[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Czy Bill przyniósł świeże i chude mięso na pieczeń?- Świeże i chude, kochanie, z dzisiejszego bicia.I przysłano nam najładniejszy kawałek.- Don Hollis tak się zdziwi, kiedy odkryje, że dzisiejszy wieczór przy telewizji jest także jego przyjęciem urodzinowym.- Och, wyobrażam to sobie! Jesteś pewna, że nikt mu o tym nie powiedział?- Wszyscy się zaklinali, że nie pisną słówka.- To będzie naprawdę miłe - skinęła głową ciotka Amy, patrząc gdzieś w dal za polem kukurydzy.- Przyjęcie urodzinowe.- No, dobrze.- Mama postawiła obok siebie miskę z groszkiem, wstała i otrzepała fartuch.- Muszę teraz wstawić pieczeń, a potem będziemy mogły nakryć do stołu.- Podniosła miskę.Tony wyszedł zza węgła.Nie spojrzał na mamę i ciotkę, lecz szedł dalej przez wypielęgnowany ogród - wszystkie ogrody w Peaksville były starannie, wręcz niezwykle starannie utrzymane - minął bezużyteczny zardzewiały wrak, który był kiedyś samochodem rodziny Fremontów, zgrabnie pokonał płot i szedł dalej, aż na pole kukurydzy.- Śliczny dzień, prawda? - rzuciła mama dość głośno, gdy obie szły w stronę drzwi kuchennych.Ciotka Amy znów się powachlowała.- Cudowny, kochanie.Po prostu przepiękny!Na polu Tony kroczył pomiędzy wysokimi, szeleszczącymi rzędami zielonych łodyg.Lubił zapach kukurydzy.Tej rosnącej nad głową i tej starej, zwiędłej, pod nogami, Żyzna ziemia Ohio, gęsta od chwastów i butwiejących kolb kukurydzianych, przy każdym stąpnięciu wciskała się miękko między palce jego bosych stóp.Wczorajszej nocy sprowadził deszcz, tak więc wszystko było miłe w dotyku i przyjemnie pachniało.Przeszedł na sam skraj pola i jeszcze dalej, do miejsca, gdzie zagajnik cieniście zielonych drzew pokrywał chłodną, wilgotną, ciemną ziemię, bogactwo liściastego podszycia, omszałe, bezładnie spiętrzone głazy oraz źródełko rozlewające się w przejrzystą, czystą sadzawkę.Tony lubił tu odpoczywać i przypatrywać się ptakom, owadom i małym zwierzątkom, które wokół niego szeleściły, biegały i podskakiwały.Lubił kłaść się na wznak na chłodnej ziemi, spoglądając w górę poprzez kołyszącą się nad głową zieloność, i obserwować owady migające w przyćmionych, łagodnych promieniach słońca rozciągniętych między ziemią a wierzchołkami drzew jak ukośne, rozjarzone pręty.Z jakichś powodów wolał myśli małych stworzonek tego zakątka od innych, z zewnątrz, i chociaż te, które chwytał, nie były ani zbyt wyraziste, ani zbyt zrozumiałe, potrafił wyczytać z nich wystarczająco dużo, by wiedzieć, co małe stworzonka lubią i czego pragną, toteż spędził dużo czasu kształtując zagajnik wedle ich życzeń.Z początku nie było tu źródełka, lecz kiedyś, gdy odkrył pragnienie w jednym maleńkim mózgu, skierował wody podziemne na powierzchnię przejrzystym, chłodnym strumieniem i mrugając oczami patrzył na pijące zwierzątko, dzielił jego przyjemność.Potem uformował sadzawkę, gdy odkrył w myślach jakiegoś maleństwa chęć kąpieli.Utworzył skały i groty, drzewa i krzewy, fu plamy słoneczne, a tam cienie, ponieważ odkrył w maleńkiej świadomości otaczających go stworzeń pragnienie czy też instynktowną potrzebę posiadania tego rodzaju zakątka do wypoczynku, do godów, do zabaw i do założenia gniazda.Zdawało się, że stworzenia ze wszystkich pól i pastwisk otaczających zagajnik wiedziały jakoś, że to miłe miejsce, gdyż przybywało ich całe mnóstwo; za każdym razem, gdy Tony tu przychodził, było ich więcej, niż poprzednio, a także więcej potrzeb i pragnień, które należało zaspokoić.Zawsze pojawiało się jakieś zwierzątko nowego rodzaju, jakiego jeszcze dotąd nie widział, przenikał więc jego myśli, a gdy znał już jego potrzeby, dawał mu to, czego chciało.Lubił im pomagać i lubił odczuwać ich prostą radość.Dziś, odpoczywając pod gęstym wiązem, zwrócił swe szkarłatne oczy na czerwono-czarnego ptaka, który właśnie przyleciał do zagajnika.Poćwierkał na gałęzi nad jego głową, małymi skokami poruszał się tam i z powrotem, przez maleńką głowę przebiegały mu maleńkie myśli, a gdy Tony sporządził dla niego obszerne, miękkie gniazdo, wskoczył do niego bez namysłu.Z sadzawki piło wodę smukłe zwierzę o gładkim, brunatnym, błyszczącym futerku.Tony zwrócił teraz uwagę na jego zamiary.Zwierzę myślało o mniejszym stworzeniu po drugiej stronie sadzawki, które biegło drobnymi kroczkami i ryło ziemię w poszukiwaniu owadów.Małe zwierzątko nie miało świadomości niebezpieczeństwa.Długie, brunatne stworzenie zaprzestało picia i sprężyło łapy do skoku, i wtedy Tony przeniósł je myślami do grobu na polu kukurydzy.Nie lubił takich myśli.Przypominały mu inne - te poza zagajnikiem.Dawno temu pewni ludzie tam, na zewnątrz, myśleli o nim w ten sposób.Któregoś wieczoru ukryli się i czekali na niego, gdy będzie wracał z zagajnika, a on przeniósł ich wszystkich na pole kukurydzy.Od tego czasu pozostali ludzie już tak nie myśleli, a przynajmniej niezbyt wyraziście.Ich myśli dotyczące Tony’ego czy jego otoczenia były zupełnie pogmatwane i mylące, więc nie zwracał na nie większej uwagi.Czasami lubił także pomagać ludziom, ale nie było to ani proste» ani zbyt przyjemne.W ich myślach nigdy nie było wdzięczności, gdy im pomógł, lecz po prostu istny zamęt.Toteż spędzał więcej czasu tutaj.Jeszcze przez chwilę obserwował wszystkie ptaki, owady i zwierzęta, a potem zaczął zabawę z ptakiem, każąc mu dotąd wzlatywać w górę, pikować w dół i okrążać z zawrotną szybkością pnie drzew, póki przypadkiem nie nakierował go na skałę, w chwili gdy przelotnie go zainteresował jakiś inny ptak.Rozdrażniony, umieścił myślą skałę w grobie na polu, lecz nie mógł już nic zrobić z samym ptakiem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL