[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ruch sprzyja dobrej kondycji - mówiła księżna, kiedy zbliżały się do domu.- Czuję się zaskakująco dobrze, mimo że mam przecież co dźwigać.Jestem prawie pewna, że zawdzięczam to spacerom i świeżemu powietrzu.Stan małżeński jej służył, choć wyszła za mąż ledwie siedem miesięcy temu.Stan odmienny również.Lauren pomyślała, że Elizabeth wręcz promienieje.Lokaj, który otworzył im drzwi, skłonił się z szacunkiem, wpuszczając je do środka.- Przyniesiono kwiaty dla panny Edgeworth, wasza wysokość.Pan Powers postawił je w salonie.- Kwiaty dla mnie? - Lauren nie kryła zdumienia.Elizabeth ze śmiechem ujęła ją pod ramię i poprowadziła do salonu.- Bukiet nazajutrz po balu? Mój Boże, Lauren, masz wielbiciela!- Nonsens.Założę się, że to od pana Bartletta-Howe’a.Tańczył ze mną dwukrotnie i asystował mi przy kolacji.W żaden sposób go nie ośmielałam.Och, jakież to żenujące.- Nie powinna cię martwić męska admiracja, nawet jeżeli nie zamierzasz jej odwzajemnić.Lauren przygryzła wargę na widok pięknej wiązanki - co najmniej dwóch tuzinów nierozkwitłych róż w otoczce z paproci.Stały pięknie ułożone, w kryształowej czarze.Przeszła przez pokój i spojrzała na bilecik przypięty do bukietu.Za nic nie chciała dać się ponieść emocjom.- Są prześliczne - rozległ się za nią głos Elizabeth.- Chyba trudno o róże o tej porze roku.Na pewno zapłacił za nie krocie.Biedny pan Bartlett-Howe! Zawsze taki godny i oddany! - W jej głosie dało się wyczuć żartobliwą nutę.„Niestety - głosił bilecik - nie mogłem nigdzie znaleźć fiołków, żeby oddać sprawiedliwość pani oczom”.Niżej skreślono śmiało i zamaszyście: „Ravensberg”.Lauren, próbując zasnąć po balu, pod zamkniętymi powiekami wciąż miała obraz jego roześmianych, szarych oczu, nonszalanckiego uśmiechu.Widziała szczupłą sylwetkę i wciąż czuła nieokreślony niepokój.Przypomniała sobie także jak półnagi, w obcisłych bryczesach, wykrzykiwał w parku wulgarne słowa i jak obejmował i całował z zapałem dziewczynę od mleka.- To nie pan Bartlett-Howe je przysłał - odezwała się wreszcie.- To wicehrabia Ravensberg.Tańczyłam z nim wczoraj walca.Księżna rzuciła okiem na bilecik.- Och - zawołała wesoło - spodobałaś mu się! Co za komplement! Kim on jest? Nie znam tego nazwiska.- Powiedział mi - Lauren położyła bilecik obok wazonu - że chciał zostać mi przedstawiony.Pragnął przekonać się, czy mam oczy tego samego koloru, co moja suknia.Czy słyszałaś coś głupszego?- No, no, panowie, których lord Sutton ci przedstawiał, na pewno by się tak nie wyrazili.- W głosie Elizabeth wciąż brzmiało rozbawienie.- Pewnie poznałaś go przez tego zuchwalca, Josepha.- Nie, zapoznała nas lady Mannering.Myślałam, że ciotka Sadie i Wilma zemdleją.- Mówiły mi później, że muszę mu odmówić, jeśli jeszcze raz spróbuje nawiązać ze mną znajomość.Wuj Webster nazwał go czarną owcą, a Joseph powiedział, że do niedawna służył jako oficer w kawalerii.To dziedzic hrabiego Redfielda.- Ach - Elizabeth skinęła głową - oczywiście, teraz sobie przypominam.Najstarszy syn hrabiego zmarł rok czy dwa lata temu.Lauren odwróciła głowę, czując, że palą ją policzki.- Elizabeth.to ten dżentelmen.z parku.- Och, moja droga.- Elizabeth, gdy minęło zaskoczenie, zaczęła chichotać, zamiast oniemieć ze zgrozy.- Biedactwo, ależ się musiałaś fatalnie czuć, gdy lady Mannering ci go przedstawiała.Na dodatek musiałaś z nim tańczyć! I to walca! A dziś przysłał ci kwiaty.Nawiasem mówiąc, tam w parku zauważyłam, że jest wyjątkowo przystojny.- Nie tak znów bardzo.- Lauren spurpurowiała.- Następnym razem, jeśli w ogóle będzie jakiś następny raz, skinę mu głową, podziękuję za róże i dam jasno do zrozumienia, że nie życzę sobie go więcej widzieć.- Jesteś doprawdy prawdziwą damą, Lauren.Doskonale umiesz panować nad emocjami.- Objęła bratanicę ramieniem.- A teraz chodźmy na śniadanie.Każę lokajowi zanieść wazon do twojej bawialni, żeby przez następne kilka dni przypominał ci, że jest w Londynie dżentelmen, który tak podziwia twoje oczy, iż nie mógł znaleźć kwiatów dorównujących im pięknem.I zamiast tego musiał przysłać róże.Wcale mnie to nie bawi.- Lauren chciała, żeby w jej głosie zabrzmiał wyrzut, ale nieoczekiwanie dla samej siebie parsknęła śmiechem.Kit zsiadł z wysokiego siedziska kariolki na Grosvenor Square i rzucił lejce lokajowi, który zeskoczył już z tylnej żerdki, po czym podbiegł do konia.Jego pan podszedł do frontowych drzwi miejskiej siedziby księcia Portfrey i zastukał kołatką.Wcześniej upewnił się, że jest to jeden z tych dni, kiedy księżna regularnie przyjmuje wizyty.Lauren Edgeworth była piękna, a nawet bardzo piękna, nie mówiąc już o jej niezwykłych, ciemnofiołkowych oczach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL