[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Jakież niezwykłe musiały być twoje przeżycia: struktury krystaliczne, kody molekularne, dewiacje - silniej zwarłem ramię, bez trudu tłumiąc jego chęć zerwania się.Był tylko gruby - Fizyka, piękna rzecz.Oddech kobiety stawał się coraz bardziej gwałtowny, rwany na najwyższej nucie chrapliwym stęknięciem.Piekielnie krzepkie dłonie gniotły nabrzmiałe piersi o strzeliście wypchniętych sutkach.Każdy bardziej drapieżny ruch zrywał leżące ciało do konwulsyjnych wygięć - jakby kołowate palce wygrywały na nim melodię obłędnego tańca, z chwili na chwilę szybszego i pełniejszego.- Opowiedz, mistrzu Delly, o swojej pracy - wciąż jeszcze próbował uwolnić się z mojego uścisku - i spokojnie, to na co patrzysz, nie jest ważne, ważna jest tylko fizyka Struktur krystalicznych.Mów, na przykład, o założeniach liniowej teorii sprężystości.Z trzaskiem puścił zamek spódnicy.Lśniąca materia wolno zsuwała się z okrągłych bioder, odsłaniając gładką, różową skórę przeciętą trójkątem batystowych majtek.Spazmatycznie napinane uda z całych sił pomagały spływać krępującej wstędze, aż wreszcie uwolnione od niej rozwarły się w radosnym i chciwym oświadczeniu gotowości.Masywny kark wytatuowanego degeneros pobróździły wały opuchniętych żył, drgnęły ramiona, a dłonie na podobieństwo dwóch ośmiornic puściły piersi i popełzły po krągłym brzuchu w dół, gdzie łono okryte cienką tkaniną oczekiwało ich niecierpliwie.Prężne macki wśliznęły się pod osłonę batystu i - po chwili uspokojenia - nagle rozerwały go niczym zetlały papier.- Dlaczego krzyczysz, przyjacielu Delly? - uśmiechnąłem się do galaretowatej, rozdygotanej paroksyzmem zawodzenia bryły mięsa.- Chyba nie zdenerwowała cię ta nieistotna scena? Popatrz, przecież to bzdura nie warta zachodu, ciało które jest kobietą łaknącą zaspokojenia naturalnych potrzeb.Nie krzycz, drogi Delly, nie ma powodu.To tylko chuć, te kropelki potu na owłosionym łonie, te rozwarte nogi odsłaniające wilgotny, zaczerwieniony kwiat warg sromowych, ten ciemny wlot prowadzony do układu rozrodczego, te gwałtowne skurcze mające przyspieszyć erekcję i zapłodnienie.Nasza natura.Nie krzycz, przyjacielu Delly, rozmawiamy przecież o potędze umysłu, a tam leży tylko ciało.Padł pierwszy strzał.Poczułem gorące żelastwo rozszarpujące mi bark, a w sekundę później, poprzez huk muzyki, dotarł okrzyk ruszającej nagonki.Grono obrażonych było na miejscu.Profesor Ritz i wierzyciele jego wiedzy.Puściłem grubego Delly - tylko na chwilę potrzebną do wzięcia rozmachu i uderzenia go w skroń - i bez przyglądania się padającemu ciału skoczyłem w stronę tańczącego tłumu.Kątem oka zanotowałem, jak kilku degeneros rusza w stronę półkuli rozrządu sali.Jednocześnie przyczajony za konsoletą Pan Zbiorowiska przełącza blokady Przypadku i ustawia je na maksymalnych pozycjach.Rozbijając łokciem zdrowej ręki stłoczone pary wywołałem Centralny Zwój.Niemal natychmiast zgłosił gotowość wykonania poleceń.- Pełna projekcja na wszystkich trzech blokach operacyjnych - wysyczałem, bezskutecznie próbują*, okryć chustką zakrwawioną ranę - dla tej sali i wszystkich w niej osób!- Ograniczony zasięg bez możliwości włączenia Sprzężonych - sprzeciwił się jak zwykle grzecznie i ciepło - dwunasty umowny punkt Przepisów.- Niech będzie.Most, chcę go zobaczyć.- szeptałem, a pamięć odgrzebywała marzenie o wiszącej nad Altemarą konstrukcji.Trzask zwarcia pogasił część z rozmigotanych neonów.Muzyka jakby na moment straciła ostre brzmienie, ale już w następnym rytmiczny bicz dźwięków na powrót ciął duszną przestrzeń.W największym kłębowisku, tam gdzie ze stropu spływał stroboskopowy reflektor, raz po raz głucho detonowały granaty oszołamiające.Sylwetki Wiecznego Tańca osnute burą mgłą, w której ugrzęzły czerwone smugi ran chrystusowych, miotały się w dzikich pląsach wzbierającego transu.Rósł potężny ton pieśni i rosła fala szału.Przez wyrwę w murze nieustannie płynął strumień Sprzężonych.Trafiając na zaporę rozognionych muzyką ciał przeistaczał się we wrzącą kipiel.Pojedyncze strzały z wolna nabierały wymiaru perkusyjnego akompaniamentu Konania.W tumanie krzyku i gniewu, gdzieś przy wygaszonym zakolu tancpłyty, wyrosło pierwsze przęsło Mostu nad Altemarą.Betonowe cokoły o kształcie ostrza siekiery, zrazu wyglądające na fantomatyczną wizję, powoli twardniały i tężały, kreując podwaliny ogromnej konstrukcji.Równocześnie, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, pękło sklepienie sali, a do wnętrza wdarło się wygwieżdżone niebo.Spłynęły łagodnie w dół utkane z blasku liny, by wesprzeć stalową wstęgę nad oleistym morzem.Dwa szpalery słupów rozciągnęły się wzdłuż mostu, a pierwszy podmuch wiatru nadciągającego od wody rozpalił i o jasnością jarzeniowych latarń.Pozostawiwszy z boku rozwirowany tłum przekroczyłem próg mosiężnych łączeń, wkraczając na Most nad Altemarą.Cichy cień przylepiony do moich stóp zatrzymał się niepewnie i kiedy ja kroczyłem dalej, on pozostał, by czekać aż wrócę.Szedłem wśród potoków światła nie stanowiąc dla nich żadnej przeszkody.W dole milkł śpiew kwadroskopowych kolumn - z głuchym echem słów: amen, amen, amen.Gdzieś tam, w zapadającej ciszy, dziecinny głos pytał: „kto idzie?”.Mijała chwila, jedna, druga, trzecia, a później, wraz z delikatną nutą pierwszego uderzenia kościelnego dzwonu, nadchodziła ulotna jak tchnienie odpowiedź: „śmierć, człowieku.” I kiedy czas zatrzymywał się w trwożliwym oczekiwaniu, jednomyślny głos tysięcy gardzieli wykwitał pokorną prośbą: „podejdź, przyjacielu.” I ak przez całą wieczność.- Podejdź, przyjacielu - sędziwy starzec odziany w brudne i wystrzępione łachmany przyzywał mnie ruchem kościstej dłoni - oczekiwałem twojego przybycia.Stał przed ogromną, złotą bramą zamykającą wstęp do Krainy Snów.Masywne, lśniące wierzeje o monstrualnych gruzach ze szlachetnych kamieni pyszniły się na obraz i podobieństwo ósmego cudu świata - świetnością wyniesione nad sam Most, nad całe otoczenie, nad wszystko.Stary, a może sprawiający tylko takie wrażenie, człowiek wyglądał na ich tle niczym żebrak, biedak zmuszony prosić o jałmużnę, której nigdy nie dostanie.Miał zmęczoną twarz o siateczce zmarszczek tak bolesnych, jak bolesna była jego historia.Zapadnięte, wpółprzykryte ciężkimi powiekami oczy roniły gorzkie, suche łzy, a w smutku, z jakim patrzył, kryło się zagubienie i bezradność.- Nareszcie - wyszeptał, wznosząc w dziękczynnym geście wychudłe ramiona - nareszcie jesteś.Przystanąłem, a on - Sprzedawca Snów - nie dotykając bosymi stopami ziemi zbliżył się i wsparł swoją siwą, zmęczoną głowę na mojej piersi.Chciałem powiedzieć coś ciepłego, przyjaznego, ale nie było to potrzebne.Wystarczyło milczenie i ta chwila całkowitego spokoju
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL