[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Szczególnie jeœli ci dwaj ludzie zamieszkuj¹cy jedno cia³o znajduj¹ siê tysi¹cemil od Montserrat, gdzie postanowi³ uderzyæ Carlos.Montserrat.? Johnny St.Jacques! Brat Marie, który tak doskonale sprawdzi³ siê kiedyœ w ma³ymkanadyjskim miasteczku.Nie wiedzia³ o tym nikt z jego rodziny, a szczególnieukochana siostra.Cz³owiek, który potrafi³ zabiæ w gniewie, i bez w¹tpieniauczyni to ponownie, jeœli Marie i dzieci bêd¹ zagro¿one przez siepaczy Carlosa.Jason Bourne wierzy³ w niego; trudno by³o sobie wyobraziæ lepsz¹ rekomendacjê.Aleks zerkn¹³ na konsoletê, po czym nagle wyprostowa³ siê i wcisn¹³ guzikprzewijania taœmy, szukaj¹c miejsca, które nagle wyda³o mu siê bardzo wa¿ne.Zmienia³ kilkakrotnie kierunek, a¿ wreszcie us³ysza³ przera¿ony g³os Gatesa:„Zap³aci³em piêtnaœcie tysiêcy dolarów."Nie, to nie tutaj, pomyœla³ Conklin.Dalej.„Mogê pokazaæ kopiê czeku."Jeszcze dalej!„Wynaj¹³em by³ego sêdziego, który dysponuje rozleg³ymi.Jest! Sêdzia.„Polecieli na wyspê Montserrat."Aleks otworzy³ szufladê z kartkami, na których na wszelki wypadek zapisywa³wszystkie numery telefonów, pod które dzwoni³ w ci¹gu ostatnich dwóch dni.Znalaz³ to, czego szuka³.Podniós³ s³uchawkê i poœpiesznie wystuka³ numerpensjonatu na Wyspie Spokoju.Po d³u¿szej chwili us³ysza³ zaspany g³os:Tu Pensjonat.Dzwoniê w pilnej sprawie - rzuci³ niecierpliwie Conklin.- Proszê mnie szybkopo³¹czyæ z panem Johnem St.Jacques.Przykro mi, sir, ale pan St.Jacques jest nieobecny.Muszê koniecznie z nim rozmawiaæ.To naprawdê bardzo pilne.Gdzie mogê gozastaæ?Na du¿ej wyspie.- Montserrat?Tak.Gdzie dok³adnie? Nazywam siê Conklin.Muszê z nim mówiæ!Wielki wiatr nadszed³ od Basse-Terre i wszystkie loty s¹ odwo³ane a¿ do jutrarana.Co takiego?Tropikalny ni¿.A, sztorm!Tutaj nazywamy to TN, sir.Pan St.Jacques zostawi³ numer w Plymouth.Jak siê pan nazywa? - zapyta³ niespodziewanie Aleks.Recepcjonista powiedzia³coœ niezbyt wyraŸnie, jakby „Pritchard" albo „Pritchen".- Chcê panu zadaæbardzo delikatne pytanie, panie Pritchard - ci¹gn¹³ Conklin.- Jest bardzowa¿ne, aby udzieli³ mi pan w³aœciwej odpowiedzi, lecz jeœli odpowiedŸ bêdzieinna, musi pan zrobiæ to, co panu powiem.Pan St.Jacques potwierdzi wszystko,co mówiê, ale teraz nie mam czasu, ¿eby go szukaæ.Czy pan mnie rozumie?Nie jestem dzieckiem, mon - odpar³ z godnoœci¹ recepcjonista.- Jakie topytanie?Przepraszam, nie chcia³em.Pytanie, panie Conklin.Podobno œpieszy siê panu.Tak, oczywiœcie.Czy siostra pana St.Jacques i jej dzieci znajduj¹ siê wbezpiecznym miejscu? Czy pan St.Jacques podj¹³ odpowiednie œrodkiostro¿noœci?Takie jak uzbrojeni ludzie wokó³ willi i stra¿nicy na pla¿y? Tak.To dobra odpowiedŸ - odpar³ nieco spokojniej Aleks, choæ w dalszym ci¹guoddycha³ bardzo nierówno.- A teraz proszê podaæ mi numer, pod którym mogêzastaæ pana St.Jacques.Recepcjonista podyktowa³ ¿¹dan¹ informacjê, po czym doda³:Wiele telefonów nie dzia³a, sir, wiêc mo¿e zostawi pan tak¿e swój numer.Wiatrjest ci¹gle bardzo silny, ale pan St.Jay z pewnoœci¹ przyleci, jak tylkobêdzie móg³.S³usznie.- Aleks poda³ numer czystego telefonu w swoim apartamencie w Vienniei kaza³ cz³owiekowi z Montserrat powtórzyæ go.- Bardzo dobrze - powiedzia³.-Teraz spróbujê po³¹czyæ siê z Plymouth.Jak siê pisze pañskie nazwisko, sir? C-o-n-c-h.C-o-n-k-l-i-n - przerwa³ mu Aleks, po czym nacisn¹³ na wide³ki i natychmiastwystuka³ numer w Plymouth, stolicy Montserrat.G³os, który odezwa³ siê pod³u¿szej chwili, by³ jeszcze bardziej zaspany ni¿ recepcjonisty w pensjonacie.Z kim mówiê? - zapyta³ niecierpliwie Conklin.A kim pan jest, do diab³a? - pad³a gniewna odpowiedŸ z wyraŸnym angielskimakcentem.Usi³ujê skontaktowaæ siê z Johnem St.Jacques w bardzo pilnej sprawie.Podanomi ten numer w pensjonacie.To u nich dzia³a jeszcze telefon?Na to wygl¹da.Czy mogê mówiæ z Johnem?Tak, oczywiœcie, jest na drugim koñcu korytarza.Zaraz go poproszê.Kto mówi,jeœli wolno spytaæ?Aleks.Po prostu Aleks?Proszê siê poœpieszyæ!Dwadzieœcia sekund póŸniej Aleks us³ysza³ wreszcie g³os Johnny'ego.To ty, Conklin?S³uchaj mnie uwa¿nie: oni ju¿ wiedz¹, ¿e Marie i dzieci polecieli naMontserrat.S³yszeliœmy, ¿e ktoœ wypytywa³ na lotnisku o kobietê z dwojgiem dzieci.I dlatego przenios³eœ ich do pensjonatu?Zgadza siê.Kto pyta³?Tego nie wiemy.Ktoœ przez telefon.Nie chcia³em ich zostawiaæ nawet na kilkagodzin, ale musia³em stawiæ siê u gubernatora, a zanim ten sukinsyn raczy³ siêpojawiæ, nadszed³ sztorm i unieruchomi³ mnie na amen.Wiem o tym.Dzwoni³em do pensjonatu.Recepcjonista da³ mi ten numer.Jedyna pociecha, ¿e jeszcze dzia³aj¹ telefony.Przy takiej pogodzie zwyklenatychmiast wysiadaj¹ i dlatego musimy podlizywaæ siê gubernatorowi.Podobno porozstawia³eœ stra¿ników.Tak, ale co z tego? - parskn¹³ z wœciek³oœci¹ St.Jacques.- K³opot polega natym, ¿e nie wiem, kogo mam siê spodziewaæ.Na wszelki wypadek kaza³em imstrzelaæ do wszystkich obcych, którzy przyp³yn¹ ³odziami albo pojawi¹ siê napla¿y i nie bêd¹ potrafili dok³adnie wyjaœniæ, kim s¹ i czego chc¹.Myœlê, ¿e bêdê móg³ ci pomóc.To wal!Dokonaliœmy prze³omu.Nie pytaj, w jaki sposób, bo i tak nie uwierzysz, ale toprawda.Cz³owiek, który wyœledzi³ Marie na Montserrat, korzysta³ z us³ugjakiegoœ sêdziego, prawdopodobnie dysponuj¹cego jakimiœ kontaktami na wyspach.Sêdzia?! - wybuchn¹³ w³aœciciel Pensjonatu Spokoju.- Mój Bo¿e, on tam jest!Rozszarpiê tego sukinsyna.!Uspokój siê, Johnny! Opanuj siê! Kto tam jest?Sêdzia, który upar³ siê, ¿eby u¿ywaæ innego nazwiska.Nie zwróci³em na touwagi, bo przecie¿ nie ma nic nadzwyczajnego w dwóch starych dziwakach opodobnych nazwiskach.Starych? - wpad³ mu w s³owo Conklin.- Zwolnij, Johnny, bo to bardzo wa¿ne.Coto za dwaj starzy dziwacy?Jeden, ten, o którego chyba ci chodzi, przylecia³ z Bostonu.Zgadza siê!.a drugi z Pary¿a.Z Pary¿a! Jezus, Maria! Starcy z Pary¿a.!O czym ty.Szakal! Szakal i jego armia starców!Teraz ty zwolnij, Aleks - powiedzia³ cicho Johnny.- Wyjaœnij, o co ci chodzi.Nie ma czasu, Johnny.To Carlos ze swoj¹ armi¹ starych ludzi gotowych dla niegoumrzeæ i zabijaæ.Nie bêdzie ¿adnych obcych na pla¿y, bo oni ju¿ tam s¹! Czymo¿esz wróciæ na wyspê?Muszê! Zawiadomiê moich ludzi.Rozprawi¹ siê z tymi dwoma œmieciami!Poœpiesz siê, John!St.Jacques nacisn¹³ wide³ki staromodnego aparatu, przytrzyma³ je przez chwilê,puœci³ i nakrêci³ numer Pensjonatu Spokoju.- Serdecznie przepraszamy - rozleg³ siê w s³uchawce g³os z taœmy – ale z powoduz³ych warunków atmosferycznych po³¹czenie nie mo¿e byæ chwilowo zrealizowane.S³u¿by rz¹dowe pracuj¹ intensywnie nad przywróceniem ³¹cznoœci.Prosimyzadzwoniæ póŸniej.¯yczymy mi³ego dnia.John St.Jacques od³o¿y³ s³uchawkê z tak¹ si³¹, ¿e rozpad³a siê na dwie czêœci.£Ã³dŸ! - rykn¹³.- Muszê mieæ ³Ã³dŸ!Chyba oszala³eœ - zaprotestowa³ zastêpca gubernatora.- W tak¹ pogodê?Za³atw mi ³Ã³dŸ, Henry! - wycedzi³ dobitnie St.Jacques, powoli wyci¹gaj¹c zkieszeni pistolet.- Za³atw mija, bo jak nie, to zrobiê coœ, o czym wolê nawetnie myœleæ!Co ty wyrabiasz?! Nie mogê w to uwierzyæ!Ja te¿ nie, Henry.Ale mówiê to zupe³nie serio.Pielêgniarka przydzielona do opieki nad Jean Pierre Fontainem i jego ¿on¹siedzia³a przed toaletk¹, upinaj¹c swoje gêste, jasne w³osy w ciasny kok, któryzmieœci³by siê pod czarnym czepkiem przeciwdeszczowym.Zerknê³a na zegarek,przypomniawszy sobie odbyt¹ przed kilkoma godzinami niezwyk³¹ rozmowêtelefoniczn¹ z Argenteuil we Francji
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL