[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Westchnęła, skrzyżowała ręce i potrząsnęła głową.- Miało to wpływ na pani związek z bratem? - spytałem, usiłując przełknąć coś, co uwięzło mi w gardle.- Od tamtej pory przestał na mnie patrzeć.Rozmawiał ze mną, ale jeśli znajdowaliśmy się w tym samym pokoju, odwracał spojrzenie albo zakrywał oczy.Nie zmieniało się to przez te wszystkie lata.Teraz komunikuję się z nim wyłącznie przez telefon.- No cóż, panno Secmatte, mogę pani powiedzieć, że Albert ma się dobrze.Jest w tej chwili nieco przemęczony, ponieważ wziął na siebie dużo pracy.Zarabia ogromne sumy pieniędzy i wymaga to od niego trochę wysiłku.- Mogę pana zapewnić, panie Fesh, że pieniądze nic dla niego nie znaczą.Najprawdopodobniej podejmuje się wszystkich tych prac, o jakich pan mówi, wyłącznie dlatego, że stanowią dla niego wyzwanie.Wymagają weryfikacji jego teorii w sposób, na jaki sam by nie wpadł.Zastanawiałem się, czy nie wyznać Rachel powodu, dla którego zaproponowałem pomoc Albertowi, ale wówczas doszedłem do wniosku, że lepiej nie.Możliwość powiadomienia jej o istocie naszej pracy dla Mulligana w ogóle nie wchodziła w rachubę.Przyszło mi do głowy wyrażenie „ściśle tajne”.Pochyliła się i sięgnęła do leżącej u jej stóp torebki, z której wydobyła niewielkie pudełko, jakieś siedem cali na cztery.- Czy mogę powierzyć panu przekazanie tego Albertowi? - spytała.- To coś, co swego czasu podarował mi w prezencie, ale teraz, jak twierdzi, potrzebuje tego z powrotem.- Oczywiście - odparłem i wziąłem od niej pudełko.Wstała i włożyła płaszcz.- Dziękuję, panie Fesh - powiedziała.- Czemu opowiedziała mi pani o tym wszystkim? - spytałem, kiedy skierowała się ku drzwiom.Nim wyszła, zatrzymała się.- Przez całe życie troszczyłam się o Alberta, nie wiedząc nawet, czy rozumie, że to robię.Jakiś czas temu przestałam się przejmować tym, czy o tym wie.Teraz, podobnie jak on, nadal to robię po prostu dlatego, że muszę.VBędąc człowiekiem niepozbawionym moralności, postanowiłem poczekać z otwarciem pudełeczka przynajmniej do chwili powrotu z pracy do domu.Padał rzęsisty deszcz, kiedy szedłem ulicą.Wówczas już moja ciekawość była niesamowicie pobudzona, toteż spodziewałem się znaleźć w środku wszelkiego rodzaju osobliwości.Waga owej paczuszki nie była wielka, acz miała ona w sobie pewien ciężar.Wedle jednej z moich bardziej osobliwych spekulacji zawierała pojedyncze słowo, wyraz o największej wadze, nieznany nikomu innemu związek chemiczny stanowiący produkt konfabulacji Secmatte’a.Znalazłszy się w moim mieszkaniu, zabrałem się za parzenie herbaty, pozwalając, by podekscytowanie urosło jeszcze, nim zdejmę wieczko z pudełka.Następnie, zasiadłszy za stołem, nie patrząc na obmyte deszczem ulice, przy herbacie, z której unosiła się para, uniosłem wieczko.Wewnątrz nie było słowa, ani notatki, ani też fotografii.Nie było w nim niczego, czego się spodziewałem; przede mną w wyścielonym bawełną wnętrzu leżała para okularów.Nim je wyjąłem, zauważyłem, że nie są zwyczajne, ponieważ soczewki były małe i okrągłe, o intensywnej żółtej barwie, a przy tym nazbyt cienkie jak na przedmiot wykonany ze szkła.Wydobyłem je z ich białego gniazdka, by się im bliżej przyjrzeć.Wyglądało na to, że soczewki wymodelowane są z cieńkich arkuszy celofanu, ramki zaś były delikatne i pozwalały się łatwo wyginać.Oczywiście włożyłem je na nos, zaginając elastyczne kabłączki na uszach.Świat nabrał ciemnożółtej barwy, kiedy skierowałem spojrzenie za okno.Z wyjątkiem tego, że wszystko było w innych kolorach, okulary nie posiadały żadnej optycznej korekty, nie było w nich żadnego oszustwa.Siedziałem tak przez chwilę, patrząc na strugi deszczu, i jąłem kontemplować moją zaściankową egzystencję, moje sublimacje i akty nieuczciwości.Gdzieś w środku tych rozmyślań zadzwonił telefon - odebrałem.- Calvin? - zabrzmiał kobiecy głos.To była Corrine.- Tak - odparłem.Poczułem się tak, jakbym znalazł się we śnie, słuchając sam siebie z jakiejś ogromnej odległości.- Calvin, myślałam o tobie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL