[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.— Użyłem przemówień kanclerza Kaunitza.— Proszę?— Powiadam: na pojemnik fantazjonów użyłem przemówień kanclerza Kaunitza.Wpadłem mianowicie na pomysł, że nowym, nieoczekiwanym metaforom i bogatym w fantazję myślom może się oprzeć jedynie substancja banału.Przemówienia kanclerza Kaunitza są najgłupszymi, najbardziej szarymi i wypranymi z fantazji tworami.Spróbowałem je zastosować i udało się, banał rzeczywiście nie pozwala wymknąć się metaforze, strzeże jej najsurowiej, czego dowodem dotychczasowy zasób fantazjonów w bunkrze.— To cudowne.Ale czy ojciec się nie boi?— Czego?— Że Kaunitz się o tym dowie?— Bardzo się ucieszy, kiedy o tym się dowie.— Jak to? Nie rozumiem.— Będzie rad, że w moim doświadczeniu dowiodłem, iż jego zdania i myśli są najbardziej trwałe, najmniej poddają się zmianom.— To wspaniałe, co ojciec powiada.A na czym polega działanie tego urządzenia?— Wymagałoby to znajomości dość skomplikowanych obliczeń matematycznych.Jeśli ojciec chce, to je przedstawię.— Nie interesuje mnie budowa, lecz sposób korzystania z tego aparatu.— Jestem zmęczony, ojcze Bernardo, jutro czeka nas ciężki dzień, ojcu też dobrze zrobi, jeśli uda się na spoczynek.— Słowem, istoty sprawy nie chce mi ojciec wyjawić?— Nie, nie chcę.— W takim razie dobranoc.— Dobranoc.310 października 1787Jesteśmy gotowi.Moich współpracowników zwolniliśmy do domów, pod warunkiem ścisłego dochowania tajemnicy.Bernardo żegnał się ze mną ze łzami w oczach i prosił, by mu wolno było od czasu do czasu mnie odwiedzić.Zaprosiłem go do mojego domu w Mediolanie.Jest wykształcony, mądry, miło mi się z nim gawędzi.Wczoraj był tu Beccaria, dowiadywał się, jakie poczyniłem postępy.Bezwzględnie chce być obecny przy eksperymencie.Zaczynam jutro, w południe podłączę się do sieci igieł.Dziś znowu sprawdziłem migotanieświatła, jakie pojawia się w różnych punktach mojej czaszki pod wpływem prądu uzyskanego z płaszczek, ryb elektrycznych.Miejsca liliowych błysków pokrywają się z zakończeniami nerwów wskazanych w chińskiej akupunkturze, bez wątpienia w owe ujścia należy wprowadzić energię fantazjonów.Nie chciałem wtajemniczać w to wszystko Bernarda i tak zbyt dużo mu powiedziałem.Sprawdziłem również posągi, bardzo dobrze działają.Zanurzyłem je w koncentracie fantazjonów, po czym podniosłem z ich pomocą dwie sztuki płótna.W swoim czasie wiele dyskutowałem o tym zjawisku z Marteau z Paryża, twierdził on, że energia zmagazynowana w rzeźbach jest natury magnetycznej, ja natomiast uważałem, że parapsychologicznej.Od tamtej pory Marteau zmienił zdanie i przyznał, że kształtowanie różnych materii w specyficzne formy umożliwia koncentrację energii psycznej.Sprawdźmy jeszcze raz kolejność czynności.Najpierw napełnienie fantazjonami rzeźb wyobrażających Słońce, Księżyc i Wenus.Następnie umieszczenie igieł w oznaczonych punktach na rzeźbach.Z kolei wprowadzenie wylotów igieł do czaszki i umocowanie ich w zakończeniach nerwów.A potem zobaczymy, co dalej.Mam nadzieję, że się uda.411 października 1787Jestem u siebie, w zaciemnionym pokoju, siedzę w obszernym miękkim fotelu.Naprzeciw mnie, na kanapie Beccaria patrzy z wyrazem ciekawości i przerażenia.Bruno, mój asystent, rozpoczyna przygotowania.Zasłonięte okna prawie nie przepuszczają światła, w bladej poświacie błyszczy tylko moja wygolona gładko głowa.Oznaczyłem na niej czerwonym tuszem punkty, w które Bruno ma wprowadzić trzynaście igieł.Przed południem spałem półtorej godziny, obudziłem się wypoczęty, zjadłem lekki obiad, wypiłem butelkę czerwonego wina, po czym wykąpałem się w strumieniu przepływającym przez ogród.Bruno pyta pokornie:— Możemy zaczynać, ojcze?Spoglądam na Beccarię, obserwuje on w napięciu przygotowania i daje mi znak skinieniem głowy.— Możemy — mówię półgłosem.Bruno zanurza rzeźby w naczyniu Kaunitza, następnie układa je obok siebie na stoliku w pobliżu mojego fotela, po czym wbija trzynaście igieł w drewno rzeźb, a drugie końce przewodu umieszcza w oznaczonych punktach na mojej czaszce.Ukłucia nie bolą, liczę je kolejno, przy dwunastym drętwieją mi usta, twarz, ramiona.Wszystko pogrąża się w ciemności.Po chwili robi się jasno.Stoję na placu wyłożonym śnieżnobiałymi kamieniami, w otwartych bramach chwieją się domy, próbuję je wyminąć, odsuwają się ode mnie surowe, zamknięte grzebienie otworów okiennych, siadam na piasku na brzegu morza, uśmiecham się.— Nie muszę myśleć, czuję poziomy przymus.Chcę się wydostać z tej monotonnej cichej stacji w rok 2500 po Chrystusie.Przechadzam się w rozwartym przekroju domów, ośrodkiem miłości jest wysoka na pięćset metrów pierś kobieca, ośrodkiem nauki — dwa równolegle ciągnące się zdania o dwóch miliardach okien–wyrazów, przenika z nich światło, wirują suche interpretacje tajemnic, ich skrzydła wloką się po ziemi, ich ruchy przypominają rozległe lasy, z promieniujących roślin nadciągają na ziemię metalowe pociągi.Zatrzymuję się przed otwartym, gęstym namiotem, ruszam, znów się zatrzymuję, siadam.Znajduję się w podświadomości H.H.H.niczym czarny embrion o wygiętym grzbiecie, guziki mojego wilgotnego płaszcza rzucają światło na pyski pasących się zwierząt, na ogrodzone łańcuchami korytarze tygrysich ogrodów, na owady w czarce do mieszania trucizny, omdlały sens teatru, na odrębny uśmiech jego zmęczenia, na nierozumne maszyny w ziarnistych atakach, na samozasilające, zapieczętowane organy zmysłów, na szaleńcze teorie Geoga Cantera, który w roku 1918 zaatakował kolczaste szańce zbiorów matematycznych, wchłonął nieskończoność i potknął się na kompletnej definicji pojęcia „nic”.Ruszam do pomylonych trapów, czepiam się tańca receptorów i analizatorów, kochankami moich palców są ptaki, siadają na mnie, zrywają ostrymi dziobami korę instalacji.H.H.H.mówi do dyktafonu:— Co twierdzi Daniken z XX wieku?1
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL