[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Ale czy nie jest to straszliwa sprzeczność w stosunku do planowego życia?— Nie — zawołał Jipsy.— Na pewno nie.Pokiwał Jasonowi.Winda ruszyła z miejsca, rzucając, i znikła szybko w dole.— Nie daj się zniechęcić, synku! — krzyknął Jipsy z ciemności.— Ostatni musi cierpieć za grzechy innych!Śmiech jego został rozdarty przez wiatr.*Spokój nocny zrobił Jasonowi dobrze.Sen miał głęboki, toteż wypoczął znakomicie.Mniej więcej godzinę przed wyruszeniem w drogę obudził go łagodny głos, który w uprzejmych słowach zachęcił do wstania.Ktoś powiedział „Dzień dobry!” i przypomniał Jasonowi o czekającym go starcie.Rozwarł oczy.Z ekranu uśmiechała się doń młoda dama, paplająca swoje ranne powitanie.Na fotelu obok stolika Jason zauważył Janinę.Kot okręcił puszystym ogonem przednie łapki i mruczał melodyjnie.Jason wyłączył młodą damę, spojrzał ostro na kocura, co spowodowało ustanie mruczenia, i zapytał:— Jak się tu dostałeś?W tymże momencie pytanie to wydało mu się beznadziejnie śmieszne.Odniósł wrażenie, że słyszy kogoś mówiącego słowa: „To cię nic nie obchodzi”.Ku własnemu zdumieniu stwierdził, że osobliwe zdarzenie prawie wcale go nie poruszyło.Z senną obojętnością postanowił wierzyć, że mu się śniło, i zignorować kota.Istotnie, kiedy Jason po trzech przysiadach spojrzał na krzesło, Żółty znikł bez śladu.„No więc” — pomyślał z ulgą.Później tak go zajęły przygotowania do startu, że niezwykły początek dnia uleciał mu z pamięci.Start odbył się bez komplikacji.Szary olbrzym, pełen blizn, tkwił pewnie na swym płomiennym ogonie i znikł z hukiem w słabym brzasku wstającego dnia.Statek słuchał nowego pana nieco ociężale, jak gdyby musiał do niego wpierw przywyknąć, wszelako doświadczony pilot zgrał się szybko z jego charakterystycznymi właściwościami.Napędy pracowały regularnie i statek nabierał szybkości w granicach tolerancji.Po opuszczeniu atmosfery Jason zwiększył przyspieszenie do maksymalnej wartości.Podłoga zaczęła nieznacznie wibrować, statek przebiegało jakieś słabe stękanie, lecz docisk pozostawał stały; generatory siły ciężkości pracowały bezbłędnie.W dwie godziny później Jason przechylił się z zadowoleniem w tył.Zostawił za sobą tor księżycowy.Po kilku nieistotnych korekturach statek wszedł na kurs.Jason odprężył się i zamknąwszy oczy, przysłuchiwał się równomiernym szmerom skomplikowanego organizmu, który go otaczał.Skoncentrowanie przeżyte w minionych godzinach nie zmęczyło go zbytnio; był szczęśliwy.Bał się myśleć o tym, skąd się to bierze.Coś lekkiego niby pajęczyna łączyło go z owym nowym światem, w którym Jipsy chciał mieć swoje mieszkanie.Jason uśmiechnął się.Myśl o oryginalnym starcu dawała zadowolenie i spokój, który pozwolił mu położyć głowę na tylnym wezgłowiu, pokrytym ciemnymi plamami.Nagle wydało mu się, że słyszy czyjś głos mówiący donośnie obok niego: „Musisz zatelefonować do żony, Jasonie”.Zdumiała go siła imaginacji, tak wyraźna i napierająca, że czekał teraz niecierpliwie na połączenie.Ogarnęła go taka sama niecierpliwość, jaką odczuwał przed pięciu laty, kiedy połączyła ich wzajemna miłość.Pozdrowili się czule, a kiedy żona przemówiła, uwagę Jasona zwróciła jakaś zmiana w rysach jej twarzy.Wydawało mu się niewiarygodne, by mogła się tak odmienić w krótkim okresie czterech dni.Zauważył nagle żywy niepokój w jej rysach, tak nowy, tak zaskakujący dla niego, że go to niemal przeraziło.Również jej rozczarowanie wywołane tym, że jedzie na Wenus, było inne niż zazwyczaj: jakby bardziej przesycone tkliwością, smętkiem.Może twarz jej stała się łagodniejsza, smutek — głębszy, pogoda ducha — jaśniejsza.Czyż było możliwe, żeby jej ekspresywność — czego nie zauważył — przybrała na sile niczym rzeka, która wiosną przestaje być spokojna?Zaskoczony i speszony, opowiadał o otrzymanym zleceniu, ale tylko rzeczy najkonieczniejsze.Jedynie o Jipsym zdał sprawę dokładnie, mówił o nim niemal czule, jakby o przyjacielu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL