[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pragn¹c czym prêdzej powiedzieæ o wisz¹cym w powietrzu niebezpieczeñstwie,Briksja wybuchnê³a:- Twój pan jest ob³¹kany!M³odzieñcowi twarz œci¹gnê³a siê w furii.Skoczy³ na równe nogi.- K³amstwo! Zosta³ ciê¿ko zraniony na Prze³êczy Ungo, i to dok³adnie wtedy, gdyzabito jego mlecznego brata.Ta rana i smutek.Prawda, ¿e nie wie, co robimyi dok¹d zmierzamy, ale to tylko przejœciowe.On nie jest ob³¹kany!Wykrzywi³ gniewnie usta.Briksja pomyœla³a, ¿e w duchu musi przyznawaæ jejracjê, ale uczucia, jakie ¿ywi do swego pana, nie pozwalaj¹ mu siê do tegoprzyznaæ.- Wróci³ tu, gdzie jest jego dom - ci¹gn¹³ m³odzieniec.- Znachor powiedzia³, ¿e gdy pan znajdzie siê w dobrze sobie znanymmiejscu, mo¿e odzyska pamiêæ.On.on myœli, ¿e to jest wyprawa.W jego rodziezachowa³o siê takie podanie.opowieœæ o Przekleñstwie Zarsthora.Chcia³byzetrzeæ tê zmazê i przywróciæ dawny dobry ³ad.Przy ¿yciu trzyma go wiara, ¿eta chwila wreszcie nadejdzie.To stara rodowa legenda.o tym, jak przyby³y do Eggarsdale Zarsthorposprzecza³ siê z bratem swojej ukochanej (by³a z Dawnego Ludu) i o tym, jakEldor, powodowany pych¹ i wœciek³oœci¹, zawar³ przymierze z Ciemnymi Mocami,sprowadzaj¹c na Zarsthora i jego potomnych, a nawet na ziemiê, któr¹ dzier¿y³,kl¹twê: gdy ród ten zyskiwa³ cokolwiek, natychmiast traci³ wiêcej.Kiedy w zesz³ym roku mój pan poniós³ w walkach wielkie straty, coraz czêœciejzdarza³o mu siê myœleæ o tym Przekleñstwie.I nieraz lord Jartar, któregozawsze ciekawi³y starodawne historie, szczególnie gdy dotyczy³y Dawnego Ludu,prowadzi³ z moim panem rozmowy na ten temat.W koñcu lord Marbon wbi³ sobie dog³owy, ¿e z ca³ej tej opowieœci mo¿e mimo wszystko wyzieraæ prawda.Dosz³o dotego, ¿e z lordem Jartarem - który zarêcza³, i¿ kiedyœ przypadkowo otar³ siê opewne tajemnice mog¹ce pomóc wyjaœniæ podanie o kl¹twie - zawar³ pakt i od tejpory mieli obaj oddaæ siê dociekaniu prawdy o Zarsthorze i o tym, co jeszczekryje przesz³oœæ.- Ale jakim sposobem mo¿na rozwik³aæ zagadki minionych czasów? - Briksjao¿ywi³a siê nieco, choæ wcale tego nie chcia³a.Po raz pierwszy od wielu dniwêdrówki jej uwagê przyci¹gnê³o coœ, co nie by³o wy³¹cznie czêœci¹ walki o¿ycie, walki toczonej od wschodu do zachodu s³oñca i od zmierzchu do nastêpnegoœwitu.M³odzieniec wzruszy³ ramionami, wykrzywi³ gniewnie usta i zmarszczy³ brwi.- Spytaj o to lorda Jartara, a raczej jego ducha! On nie¿yje, ale sprawa tego Przekleñstwa nadal zajmuje umys³ mego pana, i to w takisposób, ¿e teraz chyba jest w stanie uwierzyæ we wszystko!Briksja zagryz³a wargi.M³odzieniec oddali³ siê.Mo¿liwe, ¿e Marbon równie¿ ijego zaczarowa³ tak jak j¹ wówczas, kiedy zostali sami.Jeœli rzeczywiœcie takby³o, to do tej spustoszonej doliny przywiod³y ich obu jakieœ urojeniamê¿czyzny, a wcale nie rady znachora.Patrzy³a, jak m³odzieniec zabra³ swemu towarzyszowi ³uczywo, wprowadzi³ go dootworu i delikatnie sk³oni³ mê¿czyznê, popychaj¹c go ku wyjœciu, ¿eby posuwa³siê na czworakach.Lord Marbon, skoro ju¿ siê ruszy³, nie stawia³ ¿adnegooporu, tylko wpe³z³ w ciemnoœæ.Gdy znikn¹³ za jej zas³on¹, m³odzieniec wtr¹ci³g³owniê w skaln¹ szczelinê i pod¹¿y³ za swym panem.Briksja, nie maj¹c wcale zamiaru pozostawaæ pod ziemi¹, kiedy znana by³a drogana zewn¹trz, posz³a ich œladem.W¹ski korytarz by³ krótki.Po chwili znaleŸlisiê w g³êbokim cieniu tworzonym przez kilka drzew i krzewów skrywaj¹cych dziurê w ziemi,z której siê wy³onili.Byli teraz wysoko na pó³nocnym stoku otaczaj¹cych dolinêwzgórz.Przycupnêli pod os³on¹ zaroœli.Briksja omiot³a wzrokiem stoj¹c¹ w dolewie¿ê.W jednym z w¹skich okienek migota³o s³abe œwiat³o - zatem wewn¹trz nadalpali³ siê ogieñ.Ujrza³a piêæ kud³atych zaniedbanych kuców, takich, na których- je¿eli mieli doœæ szczêœcia - jeŸdzili zbójcy.- Piêciu.- pos³ysza³a obok siebie cichy szept m³odzieñca.On tak¿e siêwychyla³, dotykaj¹c ³okciem jej ramienia.- Mo¿e wiêcej - odpar³a z pewn¹ satysfakcj¹.- Niektóre bandy maj¹ wiêcejludzi ni¿ koni.- Znów wyruszymy w góry - rzek³ ponuro.- Albo na Od³ogi.Briksji, choæ tego wcale nie chcia³a, udzieli³o siê coœ z jego zniechêcenia.Nie podoba³o jej siê, ¿e musi myœleæ o kimœ prócz siebie, ale jeœli tych dwóchmia³o zamiar wêdrowaæ dalej bez ¿adnych zapasów ¿ywnoœci i, jak siê domyœla³a,bez umiejêtnoœci ³owieckich, by³o ju¿ po nich.Dra¿ni³o j¹, ¿e to coœ dziwnienie daj¹ce jej spokoju, co siê w niej zalêg³o, nie pozwala³o jej zostawiæ ichlosowi.- Czy twój pan nie ma ¿adnych krewnych, którzy mogliby mu udzieliæ schronienia?- spyta³a.- Nie.On.on nie zawsze by³ dobrze widziany wœród tutejszego cherlawegoludu.W jego ¿y³ach p³ynie inna krew.i c h krew.- Dla Dolinian o n i,oznacza³o tylko jedno - tamtych obcych, którzy niegdyœ w³adali ca³¹ t¹ ziemi¹.- Oto kim on jest.I to zawsze by³o po nim widaæ.Nie zrozumiesz - znasz gojedynie takim, jaki jest teraz m³odzieniec mówi³ ¿arliwym szeptem, jakbyobawiaj¹c siê, ¿e nie zdo³a nad sob¹ zapanowaæ.- By³ wielkim wojownikiem; by³równie¿ uczonym mêdrcem.Wiedzia³ o rzeczach, o których innym panom w Dolinienawet siê nie œni³o.Potrafi³ wzywaæ ptaki i rozmawiaæ z nimi - sam widzia³em!Nie by³o konia, który nie przybieg³by do niego i nie pozwoli³ mu siê dosi¹œæ.Umia³ œpiewnymi zaklêciami sprowadziæ sen na rannego.By³em œwiadkiem, jakpo³o¿y³ d³onie na ranie a¿ czarnej z zaka¿enia i rozkaza³ cia³u wyzdrowieæ - itak te¿ siê sta³o! Ale nie by³o nikogo, kto tak samo uleczy³by jego, nikogo!M³odzieniec ukry³ g³owê w zgiêciu rêki.Le¿a³ spokojnie, ale przecie¿ Briksjaswoim pytaniem wzbudzi³a w nim przemo¿ny ból i poczucie straty.- By³eœ jego giermkiem?- Po œmierci Jartara nosi³em jego tarczê, tak.Jednak wedle prawa giermkiem niejestem.Choæ pewnego dnia mo¿e bêdê, jeœli wszystko pójdzie dobrze.Mój panwybra³ mnie spoœród dalekich krewnych jego matki.Ja.niemia³em widoków na jakiœ wielki maj¹tek.Mieliœmy zaledwie stra¿nicê nagranicy.Prócz mnie by³o jeszcze dwóch moich braci, a nie za mn¹ sta³o prawopierworództwa.Tak czy owak - to wszystko ju¿ stracone.Wszystko, tylko niemój pan, tylko nie mój pan!Mówi³ st³umionym g³osem, tr¹caj¹c j¹ ³okciem w ramiê.Briksja wiedzia³a, ¿etrudno mu znieœæ jej obecnoœæ, gdy¿ zna³a jego uczucia.Musi zostawiæ gosamego.Nie bêdzie zadawaæ wiêcej pytañ.Odwróciwszy siê, cichaczem opuœci³a dogodny punkt obserwacyjny.Jednak wmiejscu, gdzie zostawili lorda Marbona, nie by³o go! Rozejrza³a siê poœpieszniedoko³a nie by³o po nim œladu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL