[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Najprościej: zmiana układu wiązań.Nienasycenie: tęcza od trzcin na skraju jeziora do sosen nad bindugą, cierpkość jabłek (znowu), zapach jabłek (skreślić słowo „głód”), powietrze, woda, ogień, piersi kobiet jak połówki owoców, jak na opuszkach palców, jak kapelusze kani, jak po odlocie.I.Identyfikacja: życie, plus życie, plus życie… Identyfikowanie: jedno życie… jedno życie… jedno życie…J.Język.Efektory emisyjne nadawców w kanionie (znowu?).Na dnie pod ścianą słońca, za obiema krawędziami pamięci (znowu!).Translacja w zupełnej ciszy.K.Kanał łączności.Dyskretny.Koń by się uśmiał…L.Labirynt.Układanka.A jednak z dystansu.Bełkot Adama uwikłanego w interpretację geometryczną snu.M.Matryca.Macierz.Matylda o macierzance.Matyldo, teraz nie mogę lecieć z tobą na Ziemię.N.Neurony, Panteon.O.Osoba w grze.Adam? Matylda? Identyfikacja równa zeru.Ukłucie żalu pochodzi z innego snu.P.Prawdopodobieństwa…R.…rachunek.Szczęście.S.Słowa, słowa, słowa… Oczywiście, udawać.Co śnisz, Adamie? Słowami? A jak inaczej? Grajmy więc.A… B… C… Adam ma kota…T.Tautologia (szybko, szybko!)…U.Układ.Taniec zaimków osobowych.V.Van der Waals.Siły.Uśmiech do brodatego portretu.Werbalna błazenada.Wiesz o tym? W takim razie to koniec snu.Zanik sił oddziaływania między cząsteczkami czasu.Y.Yellowstone.Matyldo, zrozum.Matyldo, nie m o g ę… Bajdurzysz, stary.Opadasz przy muzyce jak latawiec.Tylko spojrzenia dzieci trzymają cię jeszcze w górze.Matyldo, nie usłyszysz już ani słowa…W.Wreszcie zaczynasz mówić rozsądnie.Ale sen był wart tej nocy… tak jak noc nie była warta takiego snu…Z.Zubrin.Adam (Także Adam, tylko młodszy.Do licha, piekielnie młody!).Adam Zubrin nuci swój wiersz:W naszej pracowni profesorze,Pierwszy skowronek kończy noc,Godzinę górskiej astronomii,Długą jak leśnej gwiazdy lot,Krótką jak jałowcowy płomień,Błysk ciszy, czerni krzyk w pożodze,Archetyp czasu był i pękł,I wrócił w adamowym wzorze:Jutro spełnienie, wczoraj śmierć,Dzisiaj?… Wybieraj, profesorze!…— Adam! Adam! — głos Matyldy uderzył jak cienka, sprężysta strzała.Profesor Adam Layton otworzył oczy.Ujrzał sufit sypialni, nasączony matowym, nocnym światłem i stwierdził, że nadal uśmiecha się do swego snu.— Adam!Zacisnął powieki i potarł je mocno palcami.Dłonie, ześlizgując się po policzkach, zabrały ze sobą uśmiech.— Co się stało? Dlaczego nie śpisz? — spytał.— Jak mam spać, skoro cały czas mruczysz, mówisz, a nawet śpiewasz… — w głosie kobiety zabrzmiała tak dobrze znana Laytonowi nuta gorzkiej satysfakcji.— Naprawdę?… — udał zdziwienie.Ponownie otworzył oczy i pokonując bierny opór rozluźnionych mięśni, uniósł się na łokciach.Matylda naga podobnie jak on, leżała nieruchomo na wznak.W półmroku profil jej ciała, spoczywającego na niskim aurostorze, przypominał wieko staroegipskiego sarkofagu.Zabawne — pomyślał ze smutkiem Adam.Oto jest sen mojego życia.Magiczna pieczęć na książce zawierającej wyjaśnienie zagadki, która z biegiem lat przestała najpierw jątrzyć, potem kusić nadzieją, wreszcie intrygować, aż stała się zwapniała blizną, ograniczającą swobodę ruchów, ale nie myśli.— Śpiewałem?… Cóż, widać dziecinnieję… — uciekł się do autoironii.— Nuciłeś ten wiersz, który Zubrin napisał na twój jubileusz.Kpił sobie z ciebie, a ty się śmiałeś…— Odpowiedział piosenką na moją opinię o jego teorii.Czy uważasz, że powinienem był się obrazić? Jest moim uczniem…— …jako cybernetyk.Ale nie jako biomatematyk, egzobiolog, konstruktor i licho wie co jeszcze… oraz nie jako mąż… na szczęście.W dodatku jest także „poetą” — ostatnie słowo wymówiła z przesadną emfazą.— Podoba mi się, że pisze wiersze i traktuje to jak zabawę.Melodyjki do nich każe układać komputerowi… Wiesz — Adam zmienił temat i ton — śnił mi się alfabet.A raczej jakieś bzdurne, kolorowe obrazki, jakby wariacje na temat cybernetycznego abecadła…— Śniła mi się Ziemia — powiedziała Matylda.— Był ranek.Wybiegłam z namiotu nad jeziorem, wskoczyłam do żaglówki…— Stałem równocześnie na obu brzegach głębokiego kanionu, nie widziałem dna, ale mogłem patrzeć prosto w słońce…— Dopłynęłam do maleńkiej wyspy, pośrodku której rosło jedno jedyne drzewo.Wierzba płacząca, a może stary modrzew…— Czułem zapach jabłek i bawiłem się klockami czasu jak jakiś bóg…— Byłam boso.Wiał lekki wiatr.W trzcinach szeleściły ptaki…— Wreszcie zacząłem się budzić.Wtedy właśnie przyśnił mi się Zubrin.Pewnie dlatego nuciłem jego piosenkę.Przepraszam…Matylda poruszyła nieznacznie głową.— Gdybyś żył jak inni ludzie — powiedziała rzeczowym tonem — nie musiałbyś bawić się po nocach klockami…— A jak ja żyję?— Tak samo jak ja… przez ciebie.Więc śnił ci się Zubrin? Dziwne.— Dziwne? — podchwycił skwapliwie Adam.— Dlaczego?— Bo on nie jest człowiekiem snu.Nie egzystuje wyłącznie wewnątrz siebie jak drzewo.Co najmniej dwa razy do roku zabiera Dianę na Ziemię.Biwakują w rezerwatach, wędrują, pływają po oceanach, nurkują.Zresztą, wystarczy zobaczyć, jak mieszka tutaj.Ta przeźroczysta ściana z widokiem na góry
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL