[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jest profesjonalistką.Potrafi podniecić eunuchów, homoseksualistów, skazańców tuż przed egzekucją.Unosi szatę i opuszcza się powoli na erekcję Chama, rozkoszując się jego pozbawioną choćby odrobiny przyjemności namiętnością oraz delektując się twardością w swoim ciele.Wystarczy kilka minut fachowego unoszenia się i opadania by robak Chama wybuchł, napełniając ją jego doskonałym, czystym nasieniem.- Przyślij do mnie swoich braci - mówi Sheila.- Po co? - pyta Cham, dotykając płytkiej rany na gardle.- Oni także mają swoją rolę do spełnienia.DZIENNIK POKŁADOWY24 lipca 1057 po stworzeniu.Zniknęła nasza szalupa.Możliwe, że odcięła ją ladacznica, nim została zlikwidowana.Nieważne.Dziś rano wysłałem gołębicę, która wróciła niebawem z gałązką w dziobie.Już wkrótce nasze sandały dotkną suchego lądu.Moi synowie postanowili oszczędzić mi widoku ciała ladacznicy.To dobrze.W ciągu sześciuset lat mego życia widziałem dosyć martwych grzeszników.Dziś wieczorem będziemy śpiewać, tańczyć i zanosić podziękowania do Jahwe, a także złożymy w ofierze najlepsze jagnię.Świat powoli goi rany.Łagodny, chłodny wiatr rozwiewa włosy Sheili, a słońce głaszcze jej twarz.Daleko przed nią białe, skłębione chmury żeglują po czystym niebie.W oddali ukazuje się jakiś punkcik.Sheila natychmiast kieruje się wprost na ten punkt, przemierzając bezkresny ocean.Znak pokazał się w samą porę, gdyż zapasy zabrane z „Raju II” starczą jeszcze co najwyżej na tydzień, tym bardziej, że apetyt dopisuje jej jak nigdy.Mija piąty tydzień w szalupie, ona zaś wciąż jeszcze nie miała okresu.A Cham to tylko początek, myśli, uśmiechając się przebiegle do glinianego garnka.Jak na razie lód nawet nie zaczął się topić.Nasienie Sema i Jafeta, wyciśnięte z nich pieszczotami i groźbą śmierci, jest bezpiecznie zamrożone.Udało jej się nagromadzić go tyle, że będzie mogła zapełnić cały świat dziećmi.Jeżeli wszystko potoczy się zgodnie z jej planem, to już wkrótce Jahwe będzie musiał zesłać następny potop.Punkcik rośnie, by po pewnym czasie zamienić się w ptaka.Corvus Corax, tak pewnie nazwałby go stary człowiek.Sheila zdaje sobie sprawę, że jej plany są śmiałe, a nawet zuchwałe; ale czy to oznacza, że niemożliwe do zrealizowania? Ma zamiar dać początek dumnemu, zuchwałemu ludowi, który będzie dążył do rozwiązania tajemnic lodu i słońca; niepokornemu jak ona.Będą żeglować po zalanym wodą świecie tak długo, aż natrafią na doskonały kontynent, porośnięty jedwabistą trawą oraz skąpany w wiecznym świetle, i nazwą go tak, jak każdy powinien nazwać swój dom: Formoza, czyli Piękny.Kruk zniża lot i ląduje na garnku z nasieniem, a Sheila czuje przypływ niepohamowanej radości, kiedy wyciąga dłoń i wyjmuje z jego ostrego, lśniącego dzioba zieloną gałązkę.James Morrow to autor dość młody (po trzydziestce) który swoje opowiadania drukuje głównie na łamach „Isaac Asimov’s Science Fiction Magazine”.„Potop” pochodzi jednak z wydanej w 1988 roku antologii „Full Spectrum „.Morrow debiutował powieścią „The Wine of Violence’; dwie kolejne to „The Continent of Lies” i „This Is the Way the World End”.Ten ostatni utwór otrzymał w roku 1987 nominację do nagrody Nebula.Na rok 1990 zapowiedziana jest kolejna powieść Morrowa „Only pegotten daugter”; równie świętokradcza jak drukowane dziś opowiadanie.W.B.Jacek Piekara - Ponury Milczek„- Jakie zbrodnie popełnił? - zaśpiewał Leśny Gnom.- Mordował, zdradzał, umyślnie niszczył statki, torturował, szantażował, rabował, sprzedawał dzieci w niewolę, on.- Nie obchodzą mnie wasze spory religijne - przerwał Leśny Gnom.”Jack Vance „Księżycowa ćma”O’Reilly z niecierpliwością czekał na samolot.Panował wyjątkowy upał, a w pozbawionym klimatyzacji przeszklonym wnętrzu hali przylotów atmosfera była iście szklarniowa.Samolot miał już blisko dwugodzinne opóźnienie, więc O’Reilly opróżniał chyba dziewiąty czy dziesiąty kubek soku.Napój pomagał tylko na chwilę, uwalniając język i usta od spiekoty, ale potem powodował tylko coraz większe pocenie.Koszula przylegała do pleców tak szczelnie, że zaprzestał jej ciągłego odlepiania.Starał się jednak stać nieruchomo i cierpieć w spokoju, wiedząc, że każdy nieopanowany ruch może go narazić na lekceważenie obsługi lotniska, która upał znosiła z możliwą jedynie na Taurydzie całkowitą obojętnością.O’Reilly zazdrościł im lekkich i przewiewnych strojów służbowych; sam musiał niestety założyć na zwykłe ubranie szeroki, ciepły płaszcz powitalny, którego zdjęcie teraz było już absolutnie niemożliwe.Grzał się więc pokornie w dusznej sali, z nienawiścią myśląc o procedurach celnych i medycznych, które zapewne spowodowały opóźnienie samolotu.Zastanawiał się też, kim ma być ta szyszka, której przybycie zapowiadała specjalna depesza z Centrum Federacji.Centrum zwykle nie zawracało sobie głowy byle kim, a i nie fatygowałoby w mało ważnym celu O’Reillego - głównego agenta handlowego na Taurydzie, który miał dość własnych obowiązków i kłopotów, aby jeszcze brać sobie na głowę następny.Depesza była krótka oraz lakoniczna, jak to zwykle wiadomości słynnego ze skąpstwa Centrum.Oznajmiała niedwuznacznie, że „O’Reilly czekać, dwunasta, lotnisko Ganen.or Jansen”.Najbardziej zagadkowy był ów wyraz „.or”, który mógł oznaczać, że na Taurydę przybędzie senator Jansen, komandor Jansen, wizytator Jansen, albo Bóg wie co jeszcze, kończące się na „or”.O’Reilly przypuszczał jednak, że gościem może być po prostu nowy ambasador, który miał zająć miejsce biednego Henricksa.Centrum zwykle nie zwlekało z obsadzaniem wakujących stanowisk.Ale znowu Tauryda nie była miejscem, do którego dyplomaci dobijaliby się drzwiami i oknami.O’Reilly miał tylko nadzieję, że przyślą kogoś choć trochę znającego miejscowe obyczaje, a nie jakiegoś bubka prosto ze szkoły dyplomatycznej.Czuł, że wtedy jego obowiązki agenta handlowego musiałyby odejść na dalszy plan i ustąpić miejsca obowiązkom nauczyciela.Spojrzał na zegar i zobaczył, że dochodzi wpół do trzeciej.Obiecał sobie, że poczeka jeszcze tylko pół godziny, ale w tej samej chwili kobiecy głos oznajmił z głośników:- Lot trzysta dwadzieścia dwa.Samolot z kosmodromu Nagadir wyląduje za trzy minuty.Prawie w tej samej chwili do O’Reillego podszedł barczysty mężczyzna w stroju strażnika, z karabinem przewieszonym przez plecy.W momencie kiedy stanął przed agentem, błyskawicznym ruchem zmienił maskę Obojętnego Przechodnia na Przyjaznego Nieznajomego.- Proszę za mną - powiedział.O’Reilly docenił w pełni ten.gest, który z pewnością był formą przeprosin za tak długi czas oczekiwania.Sam więc też szybko zmienił maski zakładając na twarz Przyjaznego Nieznajomego.Była to czysta kurtuazja, gdyż w stosunku jego do strażnika i strażnika do niego, stosunku całkowicie wynikającym z powinności służbowych, zmiana ta nie była konieczna.Świadczyła jednak o docenieniu przez O’Reillego przyjaznego zachowania funkcjonariusza lotniska.O’Reilly wiedział, że czasami na tych zdawałoby się pozbawionych znaczenia gestach można było zyskać bardzo wiele
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL