[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Powiedzmy.Rozkładam przenośny stołek, żeby nie nadwerężać obolałego kolana.Napis napłycie ciągle ten sam.ELIZABETH DEVLIN CUDDY.Niełatwo nań patrzeć.John, czemu nie jesteś w pracy?Z uśmiechem rozsiadam się na stołku.— Uważasz, że twój przedsiębiorczy mąż nie może mieć klientów nacmentarzu?Beth milczy przez chwilę.Coś cię trapi.— Żadnemu mężczyźnie nie uda się wyprowadzić w pole dobrej żony.Co nie znaczy, że się nie starałeś.Chcesz o tym pogadać?Okazuje się, że owszem, chcę.Słuchała cierpliwie, jak zawsze.Masz pewnie jakiś problem w związku z klientem albo ze sprawą, powiedziała.— Po trosze i z tym, i z tym.Nie mam nic przeciwko Berniemu Wellingtonowi.Nawet go podziwiam za ten upór, z jakim trzyma się swoich zasad etycznych.Alenie mam ochoty pracować dla Michaela Monettiego i nie chcę ryzykować utratylicencji, śledząc przysięgłego, który bierze udział w toczącym się właśnie procesie.Ale przecież pracujesz dla Wellingtona, nie dla Monettiego?— Teoretycznie tak.Dosłownie.A zatem wszystko, czego się dowiesz, może tylko pomóc systemowisprawiedliwości, a nie zaszkodzić.Więc nie robisz nic złego.Nie znalazłem na to kontrargumentu.— Czy zgodzisz się wystąpić w roli mojego adwokata, gdyby systemsprawiedliwości ocenił moje postępowanie inaczej?Milczenie.Ale tym razem takie, które zapada, gdy rozmówca próbuje zmusić siędo uśmiechu.Gdybym tylko mogła, Johnie Cuddy.Gdybym mogła.Gdzieś wysoko przeleciała mewa.— Amen — powiedział ktoś.* * *Dotarłszy do mojego biura przy Tremont naprzeciwko budynku BostonCommon, zadzwoniłem do znajomej imieniem Claire, która dysponowałaprzeglądarką pewnego miliardera z Microsoftu.Odpowiedziała po trzecim sygnale.Poprosiłem, żeby weszła do swojej „bazy danych” (tak to nazywa) i sprawdziłahasło Durand, Artur.Claire powiedziała, że zadzwoni później, więc poprosiłem,aby nagrała wiadomość na sekretarce.Zamknąłem drzwi na klucz, zszedłem na dółi ruszyłem w stronę przejścia podziemnego ulicy Park.* * *Michael Monetti próbował zabić wspólnika w Cambridge, a nie w Bostonie,dlatego proces odbywał się w stosunkowo nowoczesnym sądzie okręgowymMiddlesex po drugiej stronie rzeki Charles, a nie w wysłużonym budynku sądu wSuffolk.Trolejbus zielonej linii dowiózł mnie do stacji Lechmere we wschodniejdzielnicy Cambridge, a stamtąd już tylko trzy przecznice dzieliły mnie od budynkuz szarego kamienia.Po przejściu przez wykrywacz metalu na parterze wjechałemna szóste piętro.Na podłodze sali o łukowatym sklepieniu leżała wykładzina w pastelowymkolorze, a ławy wykonane były z drewna dębowego.Dzięki takiemu sklepieniu salamiała doskonałą akustykę, tak że żaden z widzów nie musiał wytężać słuchupodczas zeznań świadków.Niestety, przez to słychać było nie tylko słowa świadka,ale praktycznie każdy szept — nawet z ław obrony i oskarżenia.W czasie przerwy na lunch zająłem miejsce obok przejścia po tej stronie, gdzieznajdowała się ława prokuratora.Pierwszy rząd po przeciwnej stronie zajęłarodzina Monettiego.Między starszym mężczyzną z bliznami na dłoniach a matronąo surowym wyrazie twarzy siedziała kobieta w wieku około pięćdziesięciu lat,podobna do rodziców.Widzowie w drugim rzędzie dodawali im otuchyskinieniami głowy i delikatnymi uściskami.Raptem drzwi w bocznej ścianie sali otworzyły się i wkroczył BernieWellington.Za nim podążał gładko uczesany, starannie ubrany mężczyzna okołoczterdziestki, prowadzony przez dwoje strażników.Rozpoznałem MichaelaMonettiego od razu, bo w prasie widziałem zdjęcia z procesu.Rysy twarzyczłonków rodziny Monettich były mocne i wyraziste, Mikey zaś — choć do nichpodobny — wyglądał jak rekin wbity na siłę w dwurzędowy garnitur.Podczas gdy wymienialiśmy spojrzenia z Bernim Wellingtonem, Monettiodwrócił się na krześle, by pokiwać witającej go serdecznie części widowni.Uśmiechnął się i powiedział, żeby się nie martwili.Więzienne jedzenie nie jesttakie złe, jadał już gorsze, jak minął im lunch, i tak dalej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL