[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dla wiêkszej pewnoœci zleci³ przykuæ onego s³ugê zanogê do muru pod wykuszem, by nie móg³ zejœæ z posterunku.Klucz wrazi³ podpancerz, w zanadrze, molestacje s³ugi choæ o beczkê piwa s³odowego pomin¹³milczeniem, wsiad³ na koñ i pogna³ za kurzaw¹ szyków.Jeszcze kurz siê niepo³o¿y³, jak Krêœlin Szcz¹dry, jego s¹siad, który bêd¹c libertynem, niepoci¹gn¹³ na wyprawê, j¹³ siê wspinaæ po bluszczu na basztê, w której urodziwaCewinna feuda³owa Marliponcka przêd³a mech, bo len jej wyszed³, a nie mog³apos³aæ za nowym, bêd¹c uwiêzion¹.Mniej wiêcej na wysokoœci drugiej kondygnacji oberwa³ siê bluszcz s³abowroœniêty miêdzy g³azy i run¹³ wraz z Krêœlinem libertynem na kamienistypodwórzec, od czego niedosz³y amant obie nogi z³ama³.Z najwiêkszym trudem, alei poœpiechem poczo³ga³ siê Krêœlin, jêcz¹c z bólu i kln¹c w ¿ywy kamieñ, kufosie, gdzie go wierni pacho³kowie z koñmi czekali, kaza³ siê im u³o¿yæ wkolebce miêdzy dwoma jucznymi i gnaæ z kopyta do sadyby Trzeszczypa³a Suwy,starca, który mia³ w pieczy wioskow¹ temporniê.Przybywszy do niego, najpierwproœb¹ usi³owa³ go sk³oniæ nieszczêsny junak, by prze³o¿y³ dŸwigniê wstecz, akiedy ów nie chcia³, zas³aniaj¹c siê rozkazem marliponckim, Krêœlin po³o¿y³ naniechlujnym zydlu worek twardy od dukatów, uciu³anych na tê ewentualnoœæ, odczego Suwa zaniewidzia³ i podtrzymywany z boków przez s³ugi móg³ Krêœlin wejœæpod daszek, os³aniaj¹cy czasowniê, gdzie stercza³y lewary.Cofn¹³ g³Ã³wny izaraz mu siê nogi zros³y, bo odwróconym trybem z poniedzia³ku pechowego wpad³ wpozaprzesz³¹ niedzielê.Da³ lekko do przodu, lecz nie nazbyt raptownie, z takimpomyœleniem, ¿eby bluszcz zd¹¿y³ siê pierwej porz¹dnie rozwin¹æ, wiêcprzyspieszaj¹c trwanie, poziera³ w okna, czy deszcze padaj¹, nader korzystniewp³ywaj¹ce na korzeniowy system roœlin.W szeœæ minut odczekawszy roztropnie dobre dwa tygodnie, da³ czasowi zwyczajnybieg i co koñ wyskoczy pomkn¹³ ku wie¿ycy.Bluszcz okrzep³y doskonale wpi³ siêkorzonkami w szpary g³azów, w oknie nie by³o nikogo, nu¿ tedy Krêœlin doliœciastych pn¹czy i na górê.Chybn¹³ w okno.Cewinna jak raz czesa³a w³osyprzed srebrn¹ gotowalni¹, wiêc j¹ zaszed³ z ty³u i wzi¹³ w objêcia.Dro¿y³asiê, ale bez przesady.Gdy ich z³¹czy³ uœcisk, zahurgota³y na kamiennychschodach ¿elazne kroki mê¿a, który wróci³ siê niespodzianie, bo by³ zapomnia³prosiæ ¿onê o przepasanie szarf¹ na wojackie szczêœcie, skoro wszyscy innimieli takie szarfy.Nie zd¹¿y³ Krêœlin dopaœæ okna, jegiery przeszkodzi³y, gdywszed³ m¹¿ zbrojny i na tyle bystry, ¿e ju¿ chyl¹c siê w drzwiach, by nierozbiæ ³ba o nadpro¿e, wy - zgrzyta³ szablisko z pochwy.Bezbronny Krêœlinpoda³ mu ty³, za bluszcz, i jak tylko prêdko móg³, obsuwa³ siê, ma³¿onekCewinny zaœ, rycz¹c niczym bawó³, przepcha³ z najwiêkszym trudem i zgrzytaniemzakut¹ pierœ przez wyzior okienny i jak nie pocznie ci¹æ, siec, r¹baæbluszczowe sploty.Zaraz puœci³y i Krêœlin run¹³ jak kamieñ.Lec¹c, doœæ mia³przytomnoœci dzielny, choæ pechowy zalotnik, by co tchu krzykn¹æ Cewinnie:niechaj sama nastêpnym razem pamiêta o szarfie!Teraz gorzej posz³o Krêœlinowi, bo odwróci³o lec¹cego na przyporach i g³ow¹hukn¹³ w podwórzec, od czego siê uszkodzi³ na rozumie.Zipia³ jeszcze, wiêcznów cisnêli go s³udzy do przezornie narychtowanej kolebki i wpierw cwa³em,potem rysi¹ pomknêli do starego Trzeszczypa³a.Zanim Marlipont, ³omocz¹cwewn¹trz baszty niczym oberwany kamieñ m³yñski, wypad³ na dwór, rycz¹c:“Konia!! Królestwo za konia!!” - w temporni poci¹gn¹³ Krêœlin omdlewaj¹c¹prawic¹ w³aœciwy lewar, i to tak rozpaczliwie, ¿e przelecia³ wstecz z kwietniaw styczeñ.Zimno by³o czekaæ w nie opalanej temporni na wyprawê krzy¿ow¹, da³wiêc ma³¹ naprzód po same idy marcowe i znów do bluszczu.Mo¿e Cewinna dos³ysza³a, co wo³a³ amant lec¹cy z baszty na ³eb, a mo¿eMarlipont zrezygnowa³ tym razem z szarfy, doœæ, ¿e gdy stan¹³ Krêœlin naprzeciwswej z³otow³osej, cicho by³o na schodach, jakby i stary s³uga uœwierk³ ju¿ zg³odu.Przecie¿ rozwa¿ny Krêœlin zasun¹³ rygle, nim otwar³ ramiona mi³ej.Namiêtna, zapamiêta³a by³a ich mi³oœæ w baszcie, nie s³yszeli puszczyków aninawet burzy, co przegrzmia³a pod pó³noc.Krêœlin zerwa³ siê z zorz¹, przerzuci³bez s³owa nogi przez parapet, szust po bluszczu na podwórzec, w siod³o i cwa³emdo temporni.Pokrzywy wokó³ jak las, w œrodku cicho, lecz okaza³ przezornoœæ:przytrzymuj¹c nie dopiête hajdawery, poraczkowa³ ku wrótni, ³ypi¹c na wszestrony - i s³usznie, bo nad uchem hukn¹³ mu samopa³, zastawiony w tym czasieprzez niewiadomego.Wtedy dopiero kopn¹³ drzwi i do lewara.Uczyni³ ze œwituzmierzch poprzedniego dnia, ustawi³ dŸwigniê poœrodku i nu¿ siê krz¹taæ.Zadzierzgn¹³ pêtliczkê na wyœwiechtanej rêkojeœci, i to pod blatem sto³u, sznurna krokiew, z krokwi przez dziurê w dachu na kalenicê, z kalenicy pod okap, tuuwi¹za³ drugi koniec sznura do pustego wiadra, wiadro pod dziuraw¹ rynnê,jeszcze œmieci nagarn¹³, przytrzasn¹³ nimi sznur id¹cy od lewara, plun¹³ wgarœcie, na siod³o i galopem do baszty.Najmocniej dziwi³ siê temu poœród widzów król jegomoœæ.- Na có¿ on taki? Albo mu nastêpny dzieñ z noc¹ gorszy?- Zwa¿, mi³oœciwy panie, ¿e on zwyk³y wstecznych czasów, jak wszyscy tam! -wyjaœni³ przystêpnie Trurl.- Tote¿ wie, ¿e cofn¹æ siê dla repetycji mi³ychchwil nic nie kosztuje, natomiast nie wypróbowana przysz³oœæ mo¿e kryæ w sobieniewiadome k³opoty!- A co z tym wiadrem?- Zapamiêta³, ¿e deszcz pada³ nad ranem!Gdy znów, to znaczy jeszcze raz, lunie o przedœwicie, wiadro nape³ni siê,poci¹gnie sznur i lewar, przez co samo siê wszystko powtórzy.- Widaæ, ¿e bywa³y czasowiec! - wtr¹ci³ Klapaucjusz.- Zamaskowa³ sznur! Gdybykto tam nawet i wszed³, mo¿e nie zauwa¿y.Tymczasem noc mi³osna mia³a siê znów ku koñcowi i zbiera³o siê na deszcz, a¿ tuha³as kopyt i szczêk orê¿a wyrwa³y ze snu kochanków
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL