[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.– W pani życiu nie ma miejsca na małżeństwo z miłości.Poświęciła się pani polityce.Rozumiem.Wszystko, o co proszę, to tylko to, żeby mnie wysłuchano.I, rzecz dziwna, tak właśnie zrobiliśmy.– Ziemia – wyjaśniał Horn – zmieniła się przez osiem wieków.Tak bardzo się zmieniła, że z pewnością byśmy jej nie rozpoznali.Większość ludzi, tam, na Ziemi, nie była już w pełni istotami ludzkimi.Sami się zmienili.Niektórzy mieli ciała obstalowane na miarę, które gwarantowały nieśmiertelność.Inni byli już tylko czystymi umysłami, żyjącymi w pamięci gigantycznych komputerów.Jeszcze inni – kolonizatorzy księżyców Jowisza i Saturna oraz większości planet systemu słonecznego odkrytych od czasu Olimpu – zrezygnowali z oddychania tlenem.Żyli pod ziemią, pod wodą, w atmosferze mgławic gazowych, nawet w samej przestrzeni.Ich skóra stwardniała jak żelazo.Ich oczy mogły filtrować najbardziej szkodliwe promieniowanie.– Nie jesteśmy już społecznością – mówił dalej Horn.– Nawet jeśli nadal mamy wspólne interesy.Ale one stały się tak skomplikowane i nawarstwione, że zajmują się nimi dla nas inne istoty.Zamilkł, wyciągnął cygaro, przyjrzał się z uznaniem słomkowemu błyskowi wina w swoim kieliszku i zamyślił się.Jakie istoty? Tego nie powiedział.Otrzymaliśmy za to dokładny opis technologicznego postępu, którego pozbawiło nas osiem wieków odosobnienia.Horn mówił przede wszystkim o maszynach tak małych, że były niewidoczne gołym okiem, zdolnych do samorozmnażania się i wykonywania wszelkich zadań, które się im zaprogramowało.Na Ziemi doby Trilenium i we wszystkich ludzkich światach były, jeśli mu wierzyć, wszechobecne.– Mam większość egzemplarzy bazowych na moim statku – powiedział jeszcze.– Kiedy udałem się poza obszar Itaki w zeszłym tygodniu, zapakowałem kilka milionów sztuk na pokład małej sondy, którą skierowałem na Czarne Oko Dragonerów.Sonda spłonęła, rozsiewając urządzenia w ich atmosferze.Połowę z nich zaprogramowałem na przekazywanie obrazu.To są takie kamery.To one przesyłają nam ten obraz.To znaczy, przesyłają go na pokład mojego statku, który z kolei składa go i przekazuje tutaj.Horn uniósł rękę w stronę zminiaturyzowanego świata, który obracał się nad tarasem.Z tłumu wydobył się jęk.Horn rzucił Basileusowi pełne wyzwania spojrzenie i roześmiał się.– To Paul Kerkorian, pański dawny szef protokołu, wyjaśnił mi, jak zmodyfikować proces składania tej waszej planetki.To przykre, Sewerynie, ale obawiam się, że on nigdy panu nie wybaczy zesłania na Delos.Jednym słowem: to dzięki niemu możemy się dziś cieszyć tą piękną bezpośrednią transmisją z Czarnego Oka.Poczułem, jakby powiał nagle lodowaty wiatr, że skóra na karku mnie mrowi, a włosy stają dęba.Rozejrzałem się wokół.Pocierałem dłonie o siebie, dotykałem policzków.Mój Boże, czyżbym był jedynym, który zrozumiał znaczenie słów Horna? Jeżeli udało mu się, bez niczyjej pomocy, w kilka godzin umieścić na Czarnym Oku sieć szpiegowskich kamer, to od jak dawna my byliśmy pod takim samym nadzorem? Od ilu wieków? Przez chwilę miałem wizję: niebiesko-zielona kula płynąca gdzieś, ponad jakimś wielkim ziemskim miastem.Ta kula to Olimp.Oni nas tam widzieli.Widzieli nas.– Połowa maszyn, które wysłałem na Oko, to stacje przekaźnikowe – kontynuował Horn.– Pozostałe mają zupełnie inną naturę.Myślę, że można je zakwalifikować jako machiny wojenne.To roboty złożone mniej więcej z miliona atomów każdy.Jeśli warunki są sprzyjające, a są, każdemu z nich wystarczy kwadransik, żeby się rozmnożyć.Na Olimpie jest kilku świetnych matematyków.Mogą bez trudu mnie poprawić, jeśli się mylę.Jedna duplikacja co kwadrans to daje niecałe trzy dni, żeby nasycić nimi atmosferę Oka.A potem.– Horn skrzywił się.– No cóż, jak powiedziałem, są to machiny wojenne.Zaprogramowane, by niszczyć.Jaszczury nie miały żadnych szans.Zrobił ruch ręką.Obraz na powierzchni kuli zmienił się.Przestrzeń ponad nami wypełniło mnóstwo scen filmowanych z wysokości ludzkich oczu.Widać było dziwne miasta złożone z czworościennych budowli i podłużnych kopuł, niezmierzone korytarze z czarnego kamienia, gigantyczne posągi przedstawiające węże i jaszczurki-olbrzymy.A pomiędzy budowlami kłębił się wyjący tłum gadzich sylwetek, rozrywanych pazurami niewidocznego najeźdźcy.Chmara mikroskopijnych maszyn była miejscami tak gęsta, że przypominała rój przezroczystych muszek unoszących się nad rzeźnią.Rachela zakryła ręką usta.– Jerry – wyszeptała.– Te maszyny.One.– Tak, księżniczko.Pożerają.I będą to robić, dopóki ostatni Dragoner nie wyzionie ducha.Znowu pocierałem ręce o siebie.Poczułem nagle świerzbienie nie do zniesienia.– To niemożliwe – rzucił drżącym głosem Basileus.– Coś takiego nie istnieje.To złudzenie, sztuczka.– Sztuczka? – powtórzył Horn.– Nie! Zapytajcie kapitana Dunkana Hayka.On wie, że nie.Wszystkie twarze odwróciły się w stronę przyszłego pater basileis, który wciąż stał obok Racheli.Był blady i drżał na całym ciele.Księżniczka, która do tej pory nie zwracała na niego uwagi, zrobiła gest, jakby chciała przyjść mu z pomocą, ale odepchnął ją gwałtownie, zanim upadł na kolana.Zobaczyłem, jak jego wargi wywijają się, a napuchnięty język utknął między zębami.Z jego gardła wydarł się nieartykułowany, głuchy jęk.Potem, w przerażających konwulsjach, Dunkan zwymiotował morzem krwi.– Nie dotykać go! – rzucił władczo Jerry Horn.– To te same maszyny, co na Oku.Były w winie, które wypił mniej więcej dwie godziny temu.Już opanowały całe jego ciało, ale kiedy tylko umrze, rozpadną się na nieszkodliwe części.Nic nie możecie dla niego zrobić.Zebrani cofnęli się jeszcze o dwa, trzy kroki z przerażeniem, pozostawiając nieszczęsnego Dunkana na gołej ziemi, naprzeciw jego oprawcy.Horn cofnął się, by krew nie zachlapała mu butów.– No właśnie – powiedział, ciągle z tą dziwną słodyczą w głosie.– Dużo polityki, mało miłości.Jasne, nie jestem Haykiem, ale wydaje mi się, że moje własne dokonanie wymierzone przeciw Dragonerom może okazać się trudne do wynagrodzenia.Nie uważa pan, Sewerynie? – Horn przełknął ślinę.– Wojna skończona i to ja ją wygrałem.No więc, zastanawiałem się.Skoro pater basileis jest zajęty.czy nie mógłby pan zmienić zdania.Pani, naturalnie, również, Rachelo.Właściwie to pani pierwszej powinienem był zadać pytanie.Moja księżniczko, mamy dziesiątą minutę stycznia 3000.Zechce pani za mnie wyjść?Mimo swojego wieku Basileus miał siłę byka.Z okrzykiem gniewu wyrwał się z pierwszego szeregu i spadł na Jerry’ego Horna.Ale ten chlusnął mu w twarz zawartością kieliszka i w jednej sekundzie wszyscy zrozumieli, co to oznaczało.Horn rzucił kieliszek na ziemię, od której ten się odbił, ale się nie roztrzaskał.Popatrzył na wyjącego i szarpiącego swoją twarz Ostreliona tak samo beznamiętnie jak na Dunkana, gdy pożerały go żywcem straszne maszyny.Spojrzał także na martwą już, czarnobrunatną planetę, która spokojnie wirowała nad nim.Uśmiechnął się do Racheli i zaczął szukać mnie wzrokiem.– Chciałem po prostu być jednym z was – wyszeptał.– Być z wami w Pałacu, na zawsze.Tu wszystko jest zbyt skomplikowane.– Niezdecydowanym gestem pokazał na niebo.Nic już nie można z tego zrozumieć.Z pewnością miał jeszcze coś do powiedzenia.Ale nie zdążył.Jeden z osobistej straży Basileusa przystawił Hornowi karabin do serca i wypalił
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL