[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale one nie są siostrami.- Dlaczego nazywasz je siostrami Pringle, jeśli siostrami nie są?- Nie o nich mówię.Zmarszczył brwi.- Mówię o lady Emily Harding i Matildzie Kenner.Siostry Pringle są oczywiście siostrami.W innym przypadku nie nazywano by ich siostrami.To nie miałoby żadnego sensu.Zaczynam się zastanawiać, czy cokolwiek jeszcze będzie miało jakiś sens.- Życie potrafi być takie skomplikowane, prawda? Na przykład siostry Pringle.Są siostrami, więc tak się o nich mówi.Czasami jednak nazwy nie mówią o rzeczach, które nazywają.Czy wiesz, że na przykład ogórek wcale nie jest warzywem? Jest owocem.Dynia także.Nikt nie pomyślałby, patrząc na dynię, że nie jest warzywem.Nie jest przecież nawet specjalnie słodka, jak większość owoców, na przykład czereśnie, brzoskwinie czy jabłka.A jednak nie jest warzywem.Siostry.Dynie.Ogórki.Czereśnie.Brzoskwinie i jabłka.Potok słów bez związku, przypominający myśli kogoś, kto niedawno przeszedł uraz głowy, pomyślał Richard.- Jestem pewna, że je znasz.Jedna ma włosy koloru dojrzałych daktyli.To też owoc, dlatego to mówię.A druga ma włosy tycjanowskie.- Westchnęła.- Z całą pewnością, jeśli się postarasz, przypomnisz je sobie.Nie sądzę, by jakikolwiek mężczyzna mógł zapomnieć kogoś o tycjanows-kich włosach.Jak myślisz?- Owoce o tycjanowskich włosach? - powtórzył ogłuszony.- Nie, głuptasie.Mówiłam o kobietach.- Siostrach Pringle?- O lady Emily Harding i Matildzie Kenner.- Nie rozumiem, o czym ty, u diabła, mówisz.- Och! Nie słuchałeś?Trwało długą chwilę, zanim odpowiedział.Liczył do dziesięciu, i to trzy razy.- Jaki związek ma lady Harding, Matilda Kenner i owe obrzydliwe siostry Pringle z tym, co ja mówiłem?- Och, znów ci się wszystko pomieszało.To ja mówiłam o siostrach Pringle.Ty ich nie znasz.- Wydawało mi się, że coś mówiłem.- Groziłeś mi.- Nie groziłem.Rzuciła mu wyrozumiałe, macierzyńskie spojrzenie, które nie poprawiło specjalnie jego nastroju.- Po prostu masz zły humor, bo jesteś głodny.- Nie jestem głodny.- Oczywiście, że jesteś.Gus zjadł twój gulasz.Rozumiem, że brak pożywienia może przygnębić człowieka.- O ile sobie przypominasz, nie mówiłem nic o tym, że jestem głodny.- Oczywiście, że sobie przypominam.Nie jestem osobą, która miewa kłopoty z zapamiętaniem, kto co mówił.- Nie jestem głodny!Jego spojrzenie musiało mówić, że gotów był skręcić jej kark.Zrobił krok naprzód.Cofnęła się.- Ależ Richardzie.Warczenie, głośne i wyraźne, nie zdziwiło nikogo.Oboje spojrzeli na Gusa.- Teraz sobie przypominam, o czym mówiłeś.O Gusie.Krzyczałeś: „puszczaj”, a ja kazałam mu być słodkim.- Nawet beczka melasy.- wycedził, postępując za nią, a ona z niepokojem cofała się małymi kroczkami.- Sto worków cukru.- Napierał na nią, z satysfakcją patrząc, jak jej oczy rozszerzają się coraz bardziej.Zrobił większy krok.Odskoczyła do tyłu.- I cały miód Devon nie może uczynić tego cholernego potwora słodkim!Wpadła na burtę.- On potrafi być bardzo słodki.Ty go po prostu nie rozumiesz.Chodź tutaj.Gus! Chodź, piesku! - Gus przybiegł do swej pani i usiadł z głupim uśmiechem na pysku, po czym spojrzał na nich.Letty poklepała pokrywę luku.- Hop, Gus!Pies wskoczył na górę i usiadł, czekając, co będzie dalej.Letty rzuciła Richardowi spojrzenie, w którym wyraźnie brzmiało: a-nie-mówiłam.Zacisnął szczęki.- Poturlaj się!Gus przeturlał się, powiewając uszami i młócąc długimi łapami powietrze.Potem usiadł, opierając łapy na pokrywie luku.- Teraz będzie zabawna sztuczka: Gus, zdechł pies!- A potrafiłby zrobić to naprawdę?- Nie zwracaj na niego uwagi, Gus.Pokażemy mu, jaki potrafisz być miły.Zdechł pies!Gus przewrócił się na grzbiet, wyciągając łapy do góry i odwracając łeb w jedną stronę tak, że jego obwisłe wargi niemal dotykały podłogi.Trwał nieruchomo jak kamień.- Miałaś rację, Półdiablę, to bardzo dobre.Zostawmy go tak już na zawsze.Nagły krzyk przeszył powietrze.Statek wyprostował się nagle i równie szybko przechylił się znowu.Richard chwycił Letty, zanim zdążyła się ześlizgnąć.Przycisnął ją do nadburcia i trzymał mocno, przygniatając własnym ciężarem.Usłyszeli ogłuszający skowyt.- Gus! - krzyknęła Letty.Wycie ucichło w oddali.Gus wpadł do morza.Co ty sobie, u diabła, myślisz? Jak to, muszę go uratować? To pies myśliwski.Umie pływać.Richard zlekceważył błaganie w oczach Letty i rozejrzał się po pokładzie.Załoga wyrównała statek i próbowała zamocować liny od żagli i opuścić wreszcie Harry’ego na pokład.- Nic widzę go.O mój Boże, nie widać go! Chwytając się nadburcia, wspięła się na palce i wychyliła.Richard z ociąganiem osłonił oczy ręką i spojrzał na wodę.Złapała go za ramię.- Widzisz go?W oddali spod wody wynurzył się brązowy łeb, zaskomlał i znów zniknął.- Jest tam.Wskazał na Gusa, który znów wynurzył się na powierzchnię i pływał w kółko, skamląc rozpaczliwie.- Och, Gus.Zadarła spódnice i zaczęła wspinać się po nadburciu.Richard ściągnął ją stamtąd i szarpnięciem opuścił jej suknię w dół.- Nie ma mowy, byś skakała do wody za tym psem!- Wiedziałam, że go ocalisz.- Nie zamierzam go ratować.- Oczywiście, że zamierzasz.- Nie.- Więc ja to zrobię.- Zaczęła się wyrywać.- Nie pozwolę ci skakać do morza, żeby ratować psa.- Wobec tego ty musisz go uratować.- W jej głosie brzmiała panika.Stał w milczeniu, twardy i nieporuszony.Spojrzała na niego przerażona i trochę rozczarowana.- Gus.- Jej głos załamał się.Zrobiła jedyną rzecz, która mogła zmusić go, by uratował tego psa.Rozpłakała się.Rozpaczliwym, skręcającym wnętrzności szlochem.Usiłował zignorować ucisk w żołądku.Łzy, powiedział sobie, są tylko sposobem zmiękczenia go.Płakała jednak coraz bezradniej, a brzmiało to tak szczerze, że poruszyło go bardziej, niż chciał przyznać.- Och, Gus.- Wpatrywała się w wodę szlochając.- To mój jedyny przyjaciel.- Pociągnęła nosem.- Tylko jego mam.- Jej oddech zaczął się rwać i wyjąkała: - Na ca.całym św.świecie.- Przestań płakać, do diabła!Richard zachwiał się na jednej nodze, ściągając but.Nie mogła nabrać powietrza, a kiedy jej się udało, zabrzmiało to jak długie, wzniosłe westchnienie.Odrzucił but na bok i ze złością ściągnął drugi.- Już idę.- Poooospiesz się, proooszę! Proooooszę! - poganiała go, zanosząc się płaczem.Odwrócił się i rzucił jej ciężkie spojrzenie.- A ty chwycisz się nadburcia.Statek może znów się przechylić.Rozumiesz?Skinęła głową, rozmazując łzy na twarzy.- Teraz.Zanim skoczę.Chwyciła się nadburcia.- Obiema rękami.- Szybciej, prooszę! Spojrzał na nią jeszcze raz.- Nie waż się puścić.- Trzymam się.Tylko go uratuj!Przeszedł pod barierką i stanął na odbojnicy.W sekundę później szybował już w dół sypiąc przekleństwami.Uderzył w wodę.Była lodowata.Jej chłód ukoił jednak palący ból w ramieniu.Wypłynąwszy na powierzchnię rozejrzał się i zwrócił w kierunku, z którego dochodził rozpaczliwy psi lament.Płynął nierówno, powłócząc jedną ręką, w stronę tego głupiego kundla, który gardził Richardem w tym samym stopniu, co Richard nim.Rozgarniał wodę i pytał sam siebie, dlaczego znajduje się w lodowatym morzu, ranny, i to dlatego, by ratować psa, który gryzł, skowyczał jak zmora i uczynił jego życic piekłem.Zatrzymał się na chwilę, spojrzał w stronę statku i dostrzegł Letty, trzymającą się relingu i obserwującą go z napięciem.Richard westchnął.- Dlatego - odpowiedział sobie.Kiedy znalazł się o pięć stóp od Gusa, obrzydliwy pies spojrzał na niego, przestał wyć i obnażył kły warcząc
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Darmowy hosting zapewnia PRV.PL