[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Cięcie.Sześciu młodych ludzi idzie całą szerokością ulicy, długie koszule, na piersi pacyfy wycięte z blachy, na ogolonych wysoko czołach zielony napis „GAJA”.Jeden z nich wyciąga prosto w kamerę kij do baseballu.— Masz skórzane buty, bracie.Ile zwierząt musiało za nie oddać życie, faszysto? Cięcie.Koniec relacji.Zięba ocknął się, sięgając do kieszeni.„Płacę ci”.Karta działała zawsze.Każdemu można zapłacić.Nie miał już karty.Oddał ją.Wojownik Gai oparł pałkę na ramieniu i oblizał wargi.Zięba wyjął rękę z kieszeni i spojrzał.Nie miał karty.Miał tylko garść żelaznych kulek.Maja Lidia KossakowskaZwierciadłoRozważcie to panowie, orły i jaguary,Choćbyście byli ze złota,Choćbyście byli z jadeituI tak pójdziecie tam,Do miejsca ludzi bez ciała.Wiersz azteckiObudził ją hałas.Brzęk, jakby pękała szklana tafla.Jednak, gdy otworzyła oczy, nie dostrzegła niczego niezwykłego.Kontury znajomych mebli przypominały w ciemności uśpione zwierzęta.Najlżejszy powiew nie poruszał zasłon, więc żadne okno z pewnością nie zostało wybite.Mrok wypełniał pokój jak ogromne, spokojne jezioro, a łóżko zdawało się spoczywać na dnie, podobne do szkatułki ze skarbami.To musiał być sen, z którego nie zapamiętałam nic poza dźwiękiem, uznała przymykając powieki.Ogarnęła ją ciepła, przyjazna ciemność.Zasypiała już, gdy dźwięk się powtórzył, tym razem o wiele cichszy.Towarzyszyło mu ledwie dosłyszalne dzwonienie i odgłos delikatnego skrobania.Zadrżała.Zaniepokojona usiadła na łóżku.Dźwięk umilkł.Może to jednak szyba, pomyślała, spuszczając nogi na podłogę.Podeszła do okna, uchyliła zasłonę.Szkło wydawało się nienaruszone.Za szybą ujrzała fragment ogrodu, parkan z wysokich, kutych sztachet, postrzępione cienie drzew i ulicę.Noc wyglądała jak malunek na blasze.Z nieba, cyklopim okiem spoglądał na nią księżyc.Wisiał nisko, niczym lampion zawieszony na żyłce.Wiatr nie poruszał nawet jednego listka, więc nie mógł rozkołysać gałęzi tak, żeby uderzały w okno.Oparła dłoń na framudze i wtedy trzask rozległ się znowu, tym razem zdecydowanie za jej plecami.Obróciła się gwałtownie, spojrzała w głąb pokoju.Z przybitego do ściany trema sączyła się blada poświata, a dźwięk zdawał się dochodzić właśnie stamtąd.Owalne lustro, otoczone srebrną, kutą w fantazyjne wzory ramą, powieszono w jej pokoju, kiedy była bardzo mała.Wtedy wymyśliła przyjaciółkę mieszkającą po drugiej stronie tafli i potrafiła prowadzić z nią niekończące się rozmowy.Potem dorosła i lustro stało się zwykłym przedmiotem.Podeszła do niego.Na gładkiej powierzchni, zmatowiałej nieco wskutek upływu czasu, nie zauważyła żadnego pęknięcia ani zadrapania.Mleczny poblask, który się z niej wydobywał, nie rozjaśniał mroku.Odbity obraz pokoju był dziwnie obcy, niepokojący.Na pewno hak się obluzował i trzeszczy, próbowała się uspokoić.Jutro każę to sprawdzić, inaczej lustro gotowe spaść ze ściany.Nie chciała przyznać, że bardzo przeraża ją mdłe, nienaturalne światło, bo wtedy musiałaby przyjąć, że nie należy do świata zmysłów.A potem uciec z krzykiem.Z wysiłkiem odwróciła się plecami do trema i ujrzała cienki jak sztylet promień księżyca wpadający przez szczelinę w zasłonie.To jego rozproszona poświata odbija się w lustrze.Z pewnością tak.Poczuła ulgę, lecz strach jej nie opuścił.Podbiegła do okna, zaciągnęła kotarę.Mrok się zagęścił.Prędko wskoczyła do łóżka.Ogromne, z baldachimem w złote gwiazdy, wyglądało raczej jak łódź niż pudełko na kosztowności i choć zdawała sobie sprawę jakie to dziecinne, wydawało się jej jedynym naprawdę bezpiecznym miejscem.Otuliła się szczelnie kołdrą, bojąc się, że nie będzie mogła zasnąć, ale już po chwili ciemność, znów przyjazna i cicha, zamknęła się ponad nią, niosąc w sobie sen.Obrócony plecami do wnętrza pokoju wpatrywał się w okno.Zmierzch wypełzł już z cieni w bramach i załomach murów.Słońce ciężko staczało się z nieba, kalecząc boki o ostre krawędzie dachów i wieże katedry.Ponad nimi ślizgały się chmury.Wszystko miało czerwoną barwę jak palce, którymi przed chwilą dotknął twarzy.Strużka ciepłej wilgoci znów popłynęła z nosa.Na wargach poczuł żelazisty posmak krwi.Jak mogło do tego dojść? — zapytał sam siebie chyba po raz setny.Chociaż postronnemu obserwatorowi wydałby się zupełnie spokojny, wewnątrz dygotał z bezsilnej wściekłości.Zacisnął palce na framudze
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL