[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale.Proszę uważać, że zdradziłem panu tajemnicę państwową.Z czystej sympatii.- „Żeby cię pogięło!” - przedrzeźnia szeryf.Nieźle mu Billy mózg podeptał.W tym momencie odzywa się mój com na maksymalnym priorytecie.- Hej, Wanja! - com woła mnie głosem Billy’ ego.- Przepraszam, że ci przeszkadzam, ale tu jakieś, przepraszam za język, indywiduum pakuje się do mojej fury.- Na karnym parkingu? - dziwi się glina.- Być nie może.- No to się rusz i zobacz, żeby cię pogięło!- Na moim karnym parkingu?!- Ciągnij diesla! - radzi mu Billy.Szeryf podrywa się raźnie i pędzi dokoła budynku, a ja za nim.- To niemożliwe! - szeptem drze się stróż prawa.- A skąd on wie? Macie przecież zdezaktywowany alarm w wozie.- Dotknął kamyka.Przecież ma z nim działać, więc się powoli podgrzewa.- A pan, tak nawiasem mówiąc, po co ze mną? - syczy policjant.- Z powrotem! Sam sobie poradzę!- Guzik prawda - odpowiadam.- Myśmy alarmy wyłączyli dla was, a nie dla złodziei.Ten głupek przecież gmera w zamku nie kluczem, tylko wytrychem, bo klucz, mam nadzieję, spoczywa w pańskim sejfie.- Oczywiście, że w sejfie!- Czyli jak się bryce znudzi, to schwyta włamywacza.I tak, i tak będzie pan musiał mnie wezwać.- Och, za co ta kara na moją głowę.- Proszę nas puścić i po problemie.- Ciii!Szeryf przechodzi na krok skradający, wygląda zza węgła, usiłuje coś zobaczyć przez szczelną siatkę ogrodzenia karnego parkingu.Mamroce: „Ach, żeby cię.”.Bez trudu zdejmuje skraj siatki z narożnego słupa i nurkuje w powstałą dziurę.W stolicy chyba bym ocipiał z powodu takiej naiwności.Tu zaś wprowadza mnie to w rozczulenie.Wsi spokojna.Wśród miejscowych gruchotów jaskrawymi plamami rzucają się w oczy nasze zabaweczki, niebieściutka i czerwoniutka.I jakiś, za przeproszeniem, goryl w policyjnym mundurze usiłuje otworzyć w niebieściutkiej drzwi kierowcy.Szeryf, nieważne, że gruby, skrada się do goryla bezszelestnie i drapieżnie niczym wygłodzony lew.Goryl się poci, przeklina - otwarcie zamka „te-pięć-evo” zawsze jest udręką, a my przecież mamy wozy nie seryjne, tylko na zamówienie.Szef tutejszych gliniarzy zatrzymuje się za plecami goryla, myśli i myśli, a potem po prostu serwuje mu potężnego kopa w zadek.Tamten z dzikim rykiem przykleja się do drzwi.Najprawdopodobniej odruchowo wciska wytrych do oporu w zamek, ponieważ odzywa się antywłam.Głośny trzask wyładowania elektrycznego.Goryl, wydawszy ni to chrapnięcie, ni to jęk, bezwładnie przywiera do szyby otoczony lekką błękitną mgiełką pola siłowego.Mija sekunda i glina-włamywacz wydaje z siebie całą kaskadę dźwięków.Nie tylko paszczą.- Fu-uj.- Szeryf zaciska palcami nos.Gorylowi leje się z portek.Jego szef obrzuca szybkim spojrzeniem okna posterunku, te wychodzące na tyły budynku.Ludzi w oknach od groma.Tam chichoce Clarissa.A tu szczerzy zęby Billy.Jest zadowolony z naszego antywłamu, lubi demonstrować go publiczności.- No - powiadam - jestem całkowicie usatysfakcjonowany.Mogę złożyć pisemną rezygnację z pretensji.Możemy też obejść się zupełnie bez protokołów.Bo przecież, bydlę, miejscowych nie okrada?- Okrada - wzdycha szeryf.- I to jak.Trafiały do mnie skargi, ale nie wierzyłem.- No to pański problem.I proszę zawołać ludzi, zaraz wyłączę przechwycenie.Przychodzi trójka potężnych glin, kryją uśmiechy, starają się wyglądać rzeczowo.Poczuwszy zapach goryla, smutnieją.Po chwili namysłu pakują go do czarnego koronerskiego wora, ładują na wózek i tym sposobem wywożą do odmycia.Szeryf, przybity smutkiem, wlecze się do siebie.Sprawdzam zamek, ponownie aktywuję system i podążam za nieszczęśliwym stróżem prawa.Jako bezgłośny wyrzut sumienia.- Ach, Marvin, Marvin - mamrocze szeryf.- Głupi bydlaku, taką mi świnię podłożyłeś.- Jesteśmy jeszcze panu potrzebni? - pytam świętoszkowatym głosem.- Brak słów, jak potrzebni, Ivan.Błagam, zostańcie.Ale numer - glina, a głos jak u człowieka! Może rzeczywiście przytrafiło im się nieszczęście.Skoro tak i jeśli po dobremu, to należy pomóc.Znowu com strzela najwyższym priorytetem.Johnson, bez dwóch zdań.- Ivan, co jest grane? Zrozumiałem, że postanowiliście w tej dziurze zabalować przez wolne, ale dziś jest poniedziałek, nie sądzisz?Przysiadam na ławeczce przed wejściem, kiwam do szeryfa, że niby zaraz dojdę.- Żyjemy, szefie, bambetle bez zarzutu - melduję.- Ale jest problem.Proszę nas więcej nie wysyłać na prowincję, dobrze?- Znowu?! - drze się Johnson.- To nieumyślne - mówię.- W piątek, jak dostarczyliśmy ładunek, postanowiliśmy tu przenocować.I skierowaliśmy się do baru.- Pijanice cholerne!- Szefie, nie doszliśmy do baru.Jechał farmer pick-upem, z koła poszły mu śruby.I nic by się nie stało, bo co nas to w końcu, ale przy wystawie sklepu stały miejscowe dziewczyny.Billy złapał je w objęcia i uskoczył.Dziewczyny zaczęły wrzeszczeć na całe miasto, bo skąd miały wiedzieć, co jest grane, nie? A po sekundzie zza rogu wyjechał ten farmer.I dokładnie w tę wystawę - dup! Gdyby jechał prosto po ulicy i zboczył, to nikt by nie skumał, że my.Ale ponieważ on w tę witrynę zza rogu.Dla wszystkich stało się jasne, że to jakaś ciemna sprawka.Gliny nam się w gardła powczepiały.My, jak wiadomo, twarz-blacha.Tylko, szefie, oni chyba mają tu jakieś kłopoty, więc nas przydusili.Pomyślałem, pomyślałem i wynająłem im się na tydzień.Co prawda mieliśmy szansę na targowanie się, ale na jakieś trzy dni i tak ugrzęźliśmy.- Nie ugrzęźliście! - zapewnia mnie Johnson.- Ja was wyciągnę.Zaraz poszukam Liebermanna i od razu startujemy.Liebermann gliny zmiele na hamburgery.Zaraz, a jakim sposobem was przydusili?- Przegląd techniczny.Brak zgodności charakterystyk faktycznych z podanymi w dowodach.- Jasne.Znowu Billy się wygadał.- Co ma do tego Billy? Maszyny tą niezgodnością biją po oczach.Ostrzegałem.Ludzie ślepi nie są.- Ale Billy się chwalił?- Szefie, niech pan posłucha - mówię do niego.- Nie o to chodzi.Proszę o pozwolenie na pozostanie tu.Mają, jak mi się wydaje, poważne problemy.Gliny najpierw się stawiały, ale teraz nas proszą.Może zerkniemy, co i jak, co? Może trzeba ludziom pomóc w kłopocie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL