[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To niemożliwe.Podnoszę się ciężko z krzesła, nie umiejąc wymyślić żadnej uprzejmej formy, by słowami wyrazić swą odmowę.Skłaniam się zebranym, dwóm rzędom arystokratów i ich pochlebców, błyszczącym w świetle kandelabrów i żyrandoli.Wszyscy milczą i przyglądają mi się niczym duchy w zło-wróżbnym śnie, gdzie złowieszcze twarze obserwują cię zza każdego węgla.- Jestem pod wrażeniem wystawności tej wieczerzy.Wybacz mi, książę Piniago.Na mnie już czas - mówię niezręcznie.Nie czekając na czyjąkolwiek reakcję odchodzę od stołu, kierując się wolno ku wyjściu.Książę nie próbuje mnie zatrzymać.Gdy opuszczam salę bankietową, dochodzi mnie echo nie pohamowanego śmiechu.A więc przynajmniej jako wydarzenie wieczora nie zawiodłem.Lokaj wyprowadza mnie z pałacu.Przy bramie zdumieni strażnicy przyglądają mi się z uwagą.Nikt - jak mi się zdaje - nigdy nie opuszczał tak wcześnie przyjęcia u księcia Piniago.Od strony portu napływa chłodna, zimowa mgła, moje cienkie odzienie nasiąka wilgocią, gdy opuszczam Dzielnicę Szlachty, by znaleźć się na Wielkiej Drodze i ruszyć w stronę domu.Opary rozrzedzają światło lamp sprawiając, że mury budowli i brukowane ulice lśnią tłustą, oleistą czernią.Srebrne dachy połyskują jakby same z siebie.Psy szczekają, gdy przechodzę obok nich, a strażnicy przyglądają mi się podejrzliwie - mnie, samotnemu cudzoziemcowi w dziwacznych, obcych szatach, wędrującemu pośród nocy.Zanim opuszczam Dzielnicę Szlachty, moja awersja wobec księcia narasta, nasycona wilgocią nocy i frustracjami dnia.Powraca fala tęsknoty za ojczystymi stronami, a moje serce bardziej niż kiedykolwiek rwie się do górskich, omiatanych rześkim, chłodnym powietrzem szczytów Khazari.Pragnienie wzmagają wspomnienia z młodości - owsianki tsampo, herbaty z masłem, zabaw na polach pokrytych świeżo spadłym śniegiem, a także hałaśliwego zawodzenia obracających się nieustannie kół modlitewnych.Moje nagłe pojawienie się u bram zaskakuje strażników z Dzielnicy Świątyń, podobnie jak ich nagłe wyłonienie się z mroku wyrywa mnie z chwilowego zamyślenia.Witają mnie przyjaźnie, otwierając bramę.Nie odpowiadam - nie mam nastroju do rozmów.Wewnątrz wznoszą się strzeliście w opary mgieł kamienne świątynie o czarnych, niewidocznych wśród nocy dachach.Jest cicho, na dziś zakończono już pracę nazywaną powszechnie ratowaniem dusz.W moim ojczystym Khazari klasztor rozbrzmiewałby echem śpiewanych sutr i brzękiem cymbałów łamów czuwających pośród nocy i utrzymujących porządek we wszechświecie.Czy wśród tych cudzoziemców nie ma dla mnie miejsca? Tylko kilku pragnie się uczyć, ale nie mają oni zielonego pojęcia o wewnętrznej harmonii.Foxe należy do tych nielicznych, którzy kiedykolwiek okazali jakąkolwiek chęć zrozumienia.Byłby dobrym lamą, gdyby nie podejmował tak pochopnych osądów.Niemniej w tym mieście książąt i drukarzy krasnoludów, pośpiech jest raczej w cenie.Właśnie wtedy stwierdzam, że zbyt długo przebywałem z dala od centrum mej jaźni.Postanawiam wrócić do domu.Wchodząc bocznymi drzwiami do świątyni Deniera prze-chodzę boso przez główną komnatę, kierowany światłem ustawionego na ołtarzu tysiąca wotywnych świec.Czuję się winny, zabierając jedną z nich, by oświetlić sobie drogę na piętro mojej celi, niedaleko od pracowni, w której piszę.Tam zaczynam zbierać swe rzeczy, usiłując nie obudzić Foxe’a śpiącego w celi naprzeciwko.Muszę zostawić świątyni jakiś podarunek za życzliwość, kopię mego manuskryptu i być może - jeśli się zdecyduję - złoty paitza Yamuna.Wątpię, czy ów glejt od Khahana, teraz, po jego śmierci, mógłby mi pomóc bezpiecznie przebyć rozległe stepy.Szelest moich papierów budzi Foxe’a.Drzwi jego celi otwierają się ze skrzypnięciem i wchodzi do mego pokoju; poły nocnej koszuli owijają się wokół jego chudych nóg.Jest zaspany, a gdy mnie dostrzega, mruga oczyma w zapuchniętych oczodołach.- Mistrzu, wróciłeś! Co powiedział książę? - Szlachetny książę zażyczył sobie tylko jednego egzemplarza książki - mówię, nadal sortując papiery.- Och, nie - Foxe zauważa, że się pakuję - nie zamierzasz.- W jego jaśniejących oczach pojawia się wyraz zarzutu; wygląda teraz jak nauczyciel rozczarowany swoim uczniem.- Najkrócej mówiąc, Foxe, uczony książę nie wydrukuje mojej księgi.Zrobiłby tylko jedną kopię i zatrzymałby ją dla siebie.Nie napisałem tej książki jedynie dla niego, lecz dla wszystkich, którzy sądzą, że pieśni takie jak Pieśń Fioletowego Smoka i opowieści snute przez starych wojowników przy ognisku mówią prawdę o waszej „krucjacie”.Yamun Khahan nigdy nie nazywał jej krucjatą.Nigdy nie starał się uczynić jej czymś więcej, aniżeli była - to znaczy „wojną”.Podobnie jak król Azoun.On zna cenę wojny.Przestaję się pakować.Jestem zmęczony i nie chcę już nic robić tej nocy.Zamykając oczy nucę modlitwę do Furo, błagając o siłę.- Napisałem, co wiem i nikt nie chce tego przeczytać.- Ja przeczytam twoje dzieło, mistrzu, jako kapłan Deniera.Wiesz o tym.- Być może sądząc, że zmieni moją decyzję, Foxe zaczyna rozpakowywać moje rzeczy.- Aby ukryć je w jednym z waszych pomieszczeń, gdzieś w piwnicach, wraz z innymi woluminami, zebranymi przez kapłanów.- Nasze biblioteki są otwarte dla wszystkich.- Foxe usiłuje bronić swego kościoła, ale wyraźnie traci rezon
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL