[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Naśmiawszy się do syta zamknąłem oczy i znieruchomiałem.Po chwili jednak dotarło do mojej świadomości, że jakiś cień pada na moje zamknięte powieki.Otworzyłem oczy.Między mną a niebem unosił się sęp, afrykański sęp-ścierwojad, który najwidoczniej wyczuł łup.Patrząc nań zacząłem wyobrażać sobie, jak opadnie mi na pierś, wydziobie oczy, którymi jeszcze teraz na niego patrzę, a potem zacznie wyrywać ze mnie kawały mięsa.Myślałem, że już nic mnie to nie obchodzi, ale nagle nowa, oślepiająco jasna myśl przeszyła mi mózg.Skąd tu się wziął sęp? Po co miałby zalatywać tak daleko w pustynię? A może Góra Gwiazdy jest już blisko, a wokół niej rozpościerają się lasy, jest woda i życie?Wstąpiły we mnie nowe siły.Zerwałem się na równe nogi.Tuż obok czerniła się wysoka Góra, a z boku podbiegał do mnie wierny Mstega.Już z daleka zawołał do mnie radośnie:- Bwana! Widziałem wodę!ROZDZIAŁ CZWARTYZachwiałem się i upadłem, ale zaraz znów zerwałem się i popędziłem ogromnymi skokami przed siebie.Mstega biegł za mną, mamrocząc coś niezrozumiale.Wkrótce stało się dla mnie jasne, że pośrodku Przeklętej Pustyni znajduje się ogromne zapadlisko, z którego dna wyrasta Góra.Zatrzymałem się dopiero na krawędzi urwiska nad tą kotliną.- Roztaczał się przed nami niezwykły widok.Pustynia kończyła się niemal urwiskiem wysokim na co najmniej sto sążni.W dole, u stóp tej ściany, rozciągała się równina o kształcie prawidłowej elipsy.Jej krótsza średnica mierzyła około dziesięciu wiorst i przeciwległa krawędź urwiska, równie wysokiego i stromego, była doskonale widoczna za Górą.Góra stała w samym środku doliny.Była trzykrotnie wyższa niż ściana urwiska i osiągała chyba z pół wiorsty.Miała kształt prawidłowego stożka.W kilku miejscach ten prawidłowy zarys zakłócały niewielkie uskoki biegnące wokół Góry i tworzące tarasy.Jej barwa była ciemnoszara z lekkim odcieniem brunatnym.Na szczycie widniała płaska platforma, z której wystrzelało coś na kształt złotego ostrza.Dolina wokół Góry była widoczna jak na planie, dzięki temu mogłem się przekonać, że cała jest porośnięta bujną roślinnością.Tuż pod samą Górą rozciągały się zarośla poprzecinane wąskimi alejkami.Dalej szedł szeroki pas pól uprawnych zajmujących większość powierzchni doliny; pola te czerniały dopiero co zaoraną ziemią, gdyż mieliśmy akurat sierpień; w wielu miejscach przecinały je strumyki i kanaliki zbiegające się w kilku jeziorkach.Tuż pod urwiskiem znów zaczynał się pas lasów palmowych, rozszerzający się w wąskich zatokach elipsy; pas był podzielony na kwatery szerokimi przesiekami i składał się bądź ze starych drzew, bądź z młodych jeszcze sadzonek.Widzieliśmy również ludzi.Na polach widoczne były wszędzie grupki Murzynów pracujących jednakim rytmem, jak na komendę.Woda! Zieleń! Ludzie! Cóż więcej było nam trzeba? Naturalnie niezbyt długo zachwycaliśmy się widokiem wspaniałej oazy i ledwie obrzuciwszy ją spojrzeniem nie zdołaliśmy nawet docenić całego jej piękna.Wiedziałem tylko jedno: męczarnie się skończyły, a cel został osiągnięty.Zresztą czekała nas jeszcze jedna próba.Musieliśmy zejść w dół po pionowej, stusążniowej ścianie.Urwisko w swej górnej części składało się z tych samych martwych łupkowych płyt, co i pustynia.Niżej zaczynała się nieco bardziej urodzajna gleba porośnięta krzewami i trawą.Schodziliśmy czepiając się występów płyt, kamieni, kolczastych gałęzi.Nad nami krążyły z krzykiem sępy i orły gnieżdżące się na pobliskich skałach.W pewnym momencie wyślizgnął mi się spod nogi kamień i zawisłem na jednej ręce.Pamiętam, jak zaskoczył mnie widok tej wychudłej ręki z prześwitującymi przez skórę żyłami.O jakieś trzy sążnie nad ziemią znów się poślizgnąłem i tym razem upadłem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL