[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Krzysztof wyciągnął do mnie rękę przez stolik — twarz wciąż miał odmienioną:— Daj.Odetchnął głęboko i zaraz powtórzył — z takim samym uporem, ta samą determinacją: — Jeśli to wszystko prawda… ja to muszę przeczytać.Proszę cię.Piotr — pożycz mi ten pamiętnik choć na jeden, dwa dni.Proszę cię, daj.Sięgnąłem pod koszulę po notes.Sobotnie narady odbywały się w największej auli Koncernu, miejsca zajmowaliśmy sekcjami — redaktorzy po lewej, autorzy po prawej stronie; na podwyższeniu, za stołem prezydialnym zasiadali Krytycy.Sekcja Prozy Współczesnej znajdowała się na samym przedzie; wśliznąłem się na swoje miejsce pomiędzy Tomkiem Smugą, a Romanem Wójcickim (siedzenia według kolejności alfabetycznej pseudonimów przestrzegano skrupulatnie), starając się nie włazić w oczy Wróblickiemu, chociaż nadzieja, że nie dostrzegłszy mnie może o mnie zapomnieć, była iluzoryczna.Do auli szybkim krokiem wszedł Naczelny Krytyk — łysiejący i energiczny, którego główną cechą było, że działał szybciej, niż myślał; pozorna rzutkość była efektem odruchu sięgania do włącznika videotelefonu, zanim jeszcze dosłuchał sprawy do końca.Na stanowisko Naczelnego predestynowały go raczej rozległe znajomości i poparcie wysoko postawionych osób niż rzeczywiste zalety; na szczęście dla Koncernu, ważniejsze swoje decyzje konsultował z Komputerem Organizacji i Zarządzania — widocznie tempo myślenia komputera rekompensowało fakt, że trzeba mu jednak było dostarczać kompletnych danych.Naczelny usiadł, strzepując urojony pyłek z perłowoszarego, świetnie leżącego kombinezonu (na pewno nie nabył go w Centrali Przydziałowej ani nawet w żadnej z kooperatyw z automatyczną, szyjącą według zunifikowanych wzorców, obsługą), obciągnął srebrzystoszarą koszulę, zaczął wyjmować z teczki kasety z przypominaczami.Wróblicki, siedzący po jego prawej stronie, pochylił się z serwilistycznym uśmiechem, podsuwając mu skrzynkę konferentora.Starościk, siedzący z drugiej strony podawał mu audiofon.Pozostali Krytycy: Misiewicz, Skobel.Ludwikowski, Rytko, Niewiadomski — nie mówiąc o tych siedzących jeszcze dalej — także usiłowali ściągnąć w jakiś sposób na siebie jego uwagę.Może tylko Pietraszek i Mędrzycki wysilali się trochę mniej od innych.Naczelny chrząknął; zaczynała się najtrudniejsza do odsiedzenia część: wysłuchanie — i to w nabożnym skupieniu — jego przemówienia otwierającego naradę.Przemówienia te budowane były według ustalonego schematu: część pierwsza — świetlane perspektywy i nieustanny rozwój Koncernu, część druga — stojące przed zespołem ambitne zadania, którym autorzy na pewno zdołają sprostać, jeżeli tylko zmobilizują wszystkie swe możliwości i dzięki oparciu, jakie mają w kierującej ich poczynaniami ,,wysoko kwalifikowanej kadrze Krytyków, tych pracujących z najwyższym zaangażowaniem, o wysokim morale ludzi”, część trzecia — sporadyczne przypadki nieudolności i opieszałości („których tolerować nie będziemy”) poniektórych pracowników Koncernu; tutaj następowała przerwa.Krytycy Działowi wymieniali z nazwiska lub pseudonimu tych, którzy narazili się im w ciągu minionego tygodnia.Po dokonaniu przeglądu winnych „poprzez swe ze wszech miar naganne postępowanie utrudniających Koncernowi, jako całości, osiąganie wytyczonych celów” odbywało się coś w rodzaju wykładu o postawach etyczno—zawodowych, jakich Końcem oczekuje od autorów i redaktorów.Po czym następowało zakończenie, utrzymane w tym samym, nachalnie dydaktycznym i pompatycznym stylu.Te cotygodniowe przemowy tak niewiele różniły się między sobą, że z powodzeniem można by nagrać i odtwarzać za każdym razem jedną z nich, gdyby Naczelny nie należał do ludzi upajających się mówieniem, czerpiących dostrzegalną dla wszystkich rozkosz z faktu zabierania głosu.Na szczęście lata w Koncernie wyrobiły we mnie, doprowadzoną obecnie do perfekcji zdolność niesłyszenia, przy zachowaniu wszelki eto pozorów zasłuchania; po pierwszych słowach, upewniwszy się, że dzisiejsza narada w niczym odbiegać nie będzie od dwustu kilkudziesięciu, które miałem za sobą, wyłączyłem się z mocnym postanowieniem, że skoro już muszę znosić system Koncernu — nie oznacza to jeszcze, abym pozwalał się do reszty ogłupiać.Próbowałem wyobrazić sobie letnie popołudnie nad stawem: senne pluśnięcie ryby, zielony kożuch rzęsy, zapach szlamu i tataraku w upale, lot jaskółek muskających piersią wodę — gdy Tomek Smuga zaczął trącać mnie w ramię; trwało dłuższą chwilę, nim oprzytomniałem na tyle, by pojąć, że czegoś chce ode mnie.Nie odwracając od podium przybranej w wyraz zasłuchania twarzy, zerknąłem na jego ręce; trzymał je nisko, na wysokości kolan, usiłując wcisnąć mi coś, co wyglądało na rulon zwiniętych kartek przepisanego na maszynie tekstu.„Co to jest?” — chciałem zapytać, ale Wróblicki patrzył właśnie wprost na mnie; bałem się, że dostrzeże ruch ust.Tomek wciąż pchał mi rulon, więc wziąłem go i ostrożnie, by nie zwrócić uwagi żadnego z siedzących w prezydium, zacząłem rozwijać.Mimo woli dotarł w tej chwili do mnie urywek przemowy Naczelnego Krytyka:— …zapewne wszyscy zdajemy sobie sprawę, że posłuszeństwo wytycznym…Był to istotnie tekst, pisany bardzo gęsto, bez interlinii, jak nie pisze się maszynopisów autorskich; trochę już bardziej zaintrygowany spojrzałem na leżącą na moich kolanach stronę.Zdębiałem.…i chciałbym tylko tego: pisać najlepiej, jak potrafię
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL