezwa³,niedowierzanie ust¹pi³o miejsca p³aczliwoœci."Ale dlaczego? - zapyta³.- Jezusie kochany, dlaczego tutaj? Dopieroprzyjechaliœmy, a ju¿ czujê, jak mi opada IQ! Czujê nieodpart¹ chêæzaprenumerowania Reader's Digest i s³uchania gadanego radia! Wiêc powiedz mi,dlaczego? Jesteœ mi to winien.Najpierw ten kici-mici detektyw, a terazdzielnica, w której za najwiêkszy przysmak uwa¿aj¹ pewnie koktajl owocowy!Powiedz mi tylko, o co chodzi, dobra?"A Johnny odpowiedzia³:"Dobra, chodzi o to, ¿e miêdzy nami koniec".- Nie, oczywiœcie, ¿e nie.- To ju¿ powiedzia³a Belinda.Nie Bill Harris, tylkoBelinda Josephson.Przed chwil¹.Johnny z wysi³kiem wróci³ do teraŸniejszoœci i rozejrza³ siê.Siedzia³ napod³odze salonu, trzymaj¹c rêkê Kirsten w swoich d³oniach.Rêkê zimn¹ inieruchom¹.Nad Kirstie pochyla³a siê Belinda, ze œcierk¹ do naczyñ iprostok¹tem bia³ego p³Ã³tna - Johnny uzna³, ¿e to serweta na niedzielny stó³ -przerzuconym przez ramiê na mod³ê kelnersk¹.Oczy mia³a suche, lecz wyrazmi³oœci i smutku na jej twarzy wzruszy³ Johnny'ego do g³êbi.Belinda wyciera³aœciereczk¹ krwaw¹ maskê, w jak¹ zmieni³a siê twarz Kirsten, ods³ania³a to, copozosta³o z jej rysów.- Czy powiedzia³aœ.- zacz¹³ Johnny.- S³ysza³eœ przecie¿.- Belinda, nie patrz¹c, przekaza³a œcierkê Bradowi.Œci¹gnê³a z ramienia serwetê i rozpostar³a na twarzy Kirsten.- Panie, miejlitoœæ nad jej dusz¹.- Te¿ o to proszê - rzek³ Johnny.Na bia³ej serwecie kwit³y ma³e czerwone maki;trzy po jednej stronie wypuk³ego kszta³tu, który by³ nosem Kirsten, dwa podrugiej i jeszcze z pó³ tuzina nad brwiami.Mia³y w sobie coœ hipnotycznego.Johnny otar³ d³oni¹ pot z w³asnego czo³a.- Bo¿e, jak mi smutno.Belinda popatrzy³a na niego, potem na mê¿a.- Wszystkim nam jest smutno.Ale pytanie brzmi, co dalej?Nim któryœ z nich zdo³a³ odpowiedzieæ, z kuchni wesz³a do salonu Cammie Reed.Twarz mia³a poblad³¹, lecz opanowan¹.- Panie Marinville?- Johnny - odpar³, odwracaj¹c siê do niej.Musia³a, to trawiæ przez chwilê - kolejny klasyczny przypadek myœleniaspowolnionego przez szok - nim zrozumia³a, ¿e on chce, by mu mówiæ po imieniu.Wreszcie skinê³a g³ow¹.- Johnny.Jasne, nie ma sprawy.Znalaz³eœ pistolet? Jest jakaœ amunicja doniego?- Odpowiadam "tak" na oba pytania.- Móg³byœ mi to daæ? Moi ch³opcy chc¹ sprowadziæ pomoc.Przemyœla³am to ipostanowi³am siê zgodziæ.To znaczy, jeœli dasz im pistolet Davida.- Nie mam nic przeciwko oddaniu rewolweru - odpar³ Johnny, nie do koñca pewny,czy mówi ca³¹ prawdê - ale wyjœcie z ukrycia mo¿e siê okazaæ wyj¹tkowoniebezpieczne, nie s¹dzisz?Spojrza³a na niego spokojnie, bez œladu zniecierpliwienia w oczach, lecz mówi¹cpuka³a palcem w zaschniêt¹ na bluzce kroplê krwi.Pami¹tkê krwotoku z nosanieszczêsnej Ellen Carver.- Zdajê sobie sprawê z niebezpieczeñstwa i gdyby to chodzi³o o ulicê,powiedzia³abym "nie".Ale ch³opcy znaj¹ œcie¿kê przez lasek za domami po tejstronie.Mog¹ tamtêdy dojœæ do Anderson Avenue.Jest tam opuszczony budynek pomagazynach firmy przewozowej.- Veedon Brothers - doda³ Brad, kiwaj¹c g³ow¹.-.a z parkingu za nim biegnie rura kanalizacyjna, która dochodzi a¿ dostrumienia przy Columbus Broad.Jeœli ju¿ nic wiêcej, to przynajmniej znajd¹tam czynny telefon i kogoœ zawiadomi¹.- Cam, czy oni w ogóle potrafi¹ obchodziæ siê z broni¹? - spyta³ Brad.Znów to wynios³e spojrzenie, pytaj¹ce: "Czemu obra¿asz moj¹ inteligencjê?"- Dwa lata temu chodzili z ojcem na kurs bezpiecznego pos³ugiwania siê broni¹.G³Ã³wnie chodzi³o o broñ myœliwsk¹, ale krótka te¿ by³a w programie.- Skoro Jim i Dave znaj¹ tê œcie¿kê, ci co do nas strzelali, te¿ mog¹ znaæ -zauwa¿y³ Johnny.- Myœla³aœ o tym?- Tak.- Na twarzy Cammie pojawi³y siê pierwsze, choæ nieznaczne oznakizniecierpliwienia.Johnny podziwia³ jej opanowanie.- Ale ci.ob³¹kañcy.nie s¹ st¹d.Nie mog¹ byæ st¹d.Czy widzieliœcie wczeœniej któr¹œ z tychfurgonetek?Ja mo¿e i widzia³em - pomyœla³ Johnny
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL